Data dodania: 2005-02-17 00:00
Budowali Olsztyn
- Wilnianie najszybciej ze wszystkich osadników zasymilowali się z Warmiakami - wspomina Jan Chłosta, Warmiak. Wiele wspomnień o wilniakach jest w książce Tadeusza Matulewicza Wileńskie
Kolejarze byli pierwszymi, którzy osiedlili się w Olszynie po drugiej wojnie światowej. Do miasta przyjechali 17 albo, jak podają inni, 19 lutego. W pierwszej turze znalazło się ponad 40 osób, które trafiły do Olsztyna z Białegostoku. Wśród nich był między innymi Florian Piotrowski, który zakładał w Olsztynie kolejową służbę zdrowia. Doktor Piotrowski był osobą, która łączyła dwa środowiska osadników: kolejarzy i kresowian. O nim między innymi pisze Tadeusz Matulewicz w książce "Wileńskie rodowody", której promocja odbędzie się w sobotę o godz. 16 w ratuszu.
- Chciałem przedstawić losy mieszkańców Olsztyna, którzy przybyli na te ziemie i od podstaw budowali Olsztyn. Na przykład poligrafię i służbę zdrowia - mówi Tadeusz Matulewicz.
Dobre usposobienie
- Wilnianie najszybciej ze wszystkich osadników zasymilowali się z Warmiakami - wspomina Jan Chłosta, Warmiak. - Warmiaków przekonało ich spokojne usposobienie, radość. A wilnian zauroczyła nasza przyroda. Tak bardzo podobna do tej z Kresów Wschodnich.
Pierwsi osadnicy znaleźli się w Olsztynie przez przypadek. Wysiedli z pociągu, gdy ten zatrzymał się na stacji. Dodatkową zachętą były opuszczone przez przesiedlonych Niemców gospodarstwa.
- Od 10 maja 1945 roku docierały do miasta transporty rodzin polskich przesiedlonych z Wołynia, potem z Wileńszczyzny, Warszawy - w książce "Olsztyn 1353-2003" pisze Bohdan Łukaszewicz. - Według szacunków z 25 lipca 1945 roku, w Olsztynie zamieszkiwało wówczas łącznie 21 689 osób, z czego blisko jedną trzecią stanowili autochtoni, zarówno polscy jak i niemieccy.
Pełno pierza
Jednym z osadników, którzy w maju 1945 roku zamieszkali w Olsztynie, był Jan Rutkowski.
- Pamiętam, że wszędzie tam, gdzie stacjonowali żołnierze radzieccy, wybuchały pożary - wspomina Jan Rutkowski. - Zapamiętałem też, że wszędzie było strasznie brudno. Przy domach pełno było pierza, sprzętów domowych. I jeszcze mnóstwo pijanych żołnierzy radzieckich.
W akcję odgruzowywania zaangażowali się wszyscy. Każdy zakład pracy miał wyznaczony dzień tygodnia i rewir do sprzątania. O powrocie do normalności można było przekonać się odwiedzając rynek. Na Zatorzu, jak przed wojną, można było kupić nabiał, bity drób, runo leśne i starzyznę. Na targu było słychać rozmowy po warmińsku, po polsku z naleciałościami z różnych regionów oraz po niemiecku i rosyjsku. Te same języki i gwary było też słychać w szkole.
- W mojej klasie było tylko kilku rodowitych mieszkańców - wspomina Jan Chłosta. - Reszta to byli przesiedleńcy. Ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek dochodziło do zatargów.
Anna Szapiel
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz