Nie mogąc więc pozostawić naszych Czytelników w niepewności oczekiwaniu na udokumentowanie tego stwierdzenia, postanowiłem go rozwinąć. Piszę o panu Zdzisławie również dlatego, że moje sprzed laty spotkania z nim pozostawiły trwały ślad w mej pamięci. Okazał się bowiem niezwykle ciepłą, a przede wszystkim bardzo interesującą osobą.
Ma podwójne obywatelstwo: polskie i australijskie, mieszka na stałe w Sydney, a urodził się w 1943 roku w Łodzi.
Na Warmię trafił w 1953, początkowo do Ornety, potem do Olsztyna, skąd w 1958 r. wyruszył do Australii, jak sam powiedział „w poszukiwaniu ojca”. Nie śmierdział groszem, więc długą podróż statkiem odbył na… gapę. Po kilku dniach poszukiwania odnalazł w końcu ojca, który nie przyjął go zbyt radośnie. W poszukiwaniu pracy, któregoś późnego wieczora trafił przypadkowo na pole golfowe. Nie miał zielonego pojęcia, do czego służy ta wielka pusta zadbana przestrzeń. O zmroku dotarł do domu, ale skoro świt, wiedziony niezaspokojoną ciekawością, postanowił raz jeszcze się tam wybrać. Tym razem pole nie było puste. Napotkany starszy pan, z wielką torbą pełną golfowych kijów, nie zbył go pomrukiem niechęci. Cierpliwie tłumaczył do czego służą kije, co się nimi robi, i po co. Zapytany co go skłoniło do przyjścia do klubu golfowego, odpowiedział, że... szuka pracy. — A chciałbyś pomagać w utrzymaniu tego pola — zapytał starszy pan. — Chciałbym — odpowiedział bez chwili zastanowienia. Jego rozmówca okazał się właścicielem obiektu. W ten sposób znalazł nie tylko nieźle płatne zajęcie, ale jak się później okazało, również pasję, która w niedalekiej przyszłości stała się jego sposobem na życie.
Rozmawiałem z nim podczas kilku jego pobytów na turniejach organizowanych przez Mazury Golf & Country Club. Najbardziej zapamiętałem to pierwsze z nim spotkanie na krótko przed Igrzyskami Olimpijskim w Sydney w 2000 roku. Zapytałem jak to się stało, że zjawił się w Naterkach?
- W ubiegłym roku był w Sydney na występach Tadek Drozda. Ogłosił w radiu, że szuka partnerów do gry w golfa. Zgłosiłem się i spędziliśmy razem kilka dni na polu golfowym. Namawiał mnie wtedy do przyjazdu do kraju na mistrzostwa Polski do Naterek. Do Naterek!? To chyba blisko Olsztyna. No tak, odpowiedział. Nie namyślałem się zbyt długo, spakowałem się i przyjechałem do brata do Olsztyna.
Dobrze pamiętam jak usilnie zapraszał mnie wtedy, abym przyjechał do Sydney na igrzyska, gwarantując dach nad głową, wyżywienie, wicht i opierunek… Z wiadomych względów (wysokie koszty podróży) niestety nie skorzystałem. Przy ponownej jego wizycie w Naterkach zapytałem czy oglądał na żywo igrzyska olimpijskie, które odbyły się przecież w jego mieście?
- Niestety nie – przyznał. - Prawie wszystkie bilety były pół roku wcześniej wyprzedane, a ja zgłosiłem się za późno. Zawody olimpijskie śledziłem więc w telewizorze, aż mi oczy popuchły. Oglądałem za to na żywo igrzyska paraolimpijskie. Byłem niesamowicie wzruszony i dumny, że jestem Polakiem, gdy cztery razy grano Mazurka Dąbrowskiego na głównym stadionie olimpijskim. To było niesamowite przeżycie. Mnie w moim klubie golfowym wszyscy nazywają Pan Polska. Chyba dlatego, że zawsze nam na torbie sportowej, czy na dresie, emblemat białego orła z napisem Polska – powiedział drżącym głosem.
A po chwili dodał: - Mam wielki sentyment do Polski i tego tu miejsca. To jest przecież mój ojczysty kraj, tu spędziłem cudowne młode lata, tu jest fantastyczna przyroda, której mi tak brakuje w Australii. Im jestem starszy, tym na punkcie kraju coraz bardziej się wzruszam. A jak już tu jestem, to zamiast do ulubionej knajpy, trafiam na ulubione pole, do Naterek…
Lech Janka
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz