Każda z tych grup zawodowych, jako przyczyny swoich akcji, podaje pragnienie godnego życia. Ponadto lekarze zawsze coś wspominają o trosce o pacjenta, górnikom z ust nie schodzi dobro konsumenta energetyki, a rolnicy mówią także o tym byśmy my, konsumenci mieli lepiej. Tylko nikt nie pisze co takie zawołania mają konkretnie oznaczać. Jednocześnie też, jednym z podstawowych haseł tych protestów, jest zawołanie: „Idziemy po swoje”. Jak to rozumieć? Czy nie za bardzo ta, dbałość o swoje interesy, nie jest w sprzeczności z interesami pozostałych Polaków. Bo przecież lekarze żyją z naszych podatków, górnikom i rolnikom również dopłacamy, gdyż ich działalność jawi się (często) jako deficytowa.
Czy więc marsz „po swoje” nie oznacza po prostu chęci wyrwania z naszych (obywatelskich!) kieszeni kolejnych dotacji?! Coraz bardziej skłaniam się ku takiej refleksji. Wbrew pozorom nawet działania górników nie są obojętne dla losu ludzi z północy Polski. To przecież górnicze lobby utrudnia import węgla (wszystko jedno czy z Rosji czy też z dalekich krajów, przez gdański port). A przecież ten, importowany, węgiel bywa tańszy od tego ze Śląska. Dlaczego więc górnicy nie uderzą się w pierś i nie zażądają reform strukturalnych w górnictwie, tylko krzyczą o zakazach importu, potrzebie utrzymania rozbuchanych świadczeń socjalnych, i równie rozdętego zatrudnienia. Przecież każdy taki postulat to także nasze, (Polaków) pieniądze. Ale górnicy wolą zdecydowanie, miast reform własnego podwórka, kasę, wydartą z naszych podatków. Bo to zawsze prostsze.
Dlaczego rolnicy nie zechcą łaskawie dostrzec, że ich krzywda jest bardzo względna. Wszelkie wyliczenia wykazują, że po roku 2004, grupą społeczną, która najbardziej skorzystała na wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej są właśnie rolnicy. To widać - choćby te traktory po 600 tysięcy, które wyjechały na blokady, jak na defiladę, czy też zupełnie nowe inwestycje jakie ruszyły w rolnictwie po roku 2004. Bolesną kwestią wydają się straty rolników wynikające z embarga na produkty rolne jakie nałożyła Rosja. Tylko pamiętajmy, że sankcje tego rodzaju są przecież dziełem Moskwy. Dotyczą zaś całej Unii. Ponadto dzięki KRUS rolnicy płacą 10 razy (!) mniejsze składki niźli prowadzący małą (nierolniczą!) działalność gospodarczą. I wcale nie mają niższych świadczeń niźli właściciele małych firm, płatników ZUS.
O lekarzach już nawet nie wspomnę. Wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy widzieliście biednego lekarza.
Cóż więc nam, nie będącym reprezentantami tych zawodów należy począć. Może wreszcie należałoby… rozpalić opony. Pod siedzibą związków górniczych, pod domem pana Izdebskiego (tego od rolników, który proponował blokadę, prywatnego domu, ministra rolnictwa), czy też w Zielonego Górze, pod siedzibą medycznego Porozumienia Zielonogórskiego. Kto ma rozpalić te opony? Oczywiście, my podatnicy. Ci którzy utrzymują tych … „walczących o swoje”. I niech nam nie wygadują demagogicznych głupstw, jacyś górnicy, rolnicy czy lekarze, że możemy zawsze się zamienić na ich trudny los. My mamy odpowiedź inną: nie ma obowiązku bycia rolnikiem, górnikiem, czy lekarzem. Zawsze możecie zmienić zawód.
Nadmieniam też, iż ja jako dziennikarz, byłbym pewnie wyśmiany, gdybym swojemu szefowi powiedział: napisałem tekst, to mi płać. Bo szef musi jeszcze moje wypociny kupić. A jak nie kupi, to sobie mogę, własną twórczością wytapetować własny dom, co najwyżej. Górnicy, rolnicy, lekarze uważają zaś, że ich produkty i usługi należy kupić bezwarunkowo. Oczywiście na tyle drogo by oni mogli godnie (to znaczy lepiej niż reszta społeczeństwa) żyć.
Nie radzę też reprezentantom „pokrzywdzonych” grup zawodowych podejmować protestacyjnych głodówek – o takich pomysłach już słychać. Bo jak pamiętam w Polsce jeszcze nie ma… obowiązku jedzenia.
Krzysztof Szczepanik
Komentarze (4)
Dodaj swój komentarz