Urodził się 15 lipca 1948 r. w Olsztynie. To pomysłodawca i organizator wielu imprez z udziałem gwiazd sportu. Absolwent Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. Był m.in. kierownikiem Wydziału Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki Urzędu Miejskiego w Olsztynie (1987–90), dyrektorem olszyńskiej Warmii w okresie największych jej sukcesów w piłce ręcznej, animatorem wielu imprez sportowo-rekreacyjnych o charakterze charytatywnym i promocyjnym (mikołajkowy show, benefisy ludzi sportu), długoletnim działaczem (w tym prezesem) Warmińsko-Mazurskiego Związku Lekkiej Atletyki. W latach 2004-08, pełnił funkcję przewodniczącego Warmińsko-Mazurskiego Szkolnego Związku Sportowego. Ostatnio dał się poznać jako pomysłodawca utworzenia nad jeziorem Ukiel Alei Sław Olsztyńskiego Sportu.
Dowiedziałem się niedawno, że rok 2022 jest dla pana szczególny. Proszę wyjaśnić dlaczego.
- Na ten rok przypada jubileusz pięćdziesięciolecia mojej pracy na rzecz sportu. Wszystko się zaczęło od olsztyńskiej Gwardii, w której podjąłem pracę w charakterze kierownika obiektów sportowych klubu. W zasięgu mojej działalności był stadion Leśny, strzelnica, przystań wodna i sala gimnastyczna przy alei Piłsudskiego. Poznałem tam wtedy wielu wspaniałych sportowców i szkoleniowców.
Najnowszym pana, że tak powiem „dzieckiem” w sportowej działalności jest Aleja Sław Olsztyńskiego Sportu. Co przyświecało panu w urzeczywistnieniu idei jej powstania?
- Przede wszystkim to miało być uznaniem dla naszych sportowców, a ponadto nową atrakcją turystyczną w stolicy Warmii i Mazur. Jej miejsce nie jest przypadkowe, bo jest usytuowane na plaży miejskiej, w pobliżu kapitanatu. Specjalne tablice z mosiądzu wmurowane w chodnik mają honorować olsztyńskich sportowców. Ja jednak nie byłem jedynym motorem powstania tej alei. Nie dokonałbym tego bez wsparcia Alicji Ruteckiej, byłej wieloletniej dyrektorki olsztyńskiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego oraz Andrzeja Grudzińskiego, byłego judoka i trenera, jak również sponsorów. Pomysł na stworzenie sportowej Alei Sław zrodził się w mojej głowie ponad dziesięć lat temu. Przez ten okres jej miejsce często się zmieniało. Ostatecznie wybór padł na plażę miejską, gdzie przebywa bardzo dużo mieszkańców miasta i regionu oraz turystów.
W tej alei są teraz tablice z czterema nazwiskami: Zbigniew Lubiejewski, Mirosław Rybaczewski, Andrzej Gronowicz i Adam Seroczyński. Czy i kiedy pojawią się kolejne?
- Olsztyńskich sportowców, którzy rozsławili swoje miasto na arenie krajowej i międzynarodowej jest dużo więcej. Dlatego specjalnie dobrana kapituła będzie co roku wskazywała kilku kolejnych zawodników, ale nie tylko, bo również trenerów i działaczy, których nazwiska dołączą do tego grona. Aleja na plaży miejskiej jest długa więc miejsca nie zabraknie. W tym roku do tej czwórki dołączy od czterech do sześciu osób. Ostateczna ich liczba jest uzależniona głównie od tego czy znajdą się od sponsorów odpowiednie pieniądze na płyty z mosiądzu, które podrożały ostatnio dwukrotnie.
Wiele lat był pan dyrektorem Olsztyńskiego Klubu Piłki Ręcznej Warmia. W tym czasie zespół sięgnął po swoje największe sukcesy. Niełatwo pewnie było panu, pożegnać się z tym stanowiskiem.
- Oczywiście, że nie łatwo. Odszedłem na emeryturę po 22 latach pracy. Z tym zespołem przeżyłem wspaniałe chwile, ale również i te trudne. Myślę, że tych wspaniałych jednak było więcej. Uważam, że dla takich momentów jak awans do Superligi, co się zdarzyło w 2005 r., warto jest żyć. Po odejściu z klubu dość długo brakowało mi klubowej adrenaliny, czyli najrozmaitsze kłopoty, wieczne gaszenie pożarów, telefon za telefonem, zdrowie zawodników, lekarze, szkoleniowcy. I to wszystko nagle odeszło.
Długo trwało u pana przestawienie się na nowe tory?
- Za długo nie mogłem usiedzieć w spokoju, bo siedzenie w domu w kapciach, to nie dla mnie. Taką mam już naturę. To były dla mnie trudne chwile przestawienia się z tak aktywnego życia. Przez 16 lat nie opuściłem żadnego meczu Warmii, zarówno na wyjazdach jak i na miejscu. Pamiętam, że półtora miesiąca po zakończeniu pracy w Warmii trener Szczypiorniaka Konstanty Targoński zaprosił mnie do współpracy. Z chęcią się w to włączyłem i w ten sposób zacząłem mój okres sportowego działania po Warmii.
Nie wyobrażam sobie, żeby nie śledził pan nadal poczynań zarówno zespołu Warmii jak i Szczypiorniaka...
- Teraz jestem bardzo daleki od spraw organizacyjno-szkoleniowych w obu tych klubach. Nie oglądam ich treningów, tak jak robiłem to wcześniej w Warmii. Bardzo niepokoi mnie szczególnie jej obecna sytuacja, zajmuje przecież ostatnie miejsce w Lidze Centralnej. Mam jednak nadzieję, że kolejne spotkania zacznie wygrywać i utrzyma się w tych rozgrywkach. Tego jej z całego serca życzę. Natomiast jeżeli chodzi o Szczypiorniaka, to klub ten robi znakomitą robotę w szkoleniu dzieci i młodzieży. Trener Targoński doprowadził w ubiegłym roku swoich podopiecznych do tytułu mistrzów Polski juniorów. Szkoda tylko, że coraz mniej utalentowanych chłopaków nie przechodzi do Warmii tylko do innych ligowych zespołów. Oba kluby powinny się w tej sprawie jak najszybciej porozumieć.
Gdyby to zależało tylko od pana, to co by pan zrobił, żeby olsztyński sport miał znacznie wyższą pozycje w rywalizacji krajowej i międzynarodowej?
- Obecnie wyniki sportowe są ściśle związane niestety z pieniędzmi: im ich jest więcej, tym wyniki są lepsze. Nawet najlepszy pomysł jednej osoby niewiele da, jeżeli nie pójdą za nim odpowiednie środki. Pamiętam jak w jakimś sezonie mieliśmy budżet Warmii był w wysokości 2,5 mln złotych. Był on na miarę 5-6. miejsca wśród pozostałych drużyn i takie miejsce zajęliśmy po zakończeniu sezonu. Ważne jest i to, że jak już się ma jakąś pulę środków na cały miejski sport, to powinna być podzielona rozsądnie i obiektywnie.
Pana ulubione sportowe dyscypliny to...
- Oczywiście szczypiorniak, no i lekka atletyka. Staram się oglądać i czytać o wszystkich, ale najbardziej interesują mnie te dwie. Również szczególnie mocno kibicuję siatkarzom AZS i koszykarkom z KKS. To co robią od lat, i to bez dużych pieniędzy, pani Alicja i pan Sztąberski oraz ich podopieczne, jest godne najwyższego uznania. Wielka im za to chwała!
Jakie telewizyjne programy pozasportowe najbardziej pana interesują?
- Dla relaksu najbardziej kręcą mnie dobre filmy akcji.
Siada pan przed telewizorem i... ćwiczy palce na pilocie?
- Nie, nie. Wprawdzie w ostatnim okresie, z wiadomych względów, nie chodzę do hali na siłownie, ale przynajmniej godzinę dziennie ćwiczę w domu hantlami czy markuję chodzenie z kijkami.
Najradośniejszy i najsmutniejszy dzień w pana sportowej działalności.
- Najradośniejszy miał miejsce w 2005 roku, kiedy to moja Warmia awansowała do Superligi. To było coś pięknego, niezapomnianego, szał i ogromne przeżycie. Dla takich chwil warto było tyle lat pracować i żyć. Przed rozpoczęciem tamtego sezonu zapowiedziałem, że jak awansujemy to po decydującym meczu każę zgolić swoje wąsy i obciąć krawat, i tak się też stało. Najsmutniejszy to był dzień, w którym nasza drużyna grała ostatni mecz Superligi w sezonie 2011/2012. Jak się sezon zaczął to mieliśmy na papierze skład na pewne trzecie miejsce, a wypadliśmy z Superligi. Olsztyn nie ma jej do dzisiaj.
- A jak to się u pana to sportowe życie rozpoczęło?
- U mnie w domu zawsze mówiło się wiele o sporcie. Podstawowa lekturą był „Przegląd Sportowy”, który kupował zawsze mój o 11 lat starszy brat Jurek. Grał w piłkę nożną w rezerwach Warmii, która w 1964 roku, po pamiętnym meczu ze Starem Starachowice z udziałem 15 tysięcy widzów, awansowała do drugiej ligi. Oczywiście nie mogło mnie na tym meczu zabraknąć. Wtedy tam poznałem świętej pamięci Jurka Rudzińskiego, który potem przez wiele lat był kierownikiem drużyny szczypiornistów Warmii. W tamtych latach chodziłem na mecze koszykarek Łączności, siatkarzy AZS, koszykarzy Warmii z niezapomnianym Andrzejem Dobrowolskim na czele. Jednak nie tylko kibicowałem. Jak byłem w podstawówce rozpocząłem w Starcie treningi kosza, ale bez jakichś znaczących rezultatów.
Rozmawiał Lech Janka
Komentarze (10)
Dodaj swój komentarz