Rozpoczął pan swoją kampanię wyborczą chwytliwym hasłem, że na początek należałoby rozliczyć aktualnie rządzących z ich niewypełnionych obietnic. Jak to rozumieć. Z czego należałoby ich rozliczać.
- Każdy z nas, startując do Rady Miasta Olsztyna, czy też na stanowisko prezydenta miasta, przedstawiał jakąś ofertę mieszkańcom. Co by chciał zrobić, czym by chciał przez te cztery lata kadencji się zajmować. Teraz przyszedł czas wyspowiadania się z realizacji wszystkich obietnic. Bo bardzo często przypomina to jakiś dziwny kontredans. Kandydat nie pamięta co kiedyś obiecywał, a wyborcy, ulotki promujące poszczególnych kandydatów, już dawno gdzieś zagubili. Nie pamiętają więc dlaczego na tego akurat kandydata głosowali. A warto sobie zadać pytanie, czy osoba, na którą głosowałem cztery lata wstecz jest godna mojego głosu w kolejnych wyborach. Mnie zaś, jako osobie, która starała się swoje obietnice wykonywać, zależy na tym by wyborcy pamiętali o wyborczych programach i planach. By całkiem świadomie podejmowali decyzje odnośnie wyboru radnych i prezydenta następnej kadencji. Bo to tak jakby społeczeństwo danej gminy wynajmowało pracownika administracji do prowadzenia jego (społeczeństwa lokalnego) spraw. Taki akt odbędzie się 16 listopada tego roku – podczas wyborów samorządowych.
Bardzo łatwo krytykować innych. A co panu jako radnemu miejskiemu Olsztyna udało się zrobić przez te cztery lata kadencji samorządowej.
- Przede wszystkim bardzo solidnie wypełniałem swój formalny obowiązek radnego. Byłem bowiem na wszystkich sesjach Rady Miasta Olsztyna, podczas pełnienia funkcji radnego. Pracowałem też w czterech komisjach problemowych – budżetu, gospodarki, zdrowia i kultury. Z reguły obyczajem jest praca każdego radnego w dwóch komisjach. Dla mnie była to jednak pierwsza kadencja, więc chciałem poznać specyfikę pracy w każdej z komisji. Praca w komisji to także poznawanie realnych problemów miasta.
W pewnym momencie zrezygnował pan z pracy w komisji kultury…
To był mój prywatny protest przeciwko praktykom obowiązującym w miejskiej kulturze. Głównym animatorem miejskiej kultury jest Miejski Ośrodek Kultury. Nigdy jednak od dyrektora placówki nie doczekaliśmy się dokumenty opisującego jego strategię działania. Miejski Ośrodek Kultury w bardzo nikłym stopniu promuje naszych, lokalnych, olsztyńskich twórców kultury. Lokalne zespoły odbijają się od drzwi do drzwi nie mogąc znaleźć wsparcia w instytucji, która z urzędy powinna wspierać takie inicjatywy. Dyrektor MOK zaś wyraźnie dał nam, radnym sygnał, że on jest jedynym wiedzącym na czym polega promocja kultury i innym od tego wara.
Komisja kultury Rady Miasta nie miała więc żadnego wpływu na tworzenie priorytetów działań kulturalnych w mieście. Co najwyżej musieliśmy opiniować wnioski dyrektora MOK o zmiany w budżecie jakiegoś działania jego placówki. Przy czym prawie zawsze było to opiniowania zmian, które już, de facto, pan dyrektor uczynił. W poczynaniach dyrektora nie było widać strategii miejskiej kultury. To było miotanie się od imprezy do imprezy. Głosowałem więc z reguły przeciwko udzielania prezydentowi absolutorium budżetowego, bo przecież to właśnie prezydent dopuszczał do takiej samowoli dyrektora. Ponadto, gdy pytałem na sesjach prezydenta Grzymowicza na co MOK wyda te dwa miliony złotych przeznaczane w budżecie miejskim na jego działanie, to konkretnej odpowiedzi nie słyszałem. Po wielokroć też moje interpelacje było ignorowane bądź też otrzymywałem odpowiedzi wymijające. To dowodzi, że prezydent także nie miał żadnej wizji rozwoju miejskiej kultury. Postanowiłem wiec zakończyć walkę z wiatrakami i z komisji …odszedłem.
Szef MOK mówił jednak już kilka razy publicznie, że on na tak szerokie działanie po prostu nie ma pieniędzy, które to mogłaby mu przyznać Rada Miasta. A przecież pan jest radnym Rady Miasta. Dlaczego nie wnosi pan wiec na forum rady wniosków o podniesienie wysokości budżetu MOK.
- Ja mówię o działaniach, które nie wymagają zwiększenia budżetu. Przecież obiekty MOK i tak stoją. Wystarczy tam wpuszczać młodych, lokalnych twórców. Udostępniać im także sprzęt. Do tego trzeba przede wszystkim dobrej woli i chęci działania. A duże koncerty powinno się organizować nie za pieniądze miejskie lecz szukać do nich sponsorów bądź też wręcz sprzedając bilety. Albo też łącząc te dwie sprawy. Trzeba jednak chcieć szukać tych sponsorów, a nie tylko wyciągać rękę po miejskie środki. Trzeba być więc menedżerem, a nie tylko administratorem.
Przed poprzednimi wyborami składał pan także inne obietnice.
- I w większości udało mi się je zrealizować. Monitorowałem, jako radny, doprowadzenie nawierzchni ulicy Bartąskiej do właściwego stanu. Mamy tam też chodniki. Teraz jest projektowane oświetlenie. Byłem także pomysłodawcą i prekursorem budowy przedszkola na osiedlu Generałów. To moja duma. Choć przyznaję, że władze miasta wybrały zbyt drogi projekt do budowy, co zakończyło się znacznymi przekroczeniami finansowania inwestycji. Byłem też w awangardzie obrońców sprywatyzowania tego przedszkola. Obecnie jest to najlepsze i najładniejsze przedszkole w mieście. Nie ma tu żadnych adaptacji. Wszystko zostało zaprojektowane i wybudowane pod kątem takiej, a nie innej placówki.
Obiecałem cztery lata temu, że będę utrzymywał bieżący kontakt ze swoimi wyborcami. To też mi się udało. Jestem aktywny na portalach społecznościowych. Tą drogą dostaję mnóstwo zapytań i sugestii. Podczas całej kadencji złożyłem blisko 200 interpelacji i zapytań. Udało mi się też przekonać radnych, by zachować zniżki w autobusach miejskich, dla osób niepełnosprawnych. Głównym moim argumentem za zniżkami było to, że potencjalne straty wynikające z zastosowania zniżek, to są tylko wirtualne pieniądze. Bo przecież autobusy i tak jeżdżą. Miasto i tak co roku dopłaca do komunikacji miejskiej 20 milionów złotych. Oczywiście można tę liczbę starać się zmniejszać, poprzez pozbawianie ulg lub też podnoszenie cen biletów. Ale wtedy jest zagrożenie, że ludzie przesiedliby się do samochodów, a autobusy jeździłyby puste, Na ulicach zaś byłoby trzy razy więcej korków. Czasami więc lepiej jest mieć w kieszeni 1.4 PLN za bilet ulgowy niźli wirtualnie planować sobie 2.8 za bilet normalny. Trzeba pamiętać, że ideą komunikacji miejskiej jest nie zarabianie pieniędzy lecz odciążanie systemu drogowego. A są też pewne koszty stałe. Bo czy autobus wiezie 20 osób czy też tylko dwie to koszt jest taki sam.
W takim jednak przypadku dyrektor Zarządu Komunikacji Miejskiej po prostu zmniejszy, w poszukiwaniu oszczędności, częstotliwość kursowania autobusu na danej linii.
