Data dodania: 2005-03-30 00:00
Pokaz Aeroklubu Warmińsko-Mazurskiego
Silna ekipa z Aeroklubu Warmińsko-Mazurskiego udowodniła, że w świąteczny poniedziałek są ciekawsze rzeczy od lania wody. Pokazali, jak pasjonującym żywiołem jest powietrze.
Pod ratuszowymi schodami radowały oko opływowe linie kadłuba szybowca Puchacz. - Dzisiejsze spotkanie jest zaproszeniem do uprawiania sportu lotniczego, spadochroniarstwa i szybownictwa - mówi Jacek Gawryszewski, członek sekcji spadochronowej aeroklubu.
Przechodnie mogli nie tylko oglądać szybowiec, a także zasiąść w jego kabinie. Zdjęcie z Puchaczem przed olsztyńskim ratuszem okazało się równie atrakcyjne, jak z białym misiem w Zakopanem.
- Żeby wziąć ślub mężczyzna musi mieć 21 lat, żeby skakać na spadochronie, latać samolotem bądź szybowcem wystarczy 16 i zgoda rodziców. - A na dodatek latanie jest znacznie przyjemniejsze od małżeństwa - zapewnia Michał Szanter, członek zarządu Aeroklubu (kawaler). Przytakiwali mu jego bardziej doświadczeni koledzy.
Poza szybowcem można było obejrzeć kilka typów spadochronów. Spadochroniarze zgodnie twierdzą, że największą przyjemnością jest swobodne spadanie przed otwarciem czaszy. Lecąc na "brzuchu" osiąga się ok. 230 km/h w 10 sek. Z czterech kilometrów spada się ok. minuty i 15 sek. Ale nie ma problemu, żeby przekroczyć 300 km/h. - Przypomina to pływanie w przestworzach i dopiero 1,5 km nad ziemią człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że zbliża się ziemia - opowiada Jacek Gawryszewski.
Pokaz przyciągał tych, którym dotąd nie było po drodze na olsztyńskie lotnisko. - Zawsze miałem zamiar zajechać do aeroklubu, ale nigdy nie starczało czasu - mówi pan Robert, który akurat przejeżdżał tędy z córeczką i zobaczył szybowiec oraz unoszący się na wietrze spadochron. - Musiałem zajrzeć, skakałem kiedyś w wojsku i bardzo chciałbym to sobie przypomnieć. Wtedy musiałem, a teraz chciałbym po prostu dla przyjemności - wyjaśnia.
Ekspozycja budziła także bardziej dramatyczne wspomnienia z czasów wojska. - W latach 80. w Drawsku ćwiczyliśmy atak na lotnisko Tempelhof w Berlinie Zachodnim. Musieliśmy skakać z 480 metrów, a na dodatek pod nami wybuchały ładunki trotylu. Spadochrony zapasowe co prawda mieliśmy, ale czasu, żeby ich użyć, już by nie starczyło - wspomina pan Krzysztof.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz