Bogdan D. ma ponad czterdzieści lat, mieszka wraz z matką w Olsztynie przy ul. Kołobrzeskiej 13E codziennie terroryzuje współlokatorów bloku oraz okolicznych mieszkańców. Chodzi z różnymi niebezpiecznymi przedmiotami, niszczy mienie spółdzielni i dewastuje wszystko co się da, przecina sąsiadom kable na klatce oraz grozi pozbawieniem życia. Policja reaguje tylko interwencyjnie, pukając do drzwi. On ich nie otwiera i kończy się na niczym.
– Kiedy ktoś nam w końcu pomoże? – pytam w imieniu własnym i sąsiadów. Jesteśmy całkowicie bezradni i pozostawieni sami sobie z człowiekiem chorym psychicznie - informuje Pani Joanna.
Bogdan D. mieszka z matką. Jego agresję da się odczuć na każdym kroku, natomiast jego matka jest często jego prowodyrem. W blokach są cienkie drzwi i ściany i wszystko na klatce słychać. Do kilku miesięcy wstecz jego krzyki (zwierzęce, przeraźliwe wycie, wyzwiska, groźby) wydobywały się o każdej porze dnia i nocy na podwórko, przede wszystkim z balkonu. Kierowane są do wszystkich osób które znajdują się pod jego oknami. W stronę tych osób lecą litrowe słoiki napełnione wodą oraz inne ciężkie przedmioty. Stwarza to zagrożenie dla życia i zdrowia. Po ostatnie interwencji policji usłyszałam, że skoro mnie nie trafił tym słoikiem to nie zaistniało żadne zagrożenie i nic nie mogą z tym zrobić. Również groźby karalne kierowane do innych powinny być złożone w formie zawiadomienia o kierowanie takich gróźb bo w przeciwnym razie policja ma „związane ręce”. Od pewnego czasu swój atak szału przeniósł na klatkę schodową, czym jeszcze bardziej przeraża mieszkańców. Mieszka na I piętrze w 4-piętrowym bloku.
- Moje młodsze dziecko jak Bogdan D. zaczyna krzyczeć - chowa się ze strachu w kuchni pod stół. Starsze dziecko boi się wychodzić do szkoły. Trzeba go sprowadzać na dół i wprowadzać na górę - pisze Pani Joanna.
Problem jego uciążliwości zaczął się bardzo dawno (kilkanaście lat temu) i żadne służby powołane do pomagania ludziom w takich sytuacjach, pomimo wielu monitów i próśb mieszkańców nie robią nic w tym kierunku. Począwszy od policji MOPS-u czy też spółdzielni.
Interwencje policji są tu codziennością. Nikt z mieszkańców nie złożył dotąd oficjalnie doniesienia, że Bogdan D. bezpośrednio mu groził (co notorycznie ma miejsce), ponieważ każdy obawia się zemsty z jego strony. A są to obawy uzasadnione.
W przeszłości biegał za ludźmi z piłą spalinową, okaleczył swojego ojca (pociął go ostrym przedmiotem). Osobiście byłam świadkiem jak piłą pociął ławkę pod blokiem a później gonił ludzi, którzy na tej ławce mieli „spotkanie towarzyskie”, krzycząc, że ich powyrzyna.
Niedawno spółdzielnia przeprowadzała remonty klatek i piwnic. Kafelki, wymiana drzwi w piwnicach. Bogdan D. zszedł do piwnicy, wyłamał łomem przy robotnikach nowo wstawione drzwi swojej piwnicy i rzucił nimi o ścianę. W związku z tym, że spółdzielnia nie miała jeszcze odbioru zakończenia robót - firma wykonująca musiała wstawić drugie nowe drzwi. Za kilka dni zrobiono odbiór i kolejne drzwi zostały wyłamane łomem. Tak samo było z domofonem, skrzynkami na listy oraz żarówkami i kontaktami na klatce, zawsze były niszczone, do momentu jak nie zainstalowano światła na czujnik ruchu.
Na przełomie lat Bogdan D. miał już nie jedną sprawę w Sądach za zakłócanie porządku, dewastację mienia. Kończyło się to zazwyczaj kilkunastodniowym aresztem. Nie wszystkie sprawy mogły się zakończyć z uwagi na to, iż nie odbiera korespondencji, nikomu nie otwiera drzwi i nie stawia się na rozprawy. W stosunku do niego wystawiane były (i pewnie nadal są) nakazy doprowadzenia, lecz są bezskuteczne.
Na sprawy do Sądu niejednokrotnie było wezwanych 20-50 świadków. Nikt w Sądzie oficjalnie nie złożył doniesienia jakoby mu Bogdan D. personalnie groził, ponieważ każdy obawia się o swoje życie i zdrowie.
- Prosiliśmy Sąd niejednokrotnie aby zeznawać bez jego obecności. W moim przypadku jeden raz Sąd przychylił się do mojego wniosku o składanie zeznań bez jego obecności z obawy przed zemstą z jego strony i składałam zeznania wraz z panią ze spółdzielni i sąsiadką bez obecności oskarżonego. Natomiast jego adwokat (zapewne z urzędu) po przeczytaniu akt podał mu nasze dane personalne. Od tamtej pory (było to kilka lat temu) jego zwierzęce wrzaski na balkonie zaczynają się od wyzwisk kierowanych personalnie (naszymi nazwiskami G…W…….). Krzyczy, wyzywa i grozi. Cytuję „Wy Kur... żydowskie, G…., W…… ja was pozabijam i spalę. Chwalcie Indian, Eskimosów. Jeba… kur... żydowskie”. - Były okresy kiedy nie było go widać i słychać. Zapewne kiedy się leczył. Kiedy przestał się leczyć, stawał się znów agresywny i niebezpieczny. Chodzi ze śrubokrętem, młotkiem po okolicy, odgraża się, że nas pozabija. Groźby w stosunku do mnie kierował zazwyczaj krzykami na balkonie, aż do ostatniej niedzieli. Wyszłam o 9 rano z psem na dwór. Bogdan D. wyszedł w samych slipkach na balkon i zaczęły w moją stronę lecieć najpierw wyzwiska, potem słoiki, na końcu groźby. Bardzo się bałam. Krzyczał że mnie zabije, że do mnie schodzi (ubrał się) i żebym uważała „ na twoje małe kur... żydowskie. Niech się mnie boją”. Bardzo mnie wystraszył fakt gróźb kierowanych tej niedzieli do mnie a przede wszystkim moich dzieci, które i tak na każdy jego krzyk reagują panicznym strachem. Poprosiłam koleżankę z bloku obok żeby zniosła mi telefon. Wezwałam policję. Policja przyjechała, pukali do niego. Nie otworzył. Dowiedziałam się, że słoik mnie nie dosięgnął więc nic nie mogą w tej sytuacji zrobić - opowiada Pani Joanna.
Bogdan D. jest dobrze znany okolicznym mieszkańcom, spółdzielni, policji. Tyle, że nikt nam nie chce pomóc.
- My nie jesteśmy prawnikami, nie znamy się na przepisach. Pomimo, że spółdzielnia o wszystkim wie, nie próbowała nam mieszkańcom pomóc w tej traumatycznej sytuacji. Są środki prawne, kodeksy, dzięki którym zarządcy mogą doprowadzić do eksmisji uciążliwego sąsiada.
Widocznie spółdzielnie stać na regularne pokrywanie kosztów wynikających z dewastacji dokonywanych przez Bogdana D.
- Boję się tego człowieka, boją się go moje dzieci, sąsiedzi i wszyscy mieszkańcy osiedla. Policja powiedziała nam, że musimy za każdym razem dzwonić i prosić o interwencje, wówczas będzie podstawa do wszczęcia procedury jego usunięcia. Ale to trwa już latami, a co jak dojdzie do tragedii? Ten człowiek musi być przymusowo leczony lub eksmitowany. Problem jest w tym, że jest właścicielem mieszkania i mieszka z matką. Wygląda jednak na to, że taki wariat ma większe prawa niż ludzie zdrowi. On może nas zastraszać, grozić nam, demolować wszystko, a my nie możemy nic.
Nasza redakcja od rana próbuje skontaktować się z dzielnicowym w tej sprawie. Bezskutecznie. W Administracji Spółdzielni Pojezierze również niewiele się dowiedzieliśmy poza tym, że wszystkie kompetentne osoby do udzielenia informacji w tej sprawie są w rozjazdach lub na urlopach.
Komentarze (17)
Dodaj swój komentarz