Lekarz pogotowia ratunkowego jako przyczynę zgonu 73-letniego Stanisława Burego, mieszkańca wsi pod Górowem Iławeckim, podał "wycieńczenie". Na przyziemny język Bury zmarł z głodu.
Staruszek przez dobrych kilka dni w ogóle nie podnosił się z łóżka. Bury mieszkał przez ścianę z sołtysem Teodorem Mańko, który ma swoje spostrzeżenia: - Różne władze do niego z gminy przyjeżdżały, oglądały nędzne warunki, w których mieszkał i odjeżdżały.
Sołtys dla zobrazowania tych słów, oprowadza mnie po pomieszczeniach, w których niedawno jeszcze mieszkał Stanisław Bury. Chociaż od śmierci mężczyzny upłynęło już ponad tydzień, fetor tu przeraźliwy. Pełno wszędzie pustych butelek po wódce, winie, piwie. Gdzieś w rogu barłóg, gdzie Bury spał. Leży tam jeszcze przegniły i śmierdzący kożuch służący za kołdrę i prześcieradło. Jedyną oazą jakiego takiego porządku, wśród morza brudu, jest... półka z książkami. Obok siebie stoją tam lakierowane romanse, Agata Christie i... Stefan Żeromski.
- Bo to był bardzo dziwny człowiek - powiedział sołtys. - Miał emeryturę, której mu zazdrościli nawet ci ptacujący. Było, więc za co pić. A gdy trzeźwiał to patrzył w te swoje księgi i patrzył. Słaby zrobił się jakieś kilka miesięcy temu. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem jego córkę. Przyjechała, weszła na pięć minut do ojca i wyjechała. Potem było już z nim coraz gorzej. Do lekarza jednak chodzić nie chciał... Nie wpuszczał też siostry PCK... W końcu chłopy zgadali się, że trzeba Stachowi pomóc własnymi siłami. Codziennie ktoś przynosił mu jedzenie. Bo on już cały czas tylko leżał. Panie, co to jednak było za noszenie... Bury sam nie mógł jeść, a nikt jakoś nie wpadł na pomysł, by go nakarmić. Kiedyś tylko poprosił bym mu dał mleka z butelki, przez smoka. Do innych to on się wstydził tak mówić. W końcu jednak przestał jeść cokolwiek... Trzeba było wezwać pogotowie. Przyjechał lekarz i pyta: - Chory pan? - Nie - odpowiedział Bury.
Więc lekarz w te pędy wyskakuje z jego cuchnącego pokoju i mówi: - Bez zgody pacjenta nic zrobić nie mogę.
No i nie zrobił. Za jakieś dwie godziny znów jednak karetka musiała przyjechać, bo Bury czuł się coraz gorzej. Historia powtarzała się. Sąsiedzi żądali zabrania chorego, lekarz zasłaniał się oporem coraz słabszego pacjenta. W końcu Bury jakimś sposobem znalazł się w karetce. Dowieziono go do szpitala... Dalszy ciąg już znamy.
Pracownicy opieki społecznej, gdy ich zapytać o Stanisława Burego, odpowiadają, że i owszem znali sprawę, ale nie mogli nic zrobić, bo zainteresowany nie zgadzał się na żadną pomoc. Pielęgniarka środowiskowa Danuta W. mówi wręcz, że staruszek nie chciał jej wpuścić za próg swojego domu, bo - jak wszyscy we wsi twierdzili - Bury czekał na to, że weźmie go do siebie córka. Teresa W., właśnie córka, pracująca, notabene, w służbie zdrowia, nie kwapiła się jednak do zajęcia ojcem.
- Miał na książeczce trochę pieniędzy i zamiast pomóc rodzinie, to wszystko przepuścił – mówi córka.
Gdy pytam ją, dlaczego tak rzadko odwiedzała ojca, wydaje się być zdziwiona.
- A czy on do mnie przyjeżdżał? - replikuje. - Zresztą jeśli był taki samotny, to czemu nie poszedł mieszkać do dawnego bloku PGR-owskiego, gdzie mu gmina proponowała mieszkanie socjalne.
Ma jednak pani Teresa chwile żalu do siebie: - Mogłam go chyba wziąć. Ot, chociażby przed Bożym Narodzeniem, gdy mnie o to prosił. Ale ja przecież miałam wtedy urwanie głowy... Wiadomo, zakupy, sprzątanie...
Chwilę potem córka ociera łzę.
- Chyba to moja wina - bąka. Ale dlaczego więcej już nie nalegał, że chciałby się do mnie wprowadzić... Skąd miałam o tym wiedzieć?
Krzysztof Szczepanik
Komentarze (10)
Dodaj swój komentarz