- Taka decyzja może doprowadzić do tego, że w samochody, miast do autobusu, wsiądą nie te wspomniane, dwie osoby, lecz kolejnych 20. Ulice więc będą zakorkowane jeszcze bardziej. A trzonem miejskiego transportu powinna być komunikacja publiczna.
Dlaczego Rada Miasta przeznaczyła na budżet obywatelski tylko nieco ponad 2 miliony złotych – przy budżecie Olsztyna, sięgającym 1 miliarda złotych.
- Według mnie budżet obywatelski w Olsztynie, to jest budżet wstydu. I nie chodzi tu tylko o jego wysokość. Bo skandalem jest, że w ramach budżetu obywatelskiego ktoś chce załatać chodnik przy jakiejś ulicy. Przecież to powinna być przyziemne zadanie władz miasta. Poprzez ten budżet mieszkańcy de facto nie prezentują jakiejś wizji rozwoju lecz tylko wytykają błędy władz miejskich. By jednak przekazywać do dyspozycji mieszkańców więcej pieniędzy trzeba również powiększać budżet…
Jak?
- Wielu Olsztynian płaci swoje podatki poza naszym miastem, w ościennych gminach. Czynią to, gdyż formalnie tam są zameldowani. A przecież faktycznie mieszkają w Olsztynie, a gdzieś tam na wsi mają tylko swoje weekendowe rezydencje. Obecnie z podatku dochodowego od mieszkańców otrzymujemy rocznie około 200 milionów złotych. Można tę liczbę zwiększyć bardzo znacznie, gdyby tylko aktywnie zachęcać olsztynian, by formalnie wrócili do miasta, a nie tylko w nim zamieszkiwali i płacili swoje podatki w Dywitach czy Barczewie. Ponadto wiele działających w Olsztynie firm jest także zarejestrowanych poza miastem. Trzeba te osoby, te firmy przekonać, że warto płacić podatki w Olsztynie. Liczę, że aktywna polityka w tym względzie powinna przynieść kilkadziesiąt dodatkowych milionów złotych. Trzeba przekonać tych potencjalnych podatników, że pieniądze wpłacane w olsztyńskiej kasy nie będą zmarnowane. Trzeba pokazać realne korzyści z płacenia podatków w naszym mieście.
Ponadto wiele starych budynków wielorodzinnych, szczególnie na Zatorzu, jest wydzielonych geodezyjnie po obrysie ich fundamentów. To ewidentny błąd. Trzeba zainwestować w nowe pomiary geodezyjne i sprzedać wspólnotom także działki przyległe. Wtedy miasto będzie miało większe wpływy z podatku od nieruchomości. Mniej też będzie obowiązków dla zakładu sprzątania miasta.
A jak wspólnoty nie będą chciały takiego dopływu dobra.
- Trzeba oddawać te grunty z maksymalną bonifikatą. Bo to skutek starych błędów. Ponadto prawo, w takim przypadku, staje po stronie samorządu miejskiego. Trzeba przekonywać mieszkańców, że miejsca parkingowe pod ich domami, czy śmietniki, powinny stać na ich gruncie, a nie miejskim.
Z reguły te miejsca parkingowe czy też śmietniki i tak już znajdują się tam. Tyle, że na gruntach miejskich. Mieszkańcom to nie przeszkadza. Nie boi się pan, że nakłaniając ich do wykupu działek, które oni i tak użytkują, może się pan, czy też tym bardziej prezydent miasta, narazić …wyborcom. Czy jest pan skłonny powiedzieć prezydentowi (czy też kandydatowi, którego pan popiera), że mimo kontrowersji, należy takie porządki wprowadzić.
- Nie można już nad tym przechodzić do porządku dziennego. Prezydent jest od tego by czasami podejmować także decyzje trudne. Odpychanie „gorącego kartofla” od siebie, nie ma przyszłości.
Rozmawiał: Krzysztof Szczepanik
Komentarze (1)
Dodaj swój komentarz