Data dodania: 2005-05-04 00:00
Odczepieni od kontraktu
Olsztyński biznesmen stracił kontrakt na półtora miliona marek, kiedy w sądzie przez pomyłkę umieszczono jego firmę na liście tych, którym grozi upadłość. Proces o odszkodowanie od olsztyńskiego sądu toczy się przed ...olsztyńskim sądem.
Styczeń 2001 roku. - Brat Janusz był prezesem firmy Ave, ja jego pełnomocnikiem. Od dziesięciu lat handlowaliśmy materiałami budowlanymi, produkowaliśmy też osłony pod zlewozmywaki. Zgłosili się do nas Niemcy, którzy chcieli kupić od Ave 75 tys. osłon - wspomina Witold S.
Kontrakt zapowiadał się na bajoński: za jedną chromową osłonę kontrahent chciał zapłacić 25 marek (koszt produkcji był kilka razy niższy). Witold S.: - Dogadaliśmy się, mieliśmy już pierwszą partię gotową do wysyłki, gdy nagle kontrahent oznajmił: nie handluję z bankrutami!
Stanąłem jak wryty...
O rzekomych kłopotach firmy kontrahent z Niemiec dowiedział się z tablicy ogłoszeń olsztyńskiego sądu. Sekretarka wydziału gospodarczego wpisała ich firmę na "wykaz wniosków o ogłoszenie upadłości" i w październiku 2000 roku przypięła na tablicę.
- Rzeczywiście, jesienią 2000 roku jedna z firm, która przewoziła nam towar złożyła wniosek o ogłoszenie naszej upadłości. Z gapiostwa nie zapłaciliśmy jej niespełna 13 tys. zł - przyznaje Witold S. - Ale gdy sekretarka wieszała informację o nas na tablicy, od kilku dni wszystko było uregulowane. Nie miałem pojęcia, że wisimy na tej liście. Dowiedziałem się o niej od Niemca.
Natychmiast pobiegł do sądu. - Gdy zobaczyłem listę stałem kilka minut jak wryty. Potem zadzwoniłem po żonę, by przyjechała z aparatem fotograficznym. Później nabuzowany złością poszedłem do sekretariatu. Wtedy zdjęto informację.
Postępowanie upadłościowe wobec Ave nie zaczęło się też dlatego, że wierzyciel nie przyniósł wszystkich papierów i nie opłacił kosztów sądowych.
Przepraszam i nie zapłacę
O wyjaśnienie pomyłki Witold S. prosił o przewodniczącego wydziału gospodarczego, prezesa sądu rejonowego i prezesa sądu okręgowego. Po roku wymiany korespondencji ten ostatni odpisał: " Przyznaję, że informacja taka nie powinna znaleźć się na tablicy ogłoszeń, za co Pana przepraszam. Jednocześnie informuję, że nie znajduję podstaw do zapłaty z tego tytułu odszkodowania (...)".
Ale o rzekomych kłopotach S. wiedzieli już inni kontrahenci. - Szło nam coraz gorzej. Chcąc się oczyścić z plotek zawiadomiliśmy prokuraturę - przyznaje Witold S.
Po miesiącu prokurator stwierdził, że "nie sposób wykazać związku przyczynowo-skutkowego między wywieszeniem ogłoszenia a odniesieniem szkody".
Bracia S. postanowili walczyć o odszkodowanie. Wyliczyli wysokość strat na kilka milionów złotych i na początku 2004 roku złożyli w olsztyńskim sądzie pozew przeciwko... olsztyńskiemu sądowi.
Sąd sam się sądzi
Do dziś sąd przesłuchał m.in. niedoszłego kontrahenta z Niemiec, który przyznał wprost, że odstąpił od prowadzenia interesów z Ave, bo firma wisiała na sądowej "czarnej liście". Nie wiadomo, kiedy proces się zakończy. Ostatnio, po raz trzeci, zmienił się sędzia, który go prowadzi. Jego poprzednik, Jarosław Sz., w kwietniu zwolnił się z sądu, gdy wyszły na jaw jego powiązania ze spółdzielczym baronem Zenonem P.
Zapytaliśmy Leona Popiela, prezesa sądu okręgowego, dlaczego sąd sądzi w swojej sprawie (o przeniesienie procesu do innego sądu bezskutecznie zabiegał też adwokat Witolda W.). - Przecież tylu różnych ludzi pozywa sąd. Nie możemy tymi sprawami zarzucać innych - odparł prezes Popiel.
Niedawno jeden z wierzycieli braci S. złożył wniosek o ogłoszenie ich upadłości. - Prosiliśmy sąd, by się nim nie zajmował, dopóki nie wyjaśni się sprawa odszkodowania. Jeśli ją wygramy, spłacimy wszystkich co do grosza - mówi pan Witold.
Sąd nie przychylił się do tej prośby. Dziś sprawa o upadłość firmy braci S. staje na wokandzie.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz