Data dodania: 2006-01-13 00:00
Czy był plagiat?
Komisja na olsztyńskim uniwersytecie w ciągu miesiąca ma sprawdzić, czy pracownik naukowy uczelni niesamodzielnie napisał habilitację.
Wczoraj opisaliśmy, że Roman Cichon, pracownik naukowy Wydziału Nauk o Żywności na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, twierdzi, że Jan Kłobukowski, jeden z prodziekanów wydziału cytował jako swoje wyniki badań i obszerne fragmenty prac magisterskich. Wskazał nam na konkretne prace. Odnaleźliśmy w nich obszerne fragmenty, które były też w habilitacji. Poinformowaliśmy o tym Ryszarda Góreckiego, rektora UWM.
Mówi rektor UWM
Eksperci przyjadą z zewnątrz
Marcin Wojciechowski: Kiedy zaczną pracę ludzie, którzy mają zbadać, czy prodziekan Jan Kłobukowski napisał niesamodzielnie pracę habilitacyjną?
Ryszard Górecki, rektor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego: Aby raz na zawsze wyjaśnić kwestię podobieństwa fragmentów prac magisterskich z habilitacją prof. Jana Kłobukowskiego, wyznaczyłem osobę, która powołuje już zespół ekspertów. Wszystko już ruszyło. Zespół w ciągu miesiąca powinien sprawdzić, czy jakiekolwiek zarzuty stawiane przez profesora Romana Cichona pod adresem Kłobukowskiego potwierdzają się. Jeżeli tak, to wtedy skierujemy wniosek do komisji dyscyplinarnej. Nie można przecież niszczyć człowieka i jego naukowego dorobku, jeśli nie ma się całkowitej pewności, że dopuścił się czegoś złego.
Kto organizuje ten zespół ekspertów?
- Prorektor Gabriel Fordoński. Od kilku lat zajmuje się sprawami kadrowymi i rozwojem naszej uczelni.
Ale nim o sprawie napisała "Gazeta", prorektor Fordoński sprawdzał już doniesienia Romana Cichona. Wtedy jego zdaniem nie potwierdziły się. Teraz będzie badał je znów...
- Dlatego w zespole, który tworzy teraz Fordoński, powinni znaleźć się też eksperci niezwiązani z Olsztynem. Nikt nie będzie miał wtedy żadnych wątpliwości co do pracy tego zespołu.
Mówi sekretarz Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów
Uczelnia musi działać zdecydowanie
Mariusz Kowalewski: Co powinien zrobić uniwersytet, gdy ma zgłoszenie od pracownika naukowego, że inny naukowiec mógł popełnić plagiat?
Prof. dr hab. Osman Achmatowicz, sekretarz Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów: Każdy taki sygnał powinien być przez władze uczelni, poczynają od władz wydziału, zbadany. A tym bardziej, jeśli mówi o tym jej pracownik i w jakiś sposób to udokumentował. Wtedy dziekan powinien od razu skierować to do komisji dyscyplinarnej.
Rektor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego powołuje komisję ekspertów.
- To jego decyzja, może tak zrobić. Plagiat, jak sama nazwa wskazuje, jest uciążliwą plagą, ale z drugiej strony pochopne oskarżenie może być krzywdzące i niezasłużenie zepsuć opinię o człowieku. Kolejność, jako komisję powołuje najpierw, jest dowolna, bo obie muszą zrobić to samo. Wskazać te miejsca w rozprawie habilitacyjnej, które są fragmentami wziętymi z cudzej pracy. I wtedy zaczynają się określone sankcje - od upomnienia po wydalenie z uczelni.
Kto powinien znaleźć się w takiej komisji?
- To dobre pytanie. Myślę, że uczelnie wolą taką sprawę załatwiać we własnym gronie, by własne brudy zamieść pod swój dywan.
Rektor UWM zdecydował, by w komisji zasiedli m.in. naukowcy z innych uczelni.
- Temu przyklasnę, to jest bardzo dobre i słuszne działanie. Taka komisja będzie obiektywna.
Czy za popełnienie plagiatu komisja dyscyplinarna może odebrać stopień naukowy?
- Wnioski komisji stają na radzie wydziału. Ta może dojść do wniosku, że jakiś naukowiec tyle zaczerpnął z cudzego materiału, że jego rozprawa habilitacyjna staje pod znakiem zapytania. I ja bym taki krok podjął, jeśli byłoby to uzasadnione.
Ale może się zdarzyć, że komisja uzna, iż, owszem, naukowiec wykorzystał fragmenty innych prac, ale nie jest tego dużo. Co wtedy, stopień naukowy zostanie zachowany?
- Tak mogą koledzy ocenić i na to nic nie można poradzić. Środowisko naukowe jest bardzo tolerancyjne, co jest bardzo niedobre. To woda na młyn wszystkich nieuczciwych działań. Jeśli stwierdzony przypadek nie jest napiętnowany ani zdecydowanie skrytykowany, a przestępca - że użyję tego słowa - nie zostaje ukarany, to mamy czyn, który jest nieuczciwy, nieetyczny, ale nie grożą za niego poważne sankcje. Czyli, ktoś może uznać: mogę go popełnić, bo da się jakoś z tego wybrnąć.
Natomiast jeśli rada wydziału jest zdecydowana, a z takimi przypadkami też się spotykamy, to działa inaczej. Kieruje sprawę do nas, prosząc o zgodę na wznowienie postępowania o nadanie stopnia naukowego. My ją wyrażamy, rada wznawia przewód doktorski czy habilitacyjny danej osoby. W trakcie jeszcze raz zapoznaje się z zarzutami i i orzeka, że w związku z nimi nie nadaje naukowcowi stopnia doktora czy doktora habilitowanego.
Opisana przez nas sprawa była znana na UWM od kwietnia 2005 roku, ale niczym się nie skończyła. W rozmowie z nami rektor mówił, że nie wierzył naukowcowi, który zarzucał innemu plagiat. Czy nie jest tak, że uczelnie często wiedzą o takich sprawach, ale nie chcą ich wyjaśniać, bo boją się złego rozgłosu?
- Spotykałem się już z tym, że władze uczelni wolą na takie rzeczy przymknąć oczy. Często zdarza się tak: ktoś dopuścił się plagiatu, rektor rozwiązuje z nim umowę za obopólną zgodą i nim sprawa zostanie upubliczniona i nagłośniona, to osoby już nie ma na uczelni. Później rektor rozkłada ręce i mówi "ten człowiek nie jest już moim pracownikiem". Ale to jest niedobre. Uczelnia, która radykalnie zareaguje - nawet jeśli w pierwszej chwili na tym straci, bo zyskuje zły rozgłos - zasługuje na większe zaufanie niż ta, o której się słyszy, że tam dochodziło do plagiatu, ale wszystko załatwiono po cichu.
Czy plagiat jest trudny do udowodnienia?
- To musi być jednoznaczne. Są dwa teksty, jeden jest wcześniejszy, drugi późniejszy i jeśli w tym późniejszym jest to, co było już Ro
Rozmawiał Marcin Wojciechowski
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz