Data dodania: 2007-04-09 18:36
Łukaszenka ściga kolegę za opozycję
Michał osiem lat temu musiał uciekać z Białorusi, bo w jego kołchozie ludzie i on sam zagłosowali przeciwko Łukaszence. - Dostałem cynk od znajomego prokuratora, że będą chcieli mnie zamknąć - opowiada.
Michał ma 62 lata, wykształcenie wyższe rolnicze. Przez ponad dwadzieścia lat był dyrektorem kołchozu na północy Białorusi. - U mnie półtora tysiąca ludzi pracowało. Gospodarowałem na dziesięciu tysiącach hektarów, miałem trzy tysiące krów i sześć tysięcy świń - mówi uśmiechając się.
Ojciec Michała mieszkał na Kresach w okolicach Grodna. W 1944 roku wstąpił do idącej ze wschodu armii Berlinga. - Po wojnie tata dostał 10 ha ziemi koło Legnicy - mówi Michał. Pokazuje pożółkły akt nadania ziemi. Ale rodzice Michała nigdy w Polsce nie zamieszkali. - Kiedy tata wrócił na Białoruś, by zabrać rodzinę, władza sowiecka już go nie wypuściła - opowiada Michał. - I tak zostaliśmy na Białorusi. A ojcu urzędnicy wykreślili w dowodzie obywatelstwo polskie i wpisali białoruskie.
Okrężną drogą do Polski
Osiem lat temu Michał przyjechał do Polski, a od sześciu mieszka wraz z żoną Marią w podolsztyńskiej wsi. Maria - z wykształcenia prawniczka - specjalizowała się w prawie gospodarczym. Na Białorusi pracowała na przejściu granicznym. Dochowali się dwóch synów. Obaj mieszkają na Białorusi. - Kochane dzieci. Prosimy jednak o nich nie pisać, bo władza mściwa i może im zrobić krzywdę - mówią.
A jak trafili do Polski? Wszystko zaczęło się w lipcu 1994 roku. Białorusini wybierali po raz pierwszy od czasu odzyskania niepodległości prezydenta. Wybory niespodziewanie wygrał Aleksander Łukaszenka. - Ale u mnie w kołchozie 75 proc. ludzi głosowało przeciwko niemu - mówi Michał.
Pan też?
- Też.
Łukaszenka nim został deputowanym, a później prezydentem kierował sowchozem, czyli odpowiednikiem polskiego PGR-u. - Był jednym z najgorszych dyrektorów w kraju. Przyjeżdżał do mnie na szkolenia, ale po 1990 poszedł w posły. Karierę polityczną robił. Wypłynął w komisji śledczej, która tropiła korupcję - mówi Michał.
Im dłużej rządził Łukaszenko, tym bardziej Michał angażował się w życie opozycyjne. Otwarcie mówił, że nie podoba mu się to, co robi prezydent. Pomagał w kolportowaniu gazet. - Wtedy jeszcze była jakaś opozycja i była nadzieja, że coś się może zmienić - mówi Maria.
Ale w 1998 roku Michał musiał uciekać z Białorusi, zostawił żonę i dwóję dzieci. - Dostałem cynk od znajomego prokuratora, że milicja będzie chciała mnie zamknąć - opowiada Michał.
Za co?
- Oficjalnie zarzucono mi wyłudzenie kredytu. Ale nieoficjalnie za to, że byłem przeciwko Łukaszence, bo głosowałem, by nie był prezydentem i działałem w opozycji - odpowiada Michał.
Ale to Pana znajomy?
- On nie ma znajomych - mówi. Nie milknie. - Nie lubi kiedy ktoś jest przeciwko niemu. Wszędzie widzi wrogów. I mściwy jest. A od nas dostali karty do głosowania, także wiedzieli, że ludzie go nie chcą.
Zanim trafił do Polski, pół roku tułał się po Azji Środkowej. Liczył, że Łukaszenka upadnie. Tak się jednak nie stało i w 1999 r. Michał przyjechał do Polski. Na granicy zatrzymała go nasza straż graniczna. - Michał był już wtedy poszukiwany przez białoruską prokuraturę listem gończym. Polski sąd odmówił jednak wydania Michała białoruskim organom ścigania. W uzasadnieniu sędzia napisał, że jest ścigany nie za przestępstwo, a poglądy polityczne. Decyzję sądu w 2001 roku podtrzymał minister sprawiedliwości - opowiada Maria. - I tak zostałem w Polsce, kraju mojego ojca, którego zupełnie nie znałem - wspomina Michał.
Uchodźca polityczny utrzymuje się za grosze
Rząd przyznał Michałowi status uchodźcy politycznego. Przez pierwsze dwa lata mieszkali w Warszawie. W wolnych chwilach, a jak mówi, miał ich wtedy dużo, czytał gazety i słuchał telewizji. Tak nauczył się języka polskiego. W 2001 r. przyjechał na Warmię. Zamieszkał niedaleko Olsztyna. Wtedy też z Białorusi ściągnął żonę Marię, która z powodu jego ucieczki straciła pracę, a innej nie mogła już znaleźć. - Podszedł do mnie naczelnik i powiedział, że mam złożyć wymówienie - wspomina.
W Polsce utrzymują się z 800 zł, które Michał zarabia, jeżdżąc wózkiem widłowym. Za wynajem mieszkania płacą kilkaset złotych. - Na życie zostaje niewiele. Ale synkowie jeszcze pomagają - mówi Maria.
Kilka razy prosili gminę o pomoc. Za każdym razem słyszeli od urzędników, że im się nic nie należy, bo nie są Polakami. - Na Białorusi miałbym już emeryturę, ale w Polsce muszę pracować piętnaście lat, by dostać najniższą. A to już wiek i zdrowie nie to. Czasami siadam i myślę, co będzie dalej. Tam wrócić nie mogę, a w Polsce nie wiem, ile jeszcze będę miał sił do pracy - mówi Michał.
Wojewoda obiecał pomoc
Losem uchodźców zainteresowaliśmy Urząd Wojewódzki w Olsztynie. - Zaraz po świętach wielkanocnych wystąpimy do gminy z prośbą o przyznanie mieszkania komunalnego - mówi Łukasz Sadlak z biura prasowego UW w Olsztynie. - Porozmawiamy też z tamtejszymi urzędnikami o pomocy społecznej. Jeśli będzie możliwość, wystąpimy też o przyznanie emerytury.
Rok temu Michał złożył wniosek do prezydenta Lecha Kaczyńskiego o przyznanie mu polskiego obywatelstwa. - Tata przecież nie chciał się go zrzekać - mówi. - Czekamy na odpowiedź.
*Imiona bohaterów zostały zmienione.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz