- Panie dyrektorze, przeczytałem kilkukrotnie list otwarty pracowników do prezydenta. Czy rzeczywiście sytuacja wygląda tak, jak ją przedstawiono w piśmie?
- Tak na pewno odczuwają to pracownicy. Wszystkie przytaczane przez nich fakty są prawdziwe i są to rzeczy, na które, odkąd jestem dyrektorem, staram się zwracać uwagę naszego organizatora. Moment, w którym pojawiła się wizja, że teatr miałby zyskać siedzibę wybudowaną od podstaw, dostosowaną do naszych potrzeb, sprawił, że ucieszyliśmy się. Ba, poczuliśmy euforię!
Obecna siedziba została przecież prowizorycznie dostosowana do potrzeb Olsztyńskiego Teatru Lalek na początku lat 90. Jak wiadomo w polskiej rzeczywistości prowizorki są najtrwalsze. Budynek, który obecnie zajmujemy, nigdy nie był projektowany z myślą o teatrze. Z punktu widzenia naszych potrzeb jest niefunkcjonalny. Na każdym kroku zderzamy się z jego ograniczeniami, jak choćby mała widownia, co później przekłada się na wpływy z biletów – mała widownia to małe wpływy. Poza tym wykonanie inscenizacji, jakie tworzy się w profesjonalnym teatrze, u nas nie jest możliwe. Musimy wymyślać swoje patenty. Nie mamy kulis, nie mamy nawet prawdziwej sceny, tylko konstrukcję z metalowo-drewnianych modułów, obitą materiałem. Nie mamy tu przestrzeni magazynowych, brakuje pomieszczeń administracyjnych. Budynek od 92 roku, kiedy został przekazany w użytkowanie, nigdy nie był remontowany. Domyślam się, że nie było na to funduszy. Kolejne inspekcje Sanepidu zwracają nam uwagę, że za moment możemy mieć problem z uzyskaniem zgód, ze spełnianiem pewnych przepisów. To wszystko sprawia, że miraż nowej siedziby był dla nas nadzieją.
Moment, w którym dowiedzieliśmy się, że jednak nie przeprowadzimy się do nowej siedziby, to był dla nas wszystkich szok. Zbieraliśmy się z tego długo. Przygasło w nas wszystko.
- Czy budynek Centrum Kultury, który ma powstać na miejscu dawnego Come Ina, jest jedyną możliwą opcją przeniesienia placówki? Nie ma innych możliwości?
- To byłoby powtórzenie sytuacji, w której znajdujemy się obecnie. Teatr przeniósł się do budynku, który nie był teatralny. W tamtym projekcie (Centrum Kultury – red.) fascynujące było to, że otworzyła się perspektywa wybudowania budynku od zera z przeznaczeniem na teatr. Jest to na tyle specyficzna instytucja, że architektura siedziby jest nieporównywalna do niczego innego. Dlatego taka wizja budynku, który powstaje od zera jest wizją dla nas wspaniałą, bo znikają problemy ze sceną, która nie ma kieszeni bocznych, która nie ma porządnego komina scenicznego, ze zbyt małą widownią, która z punktu widzenia widza jest niewygodna, bez udogodnień dla osób niepełnosprawnych. Obecnie nie mamy w teatrze magazynu. Znajduje się w innej części miasta. Każdy transport dekoracji to są koszta, które ponosimy, ponieważ nie mamy też odpowiedniego samochodu, który mógłby transportować dekoracje. Pół biedy, jeżeli mamy przewieźć małe elementy. Wtedy pakujemy je do naszej małej przyczepki, którą „pociągnie” auto osobowe. Ale do dużych musimy wynajmować samochód z kierowcą (oczywiście, musi posiadać specjalne uprawnienia) i specjalną dużą przyczepę. W trakcie trwania sezonu scenografię musimy transportować co chwila. Kończymy jeden spektakl, zaczynamy drugi. W placówce nie mamy gdzie jej trzymać. A każe takie przemieszczanie się pomiędzy teatrem a magazynem generuje dodatkowe koszty, że o czasie i energii nie wspomnę.
Brakuje też pomieszczeń dla pracowników. Tłoczą się w pomieszczeniach, które nie spełniają kryteriów, jeżeli chodzi o ilość przestrzeni na jednego pracownika czy o ich oświetlenie.
- A co z remontem?
- Remont, choćby gruntowny, pozwoli zwiększyć nam funkcjonalność jedynie w niewielkim stopniu. Mamy plany architektoniczne, efekt bardzo intensywnej i rzetelnej współpracy z pracownią architektoniczną. Ale budynek nie jest z gumy. Na przykład po wyburzeniu ścian i przeniesieniu widowni w miejsce, gdzie obecnie jest scena i znajdujący się przy niej korytarz, nasza widownia zwiększy się o 10 miejsc. Co nam to da? Mam też świadomość, że jeżeli doszłoby do remontu, to paradoksalnie zamyka nam to myślenie o przyszłości tego miejsca, bo wiadomo, że przez najbliższe 20, 30 czy 50 lat nikt nie zainwestuje kolejnych pieniędzy w nową siedzibę instytucji, która mieści się w wyremontowanym, choć niefunkcjonalnym, budynku.
- Obecnie dofinansowanie wynosi niecałe 2 mln 800 tys. zł, gdzie 10 lat temu wynosiło ponad 3 mln zł. Jest to znaczna różnica, zwłaszcza że budżet miasta z roku na rok jest coraz wyższy. Wygląda to na obcięcie dotacji, co sprawiło, że placówka jest niedofinansowana na kwotę co najmniej 200 tys. zł. Wiem, że nie był pan jeszcze wtedy dyrektorem, ale zastanawia mnie ta obniżona dotacja.
- Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało. Był to fakt, o którym nie wiedziałem, bo w 2009 roku jeszcze nie było mnie w Olsztynie. Dopiero, gdy jako dyrektor zacząłem analizować dotacje z 10 ostatnich lat, uderzyło mnie, że w przeszłości były one wyższe niż obecnie.
Natomiast na pewno dotacja, która pozostaje na mniej więcej takim samym poziomie – zwiększyła się nieznacznie w przeciągu dwóch ostatnich lat z uwagi na pokrycie rosnącej płacy minimalnej – de facto się zmniejsza. Realnie tych pieniędzy jest dla nas coraz mniej. Wiadomo, że ceny idą w górę, zwiększają się koszty wynagrodzenia, rosną opłaty za energię, zwiększają się koszty utrzymania budynku czy nawet produkcji spektakli. Przykładowo, w zeszłym roku wypłata odpraw emerytalnych dla dwójki długoletnich pracowników okazało się wielkim wyzwaniem. Pytanie jak długo w tych warunkach teatr jest w stanie w miarę normalnie funkcjonować. Te kwestie bardzo nas niepokoją.
- Czy prowadził pan rozmowy z władzami miasta na temat problemów? Czy miasto przyjęło jakieś stanowisko?
- Odkąd zostałem dyrektorem, zacząłem co roku przygotowywać sprawozdanie finansowe. To też było dla mnie ważne, żeby zrozumieć całą strukturę finansową teatru. Poprosiłem księgowość o dane, na podstawie których sprawdziłem co i ile kosztuje. Coroczny raport przedkładam komisji kultury i panu prezydentowi, który jest naszym organizatorem. Jak do tej pory nie zauważyłem, żeby to się przełożyło na konkretne działanie.
- Czy w tej sytuacji sam dialog może rozwiązać sprawę, czy potrzebne są konkretne działania?
- Na razie nie bardzo wiem, jakie to mogłyby być działania. Na pewno ten list spowodował, że o sytuacji Olsztyńskiego Teatru Lalek zaczęło się mówić. Że tematem istniejącym do tej pory między nami zaczęli interesować się nasi widzowie, którzy zaczynają mieć świadomość, z jakimi problemami się borykamy, więc być może spowoduje to bardziej przychylny stosunek władz do tych kwestii. Trudno mi powiedzieć. Wydaje mi się, że rzeczywiście ta decyzja o nowej siedzibie, której nie będziemy mieli, ma dosyć symboliczny wymiar. Ucina myśli o rozwoju tej instytucji. Moim zdaniem w tym budynku ta instytucja nie ma przyszłości. Może jedynie wegetować.
- Poruszyliśmy dwa problemy, z których wynikają inne. Co jest najbardziej palącą potrzebą placówki?
- Na pewno najbardziej palącą potrzebą jest rosnąca dziura budżetowa, bo to powoduje, że mamy coraz mniej finansów i coraz mniej jesteśmy zdolni do prowadzenia naszej działalności statutowej, czyli produkowania nowych spektakli. Ponieważ to, co zarobimy na biletach, idzie na koszty administracyjne.
My w tej placówce funkcjonujemy od 30 lat i jak się uprzemy, będziemy funkcjonować dalej, tyle że nie jest to rozwojowe. Mówimy o przetrwaniu, a nie o rozwoju i ściganiu się z innymi teatrami lalek w Polsce, które sytuację lokalową mają z reguły o niebo lepszą od naszej. Większość z nich mieści się w obiektach wybudowanych specjalnie dla nich.
Trochę więc tkwimy w błędnym kole – i pewnie świadomość tego przyczynia się do rosnącej desperacji pracowników. I trudno się temu dziwić, bo teatr to dla nich całe życie, drugi dom.
Komentarze (9)
Dodaj swój komentarz