Profesjonalnym futbolem, do którego w Polsce przyznają się nawet czwartoligowcy przestałem się interesować już dawno. Poziom jest żenujący (odzwierciedlają to wszelkie statystyki w rozgrywkach międzynarodowych), a widoków na poprawę nie ma, bo wszelkie działania w PZPN to ruchy pozorne, które jeszcze bardziej utwierdzają wspomnianą beznadzieję.
Dlatego znaleźć się na szczycie tej miernoty jest zadaniem możliwym do wykonania, choć na razie w Olsztynie (oprócz wysokiego miejsca w tabeli) takich przesłanek nie ma. Ani obiektu z prawdziwego zdarzenia, ani zaplecza finansowego, a przede wszystkim oryginalnego pomysłu na stworzenie drużyny piłkarskiej.
Największym atutem wydaje się być prezes Robert Kiłdanowicz, który bardzo swobodnie porusza się w polskich realiach futbolu. Jest licencjonowanym menedżerem (swą profesję musiał zwiesić ze względu na sprawowaną funkcję), ma kontakty, rozeznanie na rynku i możliwości szybkiego sprowadzenia do Olsztyna piłkarzy zdolnych do poprawienia wyniku. Są to ruchy doraźne, tak samo zresztą jak w innych klubach, tylko prezes Stomilu jest sprawniejszy w działaniu i to przynosi efekty. Szczęście jest tu równie ważnym elementem, tylko ten limit może się niebawem wyczerpać.
Kapitał i miejsce w tabeli są dla Kiłdanowicza ważne, bo zdobytych punktów Stomilowi nikt już nie odbierze, a jak się okazuje, w ligowej piłce najważniejszy jest spokój. Wyniki bronią prezesa i trenera przed zarzutami malkontentów ( ja się do nich zaliczam), stwarzają swoisty komfort, są też podstawową kartą przetargową w rozmowach z ewentualnymi sponsorami, którzy meczów zazwyczaj nie oglądają, za to od czasu do czasu rzucą okiem na ligową tabelę. A futbol, choćby był w najgorszym wydaniu zawsze będzie pupilkiem mediów, które nakręcają koniunkturę.
Nie wiem jak potoczą się losy Stomilu w sferze organizacyjno-finansowej, natomiast w polityce personalnej nie można się spodziewać rewelacji, bowiem wszyscy obrali ten sam kierunek od dawna i choć niszczy on polski futbol, nikt tym się specjalnie nie przejmuje. Zagraniczne zaciągi stały się normą nawet w III lidze i szlag mnie trafia, bo zdolnym piłkarzom ogranicza się możliwości występów w rozgrywkach, a to oni przecież powinni stanowić nasz potencjał, a nie rotacyjnie zmieniający się „stranieri”.
Prezes Kiłdanowicz przyjął więc strategię, która mieści się w obowiązującym nurcie i na razie przynosi to efekty. Dziś jest hossa, niebawem będzie pewnie bessa, bo taki jest los większości ligowców, którzy żyją z dnia na dzień, nie mając sprecyzowanej wizji. Na szczęście mnie to już specjalnie to nie podnieca, choć oczywiście jak Stomil wygrywa jest mi lżej na sercu.
Chciałbym jednak by sukcesom olsztyńskiego klubu towarzyszyły konkretne osiągnięcia polskiej piłki, by Stomil stał się awangardą jej odnowy.
Ale to moje osobiste marzenie, które jest utopią i niczym więcej. Sprawy zaszły zbyt daleko by spodziewać się jakiejś rewolucji w tym względzie, by kluby stawiały generalnie na rodzimą młodzież. A w Stomilu takie przesłanki były. Mieliśmy niedawno zespół juniorów (rocznik 1995), który należał do absolutnej czołówki w kraju i z tego grona pozostały pojedyncze egzemplarze, których obecność na boiskach I ligi wynika raczej z narzuconego obowiązku niż przemyślanej koncepcji. Szkoda, bo dobrze zapowiadający się zawodnicy zginą w tłumie, albo grać będą za drobne pieniądze na prowincji. Najsmutniejsze jest to, że kibice zaakceptowali te wszystkie patologie. Interesuje ich tylko to co tu i teraz. Nieważne, że marnotrawimy kolejne generacje utalentowanych młodzieżowców.
Wątpliwe, by Stomil zdobył się na odwagę i poszukał własnego, oryginalnego systemu, który stworzyłby ekipę przede wszystkim regionalną. A jest to możliwe, bo już to kiedyś przerabialiśmy i byliśmy z tego dumni.
Marek Dabkus
wama-sport.pl
Komentarze (13)
Dodaj swój komentarz