Pozostałe dwa medale były srebrnego koloru: jeden za pchnięcie kulą, drugi za rzut dyskiem. Lubelskie mistrzostwa były bardzo udane nie tylko dla niego, również dla innych reprezentantów naszego regionu. Plonem ich startów było osiem złotych medali oraz wiele srebrnych i brązowych.
Jerzy Jabłoński rywalizował w kategorii wiekowej 75-79 lat. Do tego wiekowego przedziału dołączył dopiero w tym roku, wcześnie był w grupie70-74 latków. Od 2015 roku uczestniczył w licznych mistrzostwach Europy i świata, przywożąc z nich siedemnaście (!) różnego koloru medali. Do tych imponujących sukcesów dołączył zupełnie dla niego nowy: w Toruniu podczas zorganizowanych miesiąc temu zawodów memoriałowych Grzegorza Duneckiego, posłał młot na odległość 51,52 m, ustanawiając rekord świata w tej kategorii wiekowej. Poprzedni liczył 12 lat, należał do Amerykanina Roberta Warda i był o… jeden centymetr gorszy.
- Pandemia pomieszała szyki wszystkim ludziom, nie wykluczając sportowców, odwołano wiele zawodów i spotkań - powiedział portalowi Olsztyn.com.pl rekordzista świata. – Na całe szczęście odbył się ten memoriał w Toruniu i te lubelskie mistrzostwa Polski, bo gdyby nie one, to nie mielibyśmy zupełnie gdzie startować. Od końca tamtego roku, powoli przygotowywałem się do tegorocznych mistrzostw świata w Toronto i halowych mistrzostw Europy w Portugalii, ale je odwołano. Dlatego przymierzałem się w Lublinie do poprawienia tego mojego rekordu świata. Nie udało się, bo rzuciłem równo 51 metrów. Jak ten wynik przeliczono na punkty wielobojowe, to okazało się, ze jest najlepszy na tych mistrzostwach Polski i z tej okazji otrzymałem specjalny wielki puchar. A wracając do tego mojego rekordu, to jest on pierwszym i jedynym w 30-letniej historii Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Weteranów. Zostałem za to w Lublinie uhonorowany specjalnym medalem.
Jabłoński podczas halowych mistrzostw świata weteranów w koreańskim Daegu. Przywiózł z nich do Olsztyna trzy medale, w tym jeden złoty
fot. archiwum prywatne
Nasz bohater to człowiek niezwykły. Jest absolwentem Wydziału Geodezji olsztyńskiej WSR, ale nigdy nie pracował jako geodeta. W olsztyńskim technikum budowlanym, w którym się uczył, jego specjalnością była budowa dróg i mostów, więc swoje losy zawodowe związał z budownictwem. Po pracy w Rejonie Dróg Publicznych, a następnie jako zastępca dyrektora w Olsztyńskim Przedsiębiorstwie Robót Inżynieryjnych, wyjechał z Budimeksem na wielką międzynarodową budowę w czeskim Krumlovie. Tam na stanowisku zastępcy dyrektora przepracował przez pięć lat. W 1990 r. wrócił do Olsztyna, wygrał konkurs na dyrektora Kombinatu Budowlanego, który po latach przekształcił się w Korporację Budowlaną. Przy tak odpowiedzialnej pracy nie miał absolutnie czasu na sport, zajął się nim po wielu latach, dopiero jak został… emerytem.
Zapytałem go gdzie trenuje? - Nasz uniwersytet zezwolił mi ćwiczyć na ich powojskowym stadionie przy ul. Warszawskiej, więc tam najczęściej trenuję - odpowiedział. - Trenera nie mam, jestem sam dla siebie żeglarzem, okrętem, a moim sponsorem jest… moja żona. Razem ze mną trenuje też mój młodszy brat Sławek, który w tych lubelskich mistrzostwach był w swojej kategorii czwarty w młocie. Ale to nie tylko jego zachęciłem do treningów młota, dysku i kuli. Również kilka... kobiet na czele z panią Halinką, która nie tak dawno ustanowiła rekord Polski w rzucie dyskiem oraz moją siostrę Marię. Startują z coraz większym powodzeniem na różnych zawodach.
Lech Janka
Komentarze (3)
Dodaj swój komentarz