Pan Marian wspomina: - Jako osiemnastoletni chłopak z Krynek pod Białymstokiem do Wilcząt (wtedy Deutschendorf) przyjechałem w ostatnich dniach grudnia 1945 roku, z dwoma braćmi mojego kolegi, Jana Wasilewskiego, który przyjechał tu dwa miesiące wcześniej. Nie mieliśmy żadnych bagaży – naszym dobytkiem było ubranie, jakie mieliśmy na sobie. Był środek mroźnej i śnieżnej zimy. Z dworca kolejowego w Pasłęku szliśmy zawianymi drogami, na których - oprócz naszych – nie było żadnych śladów. Mijaliśmy niezamieszkałe wioski. Do Wilcząt dotarliśmy późnym wieczorem i zatrzymaliśmy się w domu, w którym od kilku dni mieszkał mój kolega (teraz jest to dom Teresy Wojciechowskiej). Następnego dnia przenieśliśmy się do pustych zabudowań na kolonii (dziś mieszkają tam Wieliczkowie i Darianiczowie); tutaj czuliśmy się bezpieczniej: na dookolnych pustych polach łatwo było zauważyć jakieś zagrożenie.
Fotografia Mariana Szynkiewicza z jego książeczki wojskowej (1953 r.)
Bardyny, Sopoty i Karwiny były zupełnie puste. W Wilczętach mieszkało wtedy jeszcze około 30 niemieckich rodzin - kobiety z dziećmi i kilku starców. Zajmowali oni najlichsze domy przy głównej ulicy od skrzyżowania w stronę Karwin i trzy na koloniach.
Prawie wszystkie zabudowania dostatniejszych kolonii były spalone lub zrujnowane pociskami. We wsi było dużo zabudowań zniszczonych w czasie walk styczniowo- lutowych 1945 roku. W ocalałych budynkach został prawie cały dobytek Niemców, którzy, uciekając przed Armią Czerwoną, zabrali ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy. W domach były więc naczynia, pościel, odzież, meble.
- Nie dojadaliśmy. Na szczęście w jednej ze stodół były snopy zboża. Ręcznie je młóciliśmy i mieliliśmy małym młynkiem. Po jakimś czasie znalazłem kopiec ziemniaków. Stawiałem wnyki na zwierzynę. Znalazłem karabiny i naboje. Szybko nauczyłem się celnie strzelać, więc czasem jedliśmy mięso zwierząt leśnych. Bardzo jednak brakowało nam chleba.
Wilczęta z lotu ptaka
Po kilku dniach do wsi przyjechało jeszcze troje Polaków wracających z przymusowych robót w Niemczech – Bolesław Mergo i Feliks Kuczyński z kobietą. Mergo poszedł do Pieniężna, a stamtąd do Ornety, szukać drożdży. Po kilku dniach wrócił z jedną ich kostką, więc mogliśmy upiec chleb.
- Raz uratowałem niemieckie dziewczęta, które uciekały na naszą kolonię przed napaścią pijanych żołnierzy rosyjskich (znałem język niemiecki i świetnie rosyjski). Raz (grożąc karabinem) zmusiłem polskich szabrowników, by oddali bezbronnym Niemkom pościel, ubrania i sprzęty codziennego użytku, które gwałtem im zabierali.
W 1946 roku wiosna zaczęła się bardzo wcześnie. Do Wilcząt zaczęli przyjeżdżać kolejni Polacy.
- Najpierw przyjeżdżali na zwiady mężczyźni, by szukać dla siebie gospodarstw do osiedlenia. Zatrzymywali się u nas na kolonii. Dzieliliśmy się z nimi naszym skromnym jedzeniem. Nocowali na podłodze wysłanej słomą. Po kilku dniach pobytu wracali po swoje rodziny i skromny dobytek. Z dworca w Młynarach prowadzili na postronkach krowy i owce. Paśli je na przydrożnej trawie. Najwcześniej przyjechały rodziny Dziurdziów, Kozłowskich, Wawrzyniuków, Ferdynanda (znanego bardziej pod pseudonimem Tuni) Wasilewskiego, Skórów, Zaniewskich, Hryckiewiczów, Akucewiczów, Augustyńczyków, Dutków, Michała Wasilewskiego, Hajdukiewiczów, Normantowiczów, Nosków, Tokarewiczów, Malewiczów, Kulów, Sipków, Sikorów, Draganów, Chorążych, Anikiejów, Fąfarów, Knapkiewiczów, Bielińskich i Kulińskich, Mancewicz i Henryk Łagotko.
Marian Szynkiewicz i Michaił P. Akułow 03.09.2018.
Lato 1946 roku przyniosło klęskę myszy. Gdy przechodziło się obok łanów dojrzewającego zboża, które wiosną posiał Hryckiewicz, słychać było głośny chrzęst przewracających się źdźbeł, przegryzanych przez tysiące tych zwierzątek. Były one wszędzie: w domach, zabudowaniach gospodarskich i na polach. Zaczęła się jednak zimna i bardzo deszczowa jesień. Wszędzie było błoto, wszędzie stała woda, która spływała do mysich nor. Część myszy utonęła, a część zamarzła, gdy którejś nocy ziemię nagle ścisnął mróz.
Nie było prądu. Nie było sklepu. Nie było lekarza. Nie było lekarstw. Kościół - w Osieku, z niemieckim księdzem, który nie znał polskiego języka. Ludzie odwiedzali się, wieczorami gromadzili w zaprzyjaźnionych domach.
- Z kolegami i koleżankami często spotykaliśmy się w domu Sikorów (rodzice Janiny Marciszewskiej); snuliśmy opowieści, graliśmy w towarzyskie gry, śpiewaliśmy piosenki. Do naszej grupy należeli: Marian Szklany, Stanisław Marciszewski, Henryk i Stanisław Draganowie oraz młodzież z rodzin Sikorów i Dutków.
Pomału zaczęły tworzyć się sąsiedzkie więzy. Zaczęto organizować miejscową szkołę. Wiosną 1947 roku nasza społeczność znowu się powiększyła. Z akcji „Wisła” osiedlono we wsi rodziny Czerwieniaków, Gidów, Aleksandra Wasilewskiego, Kukłowskich, Skubijów, Klimiuków, Małejków, Szymczuków, Sytników, Gawryluków, Tkaczuków, Basarabów, Darianiczów, Kubaszków, Niemców, Centyłowów, Cylupów, Szuciaków, Jasiutów, Pochodajów, Dzików, Przypłotów, Juszczaków, Cepów, Miedzianowskich.
- Z obecnym mieszkańcem Pasłęka, Edmundem Żurkiewiczem (bratem pierwszego polskiego leśniczego w Dębinach) postanowiliśmy zorganizować amatorski teatr. W dużym budynku mieszkalnym (teraz to lecznica zwierząt) wyburzyliśmy cztery ściany działowe, strop podparliśmy słupami, zbudowaliśmy scenę i tak powstało miejsce do spotkań i zabaw. Wystawiliśmy kilka sztuk teatralnych, spośród których pamiętam dwa tytuły: „Panna rekrutem” i „Mundur swatem” (w tej zagrałem rolę żołnierza). Pamiętam, że aktorkami w naszym teatrze były Alicja Kudasz z domu Czerkies i Krysia Boryczko z domu Knapkiewicz. Na przedstawienia przychodzili wszyscy mieszkańcy, a spektakle kilkakrotnie powtarzaliśmy. W tej sali organizowaliśmy też zabawy taneczne, na które przychodzili młodzi i starzy.
Wciąż jednak miałem wrażenie tymczasowości, nie do końca czułem się bezpiecznie. Przebąkiwano o powrocie Niemców, o wybuchu kolejnej wojny… Nowa wojna na szczęście nie rozpętała się, a nasze rodziny mieszkają tu do dzisiaj.
Zima pod Wilczetami
We wrześniu 2018 roku odwiedził Szynkiewicza członek Fundacji Sołżenicyna, moskwianin Michaił Pawłowicz Akułow - hobbysta twórczości i tropiciel wojennych śladów Aleksandra Isajewicza Sołżenicyna, laureata Nagrody Nobla (autora min. „Archipelagu GUŁAG”).
- Opowiedział mi, że bateria kapitana Armii Czerwonej A. Sołżenicyna, walcząc z Niemcami w styczniu 1945 roku, znajdowała się na obrzeżach Wilcząt (rozmieścili się w gospodarstwie należącym po wojnie do Jana Bujnowskiego). Prawie przez rok kontrwywiad radzieckiej armii przechwytywał korespondencję Sołżenicyna z przyjacielem, w której wyrażał swój negatywny stosunek do linii politycznej Stalina i brutalnych wobe ludności cywilnej metod prowadzenia wojny.
Jak można wyczytać w armijnych archiwach, aresztowano go 9 lutego 1945 roku we wsi Deutschendorf czyli w obecnych Wilczętach. Potem przewieziono go do placówki kontrwywiadu 48. Armii w Ostródzie. Następnego dnia pieszy konwój więźniów opuścił Ostródę udając się do Brodnicy, gdzie od 12 do 15 lutego Sołżenicyn przebywał w więzieniu kontrwywiadu 2. Frontu Białoruskiego. Ten budynek zachował się do dziś – Brodnica, ul. Przykop 3.
Lata 40 - 50 początek roku szkolnego w Wilczetach
Miejsce i sposób aresztowania Noblista przedstawił między innymi w poemacie „Dorożeńka”, gdzie krótko opisał, co widział wieziony samochodem: staw, młyn (w Spędach), przerzedzenie lasu, szopę, most na Pasłęce. W „Archipelagu GUŁAG” dokładnie opisał pobyt w więzieniu w Brodnicy. Tak zaczęła się jego jedenastoletnia gehenna łagiernika.
Wilczęta religijne
- A więc 73 lata temu chodziłem wilczęcką ulicą, obok na wpół zrujnowanego domu, w którym aresztowano Aleksandra Isajewicza Sołżenicyna. To nieduży dom z cegły, bez dachu, naprzeciw dzisiejszego domu Mirosława Basaraba – wspomina nasz bohater.
Ot, historia na wyciągnięcie ręki.
Komentarze (13)
Dodaj swój komentarz