Data dodania: 2008-02-12 21:25
Uniwersytet: profesorze podziel się zyskiem
Władze olsztyńskiego uniwersytetu chcą, by naukowcy dzielili się z uczelnią pieniędzmi za technologie i wyniki badań, które sprzedali innym firmom czy instytucjom. A niektórzy profesorowie zarabiali na tym dziesiątki tysięcy złotych.
Naukowcy nie tylko uczą studentów. Prowadzą też badania naukowe i opracowują nowe technologie. Wyniki tych badań - często rewolucyjne - mogą sprzedawać.
Uczelniana aparatura też kosztuje
- Za przekazanie prywatnej firmie licencji na produkcję nowego serka czy jogurtu, profesor może zarobić od kilkunastu do kilkuset tysięcy złotych - zdradza jeden z naukowców Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Dlaczego profesorowie mają się dzielić zarobkami z uczelnią? - Pracownicy uczelni prowadzą swoje badania w naszych laboratoriach, wykorzystują do tego często bardzo kosztowną, uczelnianą aparaturę - tłumaczy rektor olsztyńskiej uczelni, Ryszard Górecki. - Oczywiste wydaje się więc, że uniwersytet powinien mieć wpływy ze sprzedaży wyników tych badań.
I przekonuje, że przygotowywane przez uczelnię uregulowania przyniosą korzyści i naukowcom, i uczelni. - W poniedziałek analizowaliśmy już wstępnie, jakie rozwiązania w tej kwestii stosują inne polskie uczelnie. Na przykład w Politechnice Wrocławskiej twórca, który sprzedaje swoje badania, opracowaną przez siebie technologię czy licencję bierze 70 proc. kwoty, uczelnia zaś 30 proc. - mówi.
Tu zabiorą, tam dodadzą
Na czym więc ma polegać korzyść dla profesora, skoro - dla przykładu - zamiast 100 tys., dostanie 70 tys. zł? Uczelnia szuka sposobów, by zrekompensować tę "stratę" pieniędzmi z innych źródeł. - Taki system motywacyjny sprawdza się już u nas od dłuższego czasu w innej dziedzinie: pracownik za zdobycie grantu naukowego na projekt realizowany na uczelni, dostaje stypendium w wysokości 5 proc. jego wartości - tłumaczy rektor. - Czyli jeśli udało mu się zdobyć grant w wysokości 300 tys. zł, to dostawał za to 15 tys. zł. W ten sam sposób chcemy doceniać naukowców, którzy opracowują wynalazki, a później potrafią jeszcze je sprzedać poza uczelnię.
Władze uniwersytetu zastanawiają się teraz, w jakiej części wyniki badań mają należeć do twórcy, a w jakiej do uczelni. Od tego zależy, ile pieniędzy dostanie naukowiec, a ile uczelnia. - Pod uwagę brane są różne opcje: 50 proc. na 50 proc., 70 do 30, albo 80 do 20 - mówi Janusz Piechocki, prorektor UWM ds. studenckich.
Trzeba to zmienić, bo to niemoralne
Naukowcy, z którymi wczoraj rozmawiałem nie mieli nic przeciwko wprowadzeniu nowych regulacji. Ale i oni przyznają, że ich środowisko decyzji władz tak łatwo nie zaakceptuje. - Nie dziwię się, że uczelnia chce uporządkować tę kwestię - dodaje jeden z profesorów. - Obawiam się, że będzie duży sprzeciw wobec tych działań. Zwłaszcza wśród pracowników, którzy za pieniądze ze sprzedaży wyników swoich badań kupowali sobie nowe samochody i domy.
- Profesorowie do swoich badań wykorzystują nie tylko uczelniane pomieszczenia i aparatury, ale także magistrantów i doktorantów, którzy - podobnie jak katedra, instytut czy w ogóle uczelnia - mają z tego przysłowiową figę z makiem - mówi nam anonimowo inny naukowiec. - A to niemoralne. W Stanach Zjednoczonych już od dawna nie dochodzi do takich sytuacji.
Prorektor Piechocki: - Na innych uczelniach technicznych i politechnikach takie umowy już funkcjonują i nikt nie robi z tego problemu. Nas to też nie ominie.
Koncepcja nowych umów między uczelnią a naukowcami ma być przygotowana na najbliższe posiedzenie akademickiego senatu. Wtedy też odbędzie się debata na temat własności intelektualnej na naszym uniwersytecie.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz