Data dodania: 2008-04-27 20:38
Kara za uratowanie zabytku
Ludwik Łosiewicz, mieszkaniec Szczytna 36 lat temu wpłacił do kasy tamtejszego urzędu 3 tys. zł kaucji. I do dziś, mimo próśb pieniędzy z powrotem nie dostał.
Ludwik Łosiewicz ma dziś 75 lat, jest emerytowanym rolnikiem. W 1947 r. przyjechał z Mazowsza na Mazury i osiedlił się wraz z rodzicami we wsi Trelkowo pod Szczytnem. Na początku lat 70. ich gospodarstwo częściowo spłonęło. Rodzina rolników potrzebowała materiałów, by odbudować domostwo. Znalezienie cegieł, kamieni czy desek nie było wtedy łatwe, o nowych nawet nie marzyli, wystarczyłyby używane.
Po długich poszukiwaniach z pomocą urzędników znaleźli w Szczytnie starą chatę przy ul. Bartna Strona, którą gmina oddała im na materiały. - I na początku marca 1972 r. podpisałem umowę z Miejskim Zarządem Budynków Mieszkalnych na rozbiórkę domu. Zapłaciłem 700 zł za materiał, który miałem wziąć na remont w Trelkowie - opowiada Łosiewicz. - Ale musiałem też sprzedać trzy krowy, by wpłacić 3 tys. zł kaucji. Urzędnicy zażądali tych pieniędzy, żebym na pewno rozebrał dom, a potem uporządkował plac. Ale zaraz potem, gdy miałem już chatę rozbierać, odwiedził mnie wojewódzki konserwator zabytków. Przekonywał, że ta chata to bardzo wartościowy zabytek i żebym jej nie burzył, a uratował. Podrzucił mi pomysł, bym budynek wyremontował i w nim zamieszkał.
Łosiewicz zaczął się zastanawiać nad propozycją. Dzięki temu konserwator miał czas, by wpisać chatę do rejestru zabytków. W uzasadnieniu napisał, że powstały w połowie XIX w. budynek stanowi zabytek ludowego budownictwa drewnianego zaliczony do grupy III. Piękny obiekt wyróżnia się dziś na ulicy usianej współczesnymi domkami jednorodzinnymi. - Ale w 1972 r. był naprawdę w złym stanie. Nie było pieców i podłóg, okna były powybijane, a dach dziurawy. Ale go wyremontowałem i w grudniu 1972 r. zameldowałem się tu - opowiada pan Ludwik.
Jeszcze przed uzyskaniem meldunku, zaraz po wpisaniu chaty do rejestru zabytków, zaczął też się starać o zwrot 3 tys. zł kaucji. Skoro domu nie mógł rozebrać, bo stał się zabytkiem, to urzędnicy kaucję powinni oddać - myślał sobie. I słał pismo za pismem do urzędów z prośbą o oddanie pieniędzy. Bez skutku. - Na pisma mi nie odpowiadali, a jak już przychodziłem do urzędu, zbywali mnie najrozmaitszymi tłumaczeniami. I powtarzali, że kaucja mi się nie należy, bo umowa była taka, że chata ma być rozebrana.
Na początku lat 80. zaczął się ubiegać o przejęcie działki, na której stoi dom. Starania trwały 25 lat. Dopiero kilka miesięcy temu, decyzją Sądu Rejonowego w Szczytnie, rolnik stał się w końcu właścicielem terenu z chatą. - I znów upomniałem się u miejskich urzędników o zwrot tamtej kaucji. Zażądałem od nich już nie 3 tys., a 6 tys. zł, bo tyle dziś kosztują trzy krowy - tłumaczy swoje wyliczenia emeryt.
Szczycieński magistrat znów odmówił. Urzędnicy uznali bowiem, że o zwrot kaucji Łosiewicz miał prawo ubiegać się w ciągu 10 lat od wpisania chaty do rejestru zabytków. Jego roszczenie uległo więc przedawnieniu już w 1982 r. - Sprawiedliwości nie mogłem się doczekać w czasach PRL-u. Ale i teraz nie mam co liczyć na odzyskanie pieniędzy. Przykro mi, że w ten sposób postępuje się z człowiekiem, który dał się namówić, by uratować zabytek.
Lech Obara, olsztyński radca prawny: - Instytucja przedawnienia jest nieubłagana. W ciągu tych 10 lat pan Łosiewicz mógł starać się o zwrot kaucji na drodze sądowej - tłumaczy mecenas. - Ale istnieje coś takiego jak zobowiązanie naturalne. Zgodnie z nim gmina, jeśli przemawiałyby za tym poważne racje społeczne, mogłaby wypłacić kaucję.
Co na to Urząd Miasta w Szczytnie? - Pan Łosiewicz powinien zwrócić się do nas jeszcze raz o rozpatrzenie sprawy zwrotu tej kaucji - mówi Alina Gajkowska, skarbnik miasta. - Być może znajdziemy jakieś inne formy zadośćuczynienia.
Komentarz Tomasza Kursa, dziennikarza "Gazety"
Pan Ludwik za namową konserwatora zabytków uratował kiedyś historyczną mazurską chatę. Było to w czasach, kiedy niewiele osób zdawało sobie sprawę z wartości starych obiektów, a tym bardziej z potrzeby ich ochrony. Rolnik jednak zrozumiał to, o czym nie mieli pojęcia "światli" szczycieńscy urzędnicy, którzy przeznaczyli ją do rozbiórki. Po 36 latach ich następcy nadal nie potrafią docenić tego, co zrobił. A przecież on nie żąda nagrody. Chciałby tylko zwrotu wpłaconej kiedyś kaucji, na którą poświęcił trzy krowy. Burmistrz Szczytna powinien naprawić stare błędy, by pan Ludwik nie żył dalej w poczuciu krzywdy, z myślami, że lepiej było zabytkową chatę rozebrać.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz