W Olsztynie sprawa ma szczególny wymiar. Przyzwyczajeni to tytułów i medali z przeszłości kibice AZS-u Olsztyn (świadomie używam rdzennej nazwy) będą w najbliższych miesiącach prawdopodobnie skazani na totalną nudę. Szanse awansu akademików do czołowej ósemki, która będzie miała jeszcze o co grać są minimalne, a gdy znajdziemy się za burtą, można już właściwie pozamiatać i zgasić światło. Wprawdzie zmodyfikowany regulamin pozwala nawet outsiderowi fazy zasadniczej wywalczyć piąta pozycję pozycje w PLUS LIDZE, ale po pierwsze jest to mało prawdopodobne, a po drugie czy „stawka” warta jest takich nakładów i wyrzucania pieniędzy w błoto. Oczywiście trenerzy, zawodnicy i cała reszta zainteresowana obecnością w tej krainie obfitości będzie wciskać nam banały pod tytułem: gramy do końca, piąte miejsce w lidze mistrzów świata to wielka sprawa, ale to przecież zwyczajne dmuchanie w balon. Tak jak wiele innych spraw w naszej kochanej Polsce.
Przypadkowo obejrzałem transmisję z meczu AZS Częstochowa - Jastrzębski Węgiel. Realizator nieopatrznie „rzucił obraz” na trybuny, które świeciły pustkami. Pod Jasną Górą kibice przeżywają podobne rozterki, jak my w Olsztynie. 20 lat temu oba zespoły walczyły o mistrzostwo, mając w składzie swoich wychowanków lub ściągniętych do przysposobienia juniorów , którzy przez wiele lat identyfikowali się z klubem i jego sympatykami. Dziś obie siatkarskie firmy, żyjące raczej historią i tradycją podpierają się wynajętymi graczami drugiego sortu, bo na lepszych ich nie stać. I jak tu konkurować z teamami pod finansowym mecenatem spółek energetycznych, węglowych, ubezpieczeniowych czy paliwowych.
W tej smutnej dla nas rzeczywistości trzeba szukać innych argumentów, by słabsze z natury drużyny, miały też swoje atuty. W moim przekonaniu jednym z nich powinna być próba stworzenia zespołu opartego na swoich zawodnikach. Powielanie wzorców jakie przyjęli potentaci mija się z celem, bo do Olsztyna nie trafi nikt klasą, która pozwoli walczyć o wyższe cele. Skoro już tak jest, to niech grają nasi, przynajmniej są nam znani z rozgrywek juniorskich, mają tu rodziny i grono przyjaciół. Wtedy też można dopatrzeć się jakiegoś sensu uczestnictwa w tych rozgrywkach.
Tymczasem sprowadziliśmy do AZS-u pół Politechniki Warszawskiej, a efekty wymownie odzwierciedla tabela. Przyjmujemy przeciętniaków, którzy nic nie wnoszą, nie nadają drużynie potrzebnej charyzmy, a pozbywamy się swoich. W krótkim czasie do innych teamów odeszli Piotr Łukasik, Patryk Napiórkowski, Paweł Pietkiewicz – ludzie stąd. Nie są to jeszcze tuzy polskiej siatkówki, ale zawodnicy, którzy w najbliższym czasie mogliby tu zaistnieć i nadać dzisiejszym akademikom (nazwa historyczna) jakiegoś oblicza. Być skazanym na przeciętność to smutne, dlatego nawet przy ograniczonych możliwościach warto czasami zaryzykować i zaskoczyć innych oryginalnością, w tym przypadku działaniem w dawnym, dobrym stylu.
Zresztą ryzyko jest niewielkie. Z ligi nikt nie spada, a czy różnice stanowi zajęcie ósmego czy jedenastego miejsca?
Szkoda, patrząc z punktu widzenia starego kibica, gdy olsztyńscy juniorzy powiększają grono graczy bezoosobowych, takich, którzy czekają do wynajęcia przez innych. Doprawdy nie mogę zrozumieć akceptacji tego trendu w grach zespołowych, gdzie transfer czy tworzenie teamu na czas określony (zazwyczaj sezon) stają się ważniejsze niż spokojna budowa zespołu, który rośnie i rozwija się na naszych oczach, kiedy zawodnik staje się też częścią naszego sportowego życia.
Siła perswazji mediów jest jak widać ogromna, a samodzielność myślenia i odporność na narzucanie nowych zasad, gdzie liczy się tylko biznes, maleje w zastraszającym tempie. Na szczęście nie jest to jeszcze zakazane. A kto ma rację? Pokażę przyszłość.
Marek Dabkus
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz