Olsztynianin Krzysztof Hołowczyc, który zajął piąte miejsce w 33. Rajdzie Dakar, wrócił do Polski. Jakie uczucia towarzyszą mu po powrocie do kraju? Czy na trasach Dakaru dał z siebie wszystko? Hołek pokusił się o krótkie podsumowanie tegorocznego rajdu.
reklama
- Ten Dakar był niesamowicie ciężki. Organizator bardzo wziął sobie do serca, że to ma być trudny rajd. Wystartowało przeszło 170 załóg, a dojechało na metę ponad 50. Od początku rajdu byliśmy na piątym miejscu, nikt z czołówki się nie wykruszył, więc nie zawdzięczamy naszej pozycji nieszczęściu innych. Po jedynej poważniejszej awarii, jaką mieliśmy w naszym samochodzie, przez chwilę wątpiliśmy, czy uda się tę pozycję utrzymać. Jak za młodzieńczych lat, przy Simsonie czy Jawie, musiałem splatać kabelki i jak mechanicy to potem zobaczyli, nikt nie mógł uwierzyć, że tak gruby kabel udało się przymocować do tak cienkiej śrubki. Udało się skończyć OS i straty nie były takie duże. Wysiłek podczas Dakaru jest potworny, w samochodzie panują wysokie temperatury. W środku cały czas jest 60-68 stopni Celsjusza. Mini-sauna. Siedzimy tak 6-7 godzin, codziennie jedziemy od 600 do 900 kilometrów. Dopiero do mnie dociera, jak ogromny to jest wysiłek. Trudno to do czegokolwiek porównać. Chciałbym podkreślić, jak ważną rolę odegrał dla nas Jean-Marc Fortin, mój pilot. Wykonał fantastyczną pracę, był jednym z najlepszych pilotów rajdu. Nigdzie nie błądziliśmy. Mamy specyficzny rodzaj współpracy: ja idealnie widzę ślad, Jean-Marc świetnie nawiguje posługując się GPS-em czy książką drogową. Jesteśmy załogą, która może jeszcze wiele zdziałać. Przed nami są tylko zwycięzcy tego rajdu, nawet wielokrotni - nie oglądam się za siebie. Już mam ogromne plany jeśli chodzi o testowanie samochodu i pewne zmiany w aucie. Jest takie powiedzenie: „jak się kończy jeden Dakar, zaczyna się następny”. Dla nas właśnie się zaczął następny Dakar - mówił Hołek.
Komentarze (1)
Dodaj swój komentarz