Dziś jest: 24.11.2024
Imieniny: Chryzogona, Emmy, Flory
Data dodania: 2010-03-12 14:59
Ostatnia aktualizacja 2014-07-15 13:09

Iwona Starczewska

W życiu to kobieta musi być dżentelmenem – rozmowa z Iwoną Pavlović

Twarda czy wrażliwa? Anioł, a może Czarna Mamba? Krótko o życiu i pasji Iwony Pavlović, kobiety o dwóch twarzach.

reklama
Zaczniemy od początku, jak rozpoczęła się Pani przygoda z tańcem?
- W pierwszej lub drugiej klasie zapisałam się na taniec ludowy. Później zdradziłam taniec na rzecz piłki ręcznej. Byłam nawet w reprezentacji szkoły. W okresie, kiedy kończyłam ósmą klasę, w Olsztynie działał Klub Tańca Miraż prowadzony przez Mariolę Felską. Pewnego dnia mój brat dowiedział się o naborze do klubu i namówił mnie żebym się tam wybrała. To było coś tak wielkiego, prawdziwy casting, tłumy młodzieży przychodziły do Mirażu, który był prestiżowym klubem znanym na całą Polskę.  Dostawali się najlepsi z najlepszych. Byłam przeszczęśliwa kiedy się dostałam, bo tam przyjmowali powyżej 165 centymetrów wzrostu, których ja nie miałam, więc wszyłam sobie wkładki do tenisówek. Pani Felska oczywiście widziała, że nie mam wymaganego wzrostu, ale tylko się uśmiechnęła. Od razu był wyjazd na obóz letni i tam już po prostu wsiąkłam w taniec jak w gąbkę. Myślę, że poniekąd wsiąkłam także w tamtych ludzi. Miraż to nie tylko taniec, to moi przyjaciele. Wspólnie tworzyliśmy mnóstwo ciekawych inicjatyw. Na przykład na święta stworzyliśmy przedstawienie i z naszą trenerką obeszliśmy wszystkie instytucje kulturalne w Olsztynie. Ja wtedy byłam aniołkiem, jaka zmiana prawda? (Śmiech)
     

Jakie momenty w Pani życiu wpłynęły na dalszy rozwój kariery artystycznej?
- Ja myślę, że przełomowym momentem w moim życiu zawodowym, tym tanecznym, było poznanie Arka. On miał wyższą klasę taneczną, ale widywaliśmy się na zawodach. Był dla wielu tancerek niedoścignionym marzeniem. Ja miałam szczęście. Na  jeden z ogólnopolskich obozów kadry mój partner taneczny nie mógł jechać, więc pojechałam sama. Arek wtedy też przyjechał sam. Prezes naszego towarzystwa zadecydował, że może fajnie byłoby gdybyśmy tańczyli razem, mimo, że byliśmy w innych  klasach tanecznych. Oczywiście byłam zachwycona. Następnego dnia chciałam sobie dłużej pospać, ale Arek przyszedł i powiedział ostro ''Albo wstajesz i za 5 minut jesteś na treningu, albo śpisz i zapomnij, że tańczymy razem''. Byłam oczywiście zła - "Jak on mógł mi tak powiedzieć? Co on sobie wyobraża?". Po krótkim namyśle doszłam jednak do wniosku, że chęć tańczenia z nim jest tak wielka, że rzeczywiście za  5 minut byłam  gotowa. To był  niby śmieszny, ale bardzo ważny moment w moim życiu. Na tym obozie stworzyliśmy parę taneczną, a potem Arek przyjechał tańczyć do Olsztyna. Wtedy mimo, że nadal amatorsko, to tańczyliśmy już na poważnie. Po pewnym czasie narodził się w naszych głowach pomysł. Postanowiliśmy wyjechać do Anglii. To były strasznie nieciekawe czasy, ze względów politycznych, ale i  społecznych, nie było tutaj zbyt dużej szansy na dalszy rozwój.  Mimo, że nie mieliśmy środków, żeby się utrzymać za granicą, bo wystarczyło nam jedynie na podróż, wyjechaliśmy. Pojechaliśmy do Anglii motorem. Arek prowadził Javę, a ja podróżowałam w doczepionym koszyku. Nawet jakaś lokalna gazeta z Londynu opisała podróż motorem dwójki szaleńców z Polski. Na miejscu musieliśmy ciężko pracować, żeby się utrzymać, uczyć, trenować i tańczyć z najlepszymi. Wykonywałam sto zawodów świata. (Śmiech) Za dnia ciężko pracowałam, a wieczorem jak Kopciuszek urywałam się tańczyć. Spędziliśmy tam trzy lata. Przez ten czas nauczyłam się naprawdę wiele. Właściwie dalsze moje sukcesy były skutkiem tego wyjazdu. Nie ukrywam, że było bardzo ciężko, ale myślę, że gdybym miała wybrać raz jeszcze wybrałabym tak samo. Otarliśmy się naprawdę o wielki świat.

 Dlaczego więc nie zostali Państwo w Londynie?
- Bardzo tęskniliśmy za Polską. W kraju trochę się już pozmieniało. W końcu można było na tańcu zarabiać. Nasze hobby stało się naszym sposobem na życie. Mogliśmy prowadzić prywatne lekcje tańca.

Czy już wtedy zdecydowała Pani o stworzeniu szkoły tańca?
- Wtedy narodziło się w nas marzenie założenia własnej szkoły tańca. Byliśmy uznaną parą, ludzie wiedzieli, że mamy wiedzę, którą możemy się podzielić. Byliśmy trenerami - konsultantami jeździliśmy po całej Polsce. Tych propozycji było bardzo dużo. Nasza sytuacja finansowa  poprawiła się. Przeszliśmy  na zawodowstwo, a następny krok to już budowa wymarzonej szkoły. Nabraliśmy kredytów i jest. (Śmiech)

Mało mówiła Pani o swoich sukcesach. Co uznaje Pani za swoje największe osiągnięcia?
- Jest tego wiele. Choć przyznam, że w latach kiedy  tańczyłam i odnosiłam sukcesy, marzeniem ściętej głowy było osiągnięcie dla polskiej pary Mistrzostwa Świata. Teraz otwarte granice dają młodym tancerzom szansę na karierę światową, kiedyś było to po protu niemożliwe. Ja i Arek byliśmy finalistami Mistrzostw Świata, a ja wtedy czułam jakbym Pana Boga złapała za nogi, czułam się gwiazdą. Oczywiście kolejne tytuły Mistrzów Polski cieszyły ogromnie tym bardziej, że było ich naprawdę wiele. Największą moją dumą jest tytuł Mistrza Polski w 10 tańcach. Kiedy wróciłam po turnieju do Olsztyna, jako Mistrzyni Polski, dziwiłam się, czemu jeszcze nikt przede mną nie rozkłada czerwonego dywanu. (Śmiech) Takie to przecież było dla mnie znaczące, a ludzie przechodzili obok mnie nawet mnie nie zauważając. (Śmiech)

Teraz trenuje Pani młodych tancerzy. Jakie sukcesy na tym polu Pani osiągnęła?
- Tu rzeczywiście jest się czym pochwalić. To wspaniałe, że w każdej grupie wiekowej, my jako szkoła, mamy Mistrzów Polski. Również znany Marek Egurola jest naszym wychowankiem i pod naszą opieką zdobywał liczne tytuły.

Jak rozpoczęła się Pani przygoda z programem ''Taniec z gwiazdami''?
- Pewnego dnia zadzwoniono do mnie i poinformowano o planowanym programie telewizyjnym. Dzwoniono chyba do wszystkich sędziów tańca w Polsce, wiec i do mnie. Zaproszono każdego na coś w rodzaju castingu. Tam kazano mi oceniać parę taneczną, którą obserwowałam na ekranie. To była jakaś para z angielskiej edycji ''Tańca z Gwiazdami''. Miałam się wypowiedzieć na ich temat w dwóch formach - dłuższej i krótszej. Zadawano mi też setki pytań o moje osiągnięcia jako tancerki i trenerki. Chyba się spodobałam, bo zaproszono mnie na drugi casting. Tam chyba nawet musiałam uczyć kogoś tańczyć, a później już zasiadłam w jury programu.

Pamięta Pani jak wyglądał pierwszy program?
- Oczywiście, do dziś pamiętam. Straszny stres, mnóstwo kamer. Właściwie stres jest nadal, mimo że to już kolejna edycja. Wiadomo to program na żywo, więc nic nie będzie poprawiane, powtarzane. Poziom napięcia nie jest już tak wielki jak przy pierwszej edycji, ale nadal jest.

Taniec z gwiazdami niewątpliwie przyniósł Pani ogromna popularność. Jak sobie Pani z nią radzi ?
- To są bardzo trudne rzeczy, bo z jednej strony cieszymy się, że nas ludzie rozpoznają, ale nie zawsze chcielibyśmy być w centrum zainteresowania. Ja nie dążyłam do zdobycia popularności, a do tego, żeby sprawdzić się w fajnym projekcie związanym z tym co kocham, czyli z tańcem. Kariera telewizyjna to nie był mój cel. Myślałam ''program o tańcu – super, to chce koniecznie iść''.

Jakie są złe i dobre strony popularności?
- W moim przypadku na szczęście jest więcej tych plusów niż minusów. Na pewno mi nie odbiło, pewnie dlatego, że jestem osobą już dojrzałą i swoje w życiu przeszłam. Nie dziwię się jednak, że młodzi ludzie, którzy wpadają w sam środek show-biznesu często po prostu głupieją, bo to może być rzeczywiście kuszące, ale nie sprawdza się na dłuższą metę. Ja cieszę się 100 procentową sympatią ludzi, których na co dzień spotykam.

A mimo to plotkarskie media nie zostawiają na Pani suchej nitki. Czy czyta Pani te artykuły?
- Oczywiście zdaję sobie sprawę, że piszą o mnie plotkarskie gazety czy portale i to najczęściej nieprawdę. Jeśli chodzi o mnie, to nawet już nie czytam tego wszystkiego, bo po co? Moi bliscy na początku przynosili mi te wszystkie doniesienia, do czasu kiedy powiedziałam: ''Stop''. Najważniejsze, że moi najbliżsi wiedzą, co jest prawdą, a co kompletną bzdurą. Choć wiem, że dla mojej mamy  plotki są często bardzo bolesne i to nie chodzi o to, że ona w nie wierzy, tylko jakoś trudno jej się w tym odnaleźć. Zwłaszcza kiedy sąsiadki czytające tego typu pisma komentują, pytają, a przez to denerwują moją mamę. Martwi mnie taka bezkarność osób odpowiedzialnych za te wszystkie bzdury. A szkoda, mi życia na ciąganie się po sądach. Oczywiście ja sama na początku czytałam, przejmowałam się, buntowałam, myślałam ''Jak tak można pisać?'', ale chyba zmądrzałam. Po co mam czytać komentarze ludzi, którzy wyładowują swoje frustracje poprzez złośliwości na mój temat? To nie ma sensu. Ja mam swoje życie, swoją pracę którą kocham, mało mnie interesuje jak kto mnie widzi i jak bardzo mu się nie podobam.

Jak znajduje Pani czas na to wszystko: pracę w szkole, programy tv, reklamy?
- To zajmuje mnóstwo czasu, ale staram się bardzo dobrze organizować sobie zajęcia. W szkole tańca mam wspaniałych pracowników, którzy świetnie potrafią się zorganizować. Rzeczywiście tak jest, że pracuję bardzo dużo, zawsze mam coś do załatwienia. Ale kiedy już mam wolną chwilę, to wyłączam telefony i nie ma mnie dla nikogo. To też jest tak, że im więcej jest obowiązków, tym bardziej człowiek staje się zorganizowany i znajduje czas na wszystko.

Czy nadal można uczyć się u Iwony Pavlović? Czy ma Pani na to jeszcze czas?
- Można, zapraszam! Uczę teraz głównie osoby dorosłe na kursach tańca i tworzę grupy hobbystyczne. Uwielbiam to robić. Mam nadzieję, że jak Pan Bóg da, będę pracować jeszcze długo. Może nawet kiedyś poprowadzę klub seniora. (Śmiech) Usłyszałam ostatnio piękne słowa: ''Jeśli się będzie robić w życiu to co się kocha, to nigdy się nie będzie pracować'' i ja tak naprawdę czuję. Ja nie pracuję, robię to co kocham!

Czy zauważyła Pani większe zainteresowanie swoja szkołą po ''Tańcu z Gwiazdami''?
- Tak, zresztą boom rozpoczął się nie tylko w naszej szkole, ale w całej Polsce.  Teraz już się zatrzymał, ale po 2 czy 3 edycji zainteresowanie było największe. Chętnych do nauki tańca jest naprawdę więcej niż przed laty i to jest najważniejsze. Polacy naprawdę chcą tańczyć. Mało tego, dawniej uczyli się tylko ci, którzy czuli, że mają  dryg do tańca. W  tej chwili na lekcje chodzą nawet tacy, którzy się wręcz boją, uważają, że nie mają koordynacji ruchowej. To większe wyzwanie dla nauczycieli tańca. Mimo wszystko uważam, że jest to piękne i ta praca chyba nigdy mi się nie znudzi.

Czy zdaje sobie Pani sprawę z tego, że jest zaliczana do kręgu polskich celebrytek, tak samo jak Kasia Cichopek czy Doda?
- Ja do końca nawet nie wiem co to znaczy, np. taka Doda - czy ona jest celebrytką?  Nie każdemu musi się podobać to co robi, ale to jest dziewczyna znana głównie z tego, że śpiewa. Oczywiście, że ja też jestem znana z tego, że pojawiłam się w takim, a nie innym programie, ale całe moje doświadczenie życiowe świadczy o czymś innym. Krótko mówiąc, nie przywiązuję do tego słowa wagi. Po prostu nie odbieram siebie przez pryzmat tych słów. Tak naprawdę żadne słowa nie zmienią mnie ani mojego życia.

Celebryta to nie zawsze określenie negatywne. Czasami oznacza po prostu gwiazdę.
- Tak, ale ja nie czuję się gwiazdą. Choć właściwie trudno określić kto jest gwiazdą, a  kto nie. Najważniejsze jest to, jak my się czujemy i co sobą reprezentujemy. Żadne określenie gwiazdy ze mnie nie zrobi. Po prostu uważam się za dosyć dobrego nauczyciela tańca, za sędziego tańca towarzyskiego i wszystko co z tańcem się wiąże proszę mi przypisać! (Śmiech)

Często nazywana jest Pani  ''Czarną Mambą''. Czy ten przydomek oddaje Pani charakter?
- Przyznam, że naprawdę lubię to określenie. Bardzo mi się ono spodobało, bo określa coś silnego i mocnego, co jest, moim zdaniem, we mnie. Oczywiście prócz tego, że zabija, ale to drobiazg. (Śmiech) Niektórzy mi mówią, że prywatnie jestem inna niż w telewizji. Zwykle tłumaczę, że nie jestem inna, jestem dokładnie taka sama. Różnica polega na tym, że osoby znające mnie z ekranu poznają tylko jakiś procent mnie, który dotyczy mojego profesjonalizmu. Wtedy jestem jak Czarna Mamba - bezwzględna, skupiająca się na tym, co się dzieje na parkiecie, staram się być obiektywna. Wtedy naprawdę mogę się wydawać wredna, niesprawiedliwa, ostra tak, jak Czarna Mamba. W życiu jestem jak każdy – też się wzruszam, płaczę.

Z programu na program wydaje się Pani coraz bardziej łagodna. Czy rzeczywiście tak jest?
- Rzeczywiście te pazurki gdzieś się stępiły. Postanowiłam od tej edycji wrócić do prawdziwej ''Czarnej Mamby'' i do bycia sędzią.

Media ciągle huczą o Pani nowym związku i rozstaniu z mężem. Czy rzeczywiście jest tak, jak piszą kolorowe gazety?
- Rzeczywiście jestem teraz w bardzo szczęśliwym związku z mężczyzną, dla którego po 20 latach małżeństwa odeszłam od swojego męża. To nie był mój kaprys. Myślę, że gdyby mąż nie miał wcześniej kobiety, to ja bym od niego też nie odeszła. Moim zdaniem jest tak, że dopóki wszystko jest dobrze w małżeństwie to takie rzeczy, jak zdrady, się nie zdarzają. To, że mój mąż przez cztery lata spotykał się z kobietą, która wprowadziła się zaraz po moim odejściu, też dużo mówi. Ja domyślałam się, wiedziałam o tym i dlatego się odsuwaliśmy od siebie. Nie mogłam tego zmienić. Naprawdę niefajnie się czują kobiety zdradzane. Ja cztery lata, a może i dłużej, to znosiłam.

Czy nie boli Panią to, że w gazetach została Pani opisana jako winna rozpadu tego małżeństwa?
- Ale ja naprawdę uważam, że to moja wina, że tak o mnie napisano. Mało tego, całkiem niedawno to sobie uświadomiłam. Nie chciałam obrażać i szkalować ludzi. Nadal nie chce, ale czas powiedzieć jaka była prawda.

Cztery lata zdrad to długo. Jak znosiła Pani taką sytuację w małżeństwie?
-Wiele jest kobiet w podobnej sytuacji, wiele kobiet niestety musi przez to przechodzić i borykać się z takim problemem. Ja kilka dobrych lat sama siebie oszukiwałam, myślałam, że może to minie. Nie wiem dlaczego jeszcze wtedy w  tym małżeństwie funkcjonowałam. Swoje w tym związku naprawdę wycierpiałam, wiele nocy przepłakałam. Czasami po prostu trzeba takie coś przerwać i powiedzieć ''Nie, nie zgadzam się na to!''. To są bardzo przykre rzeczy dla kobiety. Mało tego, my się ich wstydzimy, bo nie chcemy się przyznać, że ktoś nas zdradził.  Często czujemy się winne i myślimy, że jeśli mąż dopuścił się zdrady to z nami jest coś nie tak. To strasznie boli. Tak sobie myślę, że my kobiety przyjmujemy na siebie naprawdę bardzo dużo win. Tak nie można, trzeba  tupnąć nogą, to nie my jesteśmy winne! Ja najpierw długo z tym żyłam i bezowocnie walczyłam, a potem po rozstaniu przejęłam winę. Zachłyśnięta swoim nowym szczęściem nie  chciałam rozdrapywać ran i wyciągać brudów.

Można więc powiedzieć, że to Pani okazała się dżentelmenem w tym związku.                                                                                                             
- Rzeczywiście można tak powiedzieć, choć ja uważam, że wina zawsze leży po dwóch stronach. Nie jest  tak, że tylko ja jestem tą złą.

Czego na przyszłość życzy sobie dżentelmenka?
- Jestem pracowita jak mrówka, ale żyję jak motyl i ciągle marzę. Nie odkryję marzeń, bo przestaną być nimi. A w życiu codziennym, życzę sobie zdrowia, zdrowia, zdrowia dla siebie i dla moich najbliższych.

Rozmawiały: Natalia Kazimierczak i Iwona Kamińska

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz


www.autoczescionline24.pl
Szkoła Tańca Olsztyn