Data dodania: 2006-02-26 00:00
Spółdzielcy odwołali radę nadzorczą Domatora
Nadzwyczajne walne zgromadzenie spółdzielców Domatora odwołało radę nadzorczą, która wyraziła zgodę na wzięcie 2,9 mln zł pożyczki od znajomej prezesa spółdzielni. - Doszło tutaj do złamania prawa i uchwały walnego zaskarżymy do sądu - zapowiada Leszek Stefański, prezes Domatora.
Walne zgromadzenie nakazała zwołać Krajowa Rada Spółdzielców, odpowiadając w ten sposób na pismo, które w listopadzie 2005 roku wysłali radzie spółdzielcy, chcący poznać treść umowy, jaką Leszek Stefański, prezes spółdzielni, zawarł we wrześniu 2004 r. ze znajomą Anną P., mieszkanką Wiednia. Kobieta pożyczyła wtedy spółdzielni 2,9 mln zł, ale zastrzegła sobie, że jeśli przed upływem 10 lat, czyli przed terminem spłaty pożyczki, prezes zostanie odwołany, to będzie mogła zażądać spłaty całej sumy razem z odsetkami. Gdy o sprawie dowiedzieli się członkowie spółdzielni, zawiadomili prokuraturę, a sami - nie mogąc doprosić się zwołania zebrania - okupowali do Bożego Narodzenia siedzibę spółdzielni. Po dwóch tygodniach okupacji władze spółdzielni ugięły się i ujawniły treść umowy. A nadzwyczajne walne odbyło się w ubiegły piątek.
Spółdzielcy poznali w końcu pełną treść umowy, ale wiele ich pytań pozostało bez odpowiedzi. Między innymi dotyczące tego, w jakich bankach zarząd starał się o kredyt. W trakcie spotkania Stefański tłumaczył, że wziął pieniądze od Anny P., bo banki nie chciały spółdzielni udzielić kredytów - żądały, jak twierdzi prezes, 6 mln zł zabezpieczenia hipotecznego.
Spółdzielcy chcieli też wiedzieć, dlaczego na podpisanie pożyczki zgodziła się rada nadzorcza Domatora. - Uchwała rady nie była tutaj potrzebna, ale tak ważną decyzję chcieliśmy z nią skonsultować - tłumaczył Stefański.
Na nic jednak zdała się obrona rady przez prezesa Domatora. Spółdzielcy podczas tajnego głosowania odwołali czterech jej członków, którzy w 2004 roku zgodzili się na podpisanie umowy z Anną P. Ich miejsce zajęli w radzie przedstawiciele spółdzielczej opozycji.
Stefański twierdzi jednak, że odwołanie odbyło się niezgodnie z prawem. - Na sali było 117 osób, a by odwołać członka rady nadzorczej potrzebne są dwie trzecie głosów. W żadnym z czterech głosowań takiej przewagi nie było - mówi Stefański.
Za odwołaniem członków rady w kolejnych głosowaniach było: - 76, 76, 76 i 77 osób. A zdaniem prezesa do prawomocnego odwołania członka rady potrzebne było 78 głosów. - Bo to są dwie trzecie od 117 - wyliczył Stefański.
Teresa Rokicka-Morabet, przywódczyni spółdzielczej opozycji, mówi, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. - Nie liczy się liczba osób na sali, a liczba osób, która pobrała karty do głosowania. A tych w każdym głosowaniu było mniej niż 117. To od niej ustala się potrzebną wielkość dwóch trzecich głosów w każdym głosowaniu - mówi Morabet.
Jak się dowiedzieliśmy Stefański jeszcze w ubiegłą środę podczas posiedzenia rady nadzorczej chciał podać się do dymisji. - Poproszono mnie, żebym poczekał z decyzją do walnego i chciałem to zrobić na nim, bo mam dość pracy w stresie. Ale po tym, co zobaczyłem, nie zrezygnuję. Doszło do nieprawnego odwołania członków rady i zostanę, by zaskarżyć tę decyzję do sądu - mówi Stefański.
Rokicka-Morabet: - Krajowa Rada Spółdzielców przestrzegła nas, że tak może się stać. Raju przecież tak łatwo się nie oddaje. Według mnie nie ma jednak żadnych powodów do obaw, bo wszystko zrobiliśmy, jak należy.
Komentarze (2)
Dodaj swój komentarz