Nowe czasy wymuszają nowe działania, gdzie może mniej miejsca na spontaniczność i studencki żywioł, więcej natomiast na profesjonalizm i to zarówno w sensie funkcjonowania, jak i poziomu sportowego.
Nie zmienia to faktu, że AZS to nie tylko wspaniałe teamy w siatkówce czy koszykówce – to również ogół studentów uprawiających szeroko pojęta kulturę fizyczną. Tak jest również w dwóch największych uczelniach olsztyńskich. Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim i Olsztyńskiej Szkole Wyższej. Obie starają się dostosować do nowych czasów, a nie jest to wcale łatwe.
Kiedyś pod pojęciem Akademickiego Związku Sportowego na uczelni rozumiano jego istnienie na trzech poziomach: wyczynowym, uczelnianym i studenckim. Pierwszy przypadek – to zawodnicy skupieni w zespołach ligowych, w dużej mierze studenci, ale już o wysokim poziomie wyszkolenia, na co dzień występujący w ligach lub imprezach rangi Mistrzostw Polski. Do drugiego zaliczano studentów, którzy brali udział w zajęciach sekcji sportowych na zasadzie SKS-ów w szkołach. Niezobowiązującą weryfikacją ich udziału w treningach były krajowe mistrzostwa klubów uczelnianych. Trzeci aspekt to ogół imprez masowych dla przeciętnych studentów oraz zajęcia wychowania fizycznego na uczelni.
Trzy poziomy, które jednak łączyła niewidzialna nić sympatii, powiązań, przenikania, głównie dlatego, że wszyscy byli słuchaczami danej uczelni.
Sport wyczynowy się zmienił, jego profesjonalizacja spowodowała wyodrębnienie ze struktur AZS-ów sportowych spółek akcyjnych, które funkcjonują na zupełnie innych zasadach. Pozostała tylko nazwa, która spełnia rolę elementu tradycji, korzeni, w pewnym sensie promocji, reszta to firma gdzie wynik sportowy związany jest z zyskiem. W takim klubie studentów jak na lekarstwo, za to coraz więcej cudzoziemców, słowem pełne przystosowanie do warunków profesjonalnych rozgrywek.
Takie są tendencje, w takim kierunku poszedł sport i świata nie zmienimy, tak jak nie zatrzymamy globalizacji w sporcie. Mnie się to nie podoba, z łezką w oku wspominam, dawny siatkarski AZS Olsztyn, który też dostosowywał się do wymogów ligowych, ale zachowywał oblicze klubu studenckiego iw taki sposób był postrzegany w kraju. A w Kortowie mówiło się nasz klub – nasi chłopcy. Byli oni na wyciągnięcie ręki, czuło się, że, że są stąd, choć wielu przybywało z różnych stron kraju. Ale błyskawicznie asymilowali się w nowym środowisku, bo po prostu byli studentami, jak tysiące innych, uczestniczyli w zajęciach i w życiu uczelni, także tym rozrywkowym.
Skoro od uczelni oderwały się ikony gier zespołowych, na co zdecydowały się kluby akademickie? Wybrały inne dyscypliny, szczególnie lekkoatletykę, pływanie, sporty walki – dyscypliny też popularne z dużym nośnikiem promocyjnym. Taki ruch stał się niezbędny, bo po przemianach społeczno-ekonomicznych kraju rozpoczęła się walka o studentów. Powstało przecież wiele uczelni prywatnych, które w sporcie widziały swoją szansę. Ściągając do siebie znane nazwiska na określonych warunkach (np. wysokie stypendia) stały się atrakcyjnym miejscem dla potencjalnych studentów, także tych przeciętnych, bez zacięcia sportowego. Wzorce nie są nowe, przecież w Stanach Zjednoczonych uczelnie zawsze biły się o najlepszych zawodników, którzy stanowili bodaj najważniejszy punkt strategii marketingowej.
I tak na Uniwersytecie Mazurskim wiodącymi zawodnikami stali się: lekkoatleci (Karol Zalewski, Aleksandra Lisowska) i pływacy Joanna Zachoszcz, Manuela Wikieł, Monika Czerniak), a w Olsztyńskiej Szkole Wyższej na pierwszy plan wysunęli się przedstawiciele sportów walki (Joanna Jędrzejczyk, grupa taekwondoków Startu Olsztyn) i kajakarze (Denis Ambroziak)
Jak by nie było sport akademicki w ciągu ostatnich lat zmienił się radykalnie, dostosowując się do wymogów czasu. Dlatego szanujemy szczególnie te AZS-y, które w rosnącej komercji potrafią zachować choć część swojej pięknej tradycji.
Marek Dabkus
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz