Data dodania: 2008-04-14 22:04
Transformator się palił, strażacy nie gasili
Wybuchło raz, potem drugi i trzeci. Potem transformator w Kocie pod Jedwabnem stanął w ogniu. Na miejsce przyjechali strażacy, ale nie gasili urządzenia, obawiając się porażenia prądem. Pogotowie energetyczne przyjechało po ponad godzinie
O pożarze który wybuchł w piątek około godz. 22 powiadomił "Gazetę" nasz czytelnik. Na szczęście nie było ofiar, ale sytuacja wyglądała bardzo groźnie. - Za oknem huknęło i błysnęło - opowiada Andrzej Malarski z Warszawy, który wypoczywał w swoim domku letniskowym. - Wyleciałem z rodziną z domu, zaraz zbiegli się mieszkańcy z gaśnicami, zadzwoniliśmy po straż pożarną. Sytuacja była dramatyczna, bo blisko urządzenia stoją domy.
- Po 15 minutach byliśmy na miejscu - opowiada Krzysztof Nikodon, dowódca akcji z Ochotniczej Straży Pożarnej w Jedwabnem. - Zabezpieczyliśmy teren, pilnując żeby nikt nie podchodził do transformatora. Płomienie miały długość ok. 15 centymetrów. Stwierdziliśmy, że ogień już dogasa i nie gasiliśmy urządzenia.
Strażacy tłumaczyli także, że nie chcieli używać do gaszenia wody ani piany, bo obawiali się, że płonące urządzenie jest pod napięciem. Dlatego wezwali pogotowie energetyczne. - Wyciekał olej, obawialiśmy się także, że ogień się rozprzestrzeni po liniach wysokiego napięcia i zadzwoniłem po energetyków - opowiada Andrzej Malarski. - Dyspozytor nie potrafił mi odpowiedzieć, gdzie jest ich wóz, powiedział jedynie, że został wysłany na miejsce. Kiedy po godzinie i 15 minutach przybyli energetycy, ogień już sam zgasł.
Malarski wysłał wczoraj skargę na opieszałą, jego zdaniem reakcję energetyków, do prokuratury i do dyrekcji Energa-Operator SA Oddział w Olsztynie. Jednak zdaniem Grażyny Banasiewicz-Burdal, rzeczniczki firmy, nie może być mowy o błędach, bo palący się transformator automatycznie się wyłączył. - W przypadku pożaru urządzeń energetycznych obowiązuje zasada po pierwsze zapewnienie bezpieczeństwa ludzi, w szczególności postronnych. Po drugie, ratowanie majątku i uniemożliwienie rozprzestrzeniania się pożaru. W tym przypadku bezpieczeństwo ludzi, także strażaków oraz ograniczenie pożaru zapewniło wyłączenie napięcia na linii.
Jednak według Krzysztofa Pardo, rzecznika olsztyńskiej państwowej straży pożarnej, odłączenie urządzeń elektrycznych nie zawsze jest takie pewne. - Używamy zawsze gaśnic proszkowych. Prosimy także zakład energetyczny o wyłączenie prądu. Staramy się w takiej sytuacji nie gasić wodą, bo jest to potencjalne zagrożenie dla życia strażaków.
Nasz czytelnik także nie jest usatysfakcjonowany tłumaczeniem rzeczniczki Energi.- Nikt z pogotowia energetycznego nie potrafił mi powiedzieć, że mogę tam pozostać bezpiecznie - mówi Malarski.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz