Każdy kandydat coś obiecuje. Likwidacja bezrobocia, poprawa stosunków z Rosją, pomoc w bogaceniu się Polakom, doprowadzenie do rezygnacji z emigracji zarobkowej, obniżanie podatków, powiększanie nakładów na ochronę zdrowia czy oświatę…
Temu wszystkiemu towarzyszy narzekanie na stan obecny. Złodziejstwo, korupcja, zubożenie społeczeństwa, drożyzna… Jednym słowem „Polska ginie”. Wszystko to ma (wedle kandydatów) swoją przyczynę w niekompetencji obecnie rządzących, w ich głupocie, zachłanności na przywileje.
Jak ma reagować na takie hasła wyborca. Może się oczywiście przyłączyć do chóru krytyków. Ja jednak wolę spokojne spojrzenie na sytuację. Czy jest bezrobocie? No oczywiście, że jest. Tylko co władza, a prezydent w szczególności, powinien zrobić by je natychmiast zlikwidować. Jakiś kandydat krzyczy, że ma proste wyjście: pełen liberalizm, likwidacja płacy minimalnej, ograniczenie podatków. No tak, ale skąd wtedy brać pieniądze na ochronę zdrowia, oświatę. Inny kandydat bowiem wręcz wymaga, że te dziedziny mają lepiej pracować. Ale jak to osiągnąć bez pieniędzy, z podatków?
Kolejny kandydat, czy też nawet kandydatka, obiecują sielankę w kontaktach z Rosją. Nie odpowiadają jak to uczynić. Nie jest chyba rozwiązaniem telefon do prezydenta Putina. Bo jeszcze ktoś w Moskwie musi ten telefon odebrać i chcieć porozmawiać, po partnersku. Jednocześnie sami kandydaci pomstują, że trzeba wzmacniać armię, dawać jej najnowszy i najlepszy sprzęt. Ale ciż sami kandydaci uważają, że polskie helikoptery trzeba kupować, niezależnie od tego czy są lepsze czy też gorsze od francuskich. Nikt nie bierze pod uwagę, że zbytnie zawierzenie rodzimej produkcji zbrojeniowej może wywołać efekt znany z Rosji, gdzie duma (?) rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego, czołg „armata”, miast straszyć oglądaczy defilady… rozkraczył się na Placu Czerwonym.
Kolejny prezydencki kandydat krzyczy, że winą rządzących są wyjazdy emigracyjne Polaków. I jakoś nie chce tego powiązać z faktem, iż emigracja rośnie lawinowo od roku 2004. Wtedy to, dziwnym trafem, wstąpiliśmy do Unii Europejskiej i po prostu wyjazdy na saksy stały się w pełni legalne. No tak, ale dlaczego u nas się ciągle mniej zarabia niźli w Anglii – to żelazne pytanie kandydatów. Tylko dlaczego ciż kandydaci chcą swoje pytanie zadawać jeno polskim władzom. Przecież powinni je kierować również do wszystkich rządzących w krajach postsocjalistycznych, a obecnie należących do Unii. Więcej! Powinni je (pytanie!) zadać także kanclerz Angeli Merkel. Bo przecież w Berlinie również się mówi, iż w dawnym NRD zarabia się mniej niźli w dawnym RFN.
Czy więc uważam, że w Polsce jest idealnie, a narzekania to jeno dziwactwa poszczególnych kandydatów prezydenckich oraz ich zwolenników? Ależ nie! Ciągle jesteśmy państwem na dorobku, ciągle musimy gonić bogatych. Czynimy to zresztą w dobrym towarzystwie: Czechów, Węgrów, Słowaków, a nawet Niemców Wschodnich. Drogi na skróty, do tego bogactwa, ani w Pradze, ani w Budapeszcie, ani nawet … w Berlinie, nikt nie wymyślił. Dlaczegóż więc uważamy, że akurat w Warszawie, ten skrót do bogactwa, znajdziemy, a na pewno uczynią to poszczególni kandydaci na prezydencki stołek.
A może wystarczy tylko przypilnować rządzących (wszystko jedno z jakiej partii!), by ze słusznej drogi nie zbaczali. Byśmy nie próbowali jakichś dziwnych eksperymentów, które mogą nas łacno zaprowadzić na pozycję Grecji (w lepszym przypadku) lub Ukrainy – w gorszym scenariuszu.
Komentarze (3)
Dodaj swój komentarz