Data dodania: 2004-09-07 00:00
Kiosk niezgody
Kiosk przy al. Wojska Polskiego 41 musi być rozebrany- zdecydował wczoraj prezydent Olsztyna. Mieszkańcy sąsiedniego bloku walczyli o to dwa lata. - Wystąpię o odszkodowanie - zapewnia właścicielka kiosku.
O, proszę spojrzeć, jak to wygląda! - lokatorka z parteru czteropiętrowego bloku przy al. Wojska Polskiego 41 prowadzi do okna w małym pokoju. Z okna widać drzewa, spomiędzy których prześwituje róg białego kiosku.
- Prawda, że jakby dziecko miało lekcje robić, to światło cały dzień by trzeba palić? - pyta. I dodaje: - Już tyle tych kiosków nastawiali. Niech ten rozbiorą!
Lokatorka z parteru była jedną z inicjatorek akcji pisania protestów do ratusza w sprawie rozbiórki kiosku.
Żeśmy się podpisali
Pisma, petycje... Lokatorzy nie są nawet w stanie policzyć, ile ich wszystkich wysłali przez ostatnie dwa lata. Odkąd kiosk stanął na rogu. Jak twierdzą, skomplikował im życie. Ale też zintegrował.
- Na początku niektórzy sąsiedzi nie chcieli pisać protestów, ale ostatnio wszyscy żeśmy się podpisali - zapewnia z dumą w głosie lokatorka z drugiego piętra. - Tak długo będziemy pisać, aż kiosku nie będzie. Dlaczego? Bo stoi pod naszymi oknami.
- I widok na ulicę nam zasłania - wtrąca jej mąż.
Na głowę nie kapie
Sporny kiosk to niewielki, biały pawilon. Można w nim kupić prasę, papierosy, wysłać kupon totolotka. Cały dzień ruch jak w ulu. Nie zagląda tu tylko nikt z bloku przy al. Wojska Polskiego 41.
- Ludzka zawiść i tyle - tak przyczyny sąsiedzkiej niechęci tłumaczy Ewa Marciniak, właścicielka kiosku. - Nie mogą mi darować, że mi się udało. Wiem, że piszą na mnie gdzie się da. Już się do tego przyzwyczaiłam.
Kiosk ma też jednak obrońców: wiernych klientów.
- Walczą z naszym kioskiem, bo nie mają innych problemów - uważa Emilia Dereniowska z al. Wojska Polskiego 25.
- A kiosk jest dobry, bo można sobie postać, porozmawiać i na głowę nie kapie - wtrąca Ludmiła Staros z ul. Rataja 1.
Takie warunki
Tymczasem problem kiosku niebawem... zniknie. Wczoraj prezydent miasta nie przedłużył zgody na dzierżawę gruntu pod pawilonem. Co oznacza, że właścicielka musi go rozebrać i zwrócić miastu działkę.
- Mieszkańcy budynku napisali do mnie wiele pism z prośbą o jego likwidację. Wzywam więc właścicielkę do jego usunięcia - tłumaczy prezydent. - Jeśli napisze do mnie pismo i wystartuje w przetargu, jest szansa, że dostanie nową lokalizację.
Ewa Marciniak spokojnie się uśmiecha. - Najwyżej zażądam odszkodowania od miasta - mówi. - Niech zwrócą mi zainwestowane pieniądze. Około 70 tys. zł.
I dodaje: Czy w takich warunkach można być przedsiębiorcą?
Ewa Sierocińska
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz