Zmiany na dworze cara
W kwietniu 2024 roku odbyły się w Rosji wybory prezydenckie, które - bez dużego zaskoczenia - wygrał Władimir Putin. Szokiem okazały się jednak zmiany personalne na ważnych stanowiskach. Tadeusz Baryła z Instytutu Północnego im. Wojciecha Kętrzyńskiego stwierdził, że odbywająca się obecnie na Kremlu zmiana pokoleniowa warta jest odnotowania.
Premier Michaił Miszustin ogłosił niedawno listę nazwisk 10 wicepremierów i 21 ministrów, którzy wejdą do nowego rządu. Z tyloma osobami odbyły się "przesłuchania", których wymaga nowelizowana jakiś czas temu rosyjska konstytucja.
Zmiany dotknęły m.in. ministerstwo obrony, którym do niedawna dowodził Siergiej Szojgu. Teraz resort przejmie Andriej Biełousow - do tej pory wicepremier, a dawniej minister rozwoju gospodarczego. Według Wacława Radziwinowicza, byłego korespondenta Gazety Wyborczej w Rosji, ma on za zadanie przestawić rosyjską gospodarkę na "tor wojenny".
- Problem, jaki oni mają to to, że wojna jest potwornie droga, a będzie jeszcze droższa - tłumaczył. - Jeżeli oficjele mówią, że dochodzą do krytycznego poziomu wydatków radzieckich, to jest to dzwonek alarmowy.
Carewicz na drodze do tronu?
Ważną kwestią jest także pojawienie się wśród nowych doradców Putina Aleksieja Diumina. Polityk ten odpowiedzialny był za m.in. przeprowadzenie operacji na Krymie (słynne "zielone ludziki"). W maju został on doradcą Putina do spraw kompleksu obronno-przemysłowego. Według wielu osób, ma być on szykowany jako następca prezydenta Rosji.
- Ja już od lat piszę o nim, jako o kandydacie na następcę Putina - mówił Radziwinowicz. - Jest człowiekiem absolutnie ze wszystkimi kwalifikacjami i doświadczeniem, bardzo zdolny.
W latach 2015-2016 Diumin był wiceministrem obrony, popadł jednak w konflikt z generałami. Został odwołany ze stanowiska z prostego powodu - nie brał łapówek. Obecnie od 2016 roku jest gubernatorem regionu Tuła, gdzie - jak mówi były korespondent Wyborczej - "nie ma skandali" i wygrywa wybory bez wspomagania ze strony aparatu państwa.
Radziwinowicz przypomina także, że przed wygranymi przez Miedwiediewa wyborami również był on przygotowywany, przechodząc przez prezydencką administrację i dostając tekę wicepremiera. Teraz takim "carewiczem" ma być właśnie Diumin.
Droga wojna i tani żołnierze
Sytuacja rosyjskiej gospodarki staje się coraz cięższa. Według Radziwinowicza przemysł wojenny pochłania obecnie 40% budżetu kraju agresora. Baryła dodał, że oficjalne statystyki dotyczące gospodarki Rosji często są zaniżane tak, by przedstawić sytuację w lepszym świetle.
- Docelowym zamiarem nowej ekipy jest uczynienie z Rosji 4. gospodarczej potęgi świata do 2036. Nieosiągalna rzecz - mówił ekspert. - Poziom dobrobytu ma być wynikiem nie średniej krajowej, tylko medianą dochodów. Putin mówił, że ta średnia rosyjska to jest 65-70 tys. rubli, co jest nieprawdą.
W Rosji progiem minimum socjalnego jest kwota 16,5 tys. rubli (ok. 715 zł) miesięcznie. Oficjalnie pod tym progiem żyje 14,5 miliona osób, czyli ok. 20,9 proc. populacji. Według bardziej wiarygodnych danych liczba ta sięga 23 lub 24 milionów, czyli prawie 35 proc. Rosjan. Dla wielu z nich jedyną opcją na lepszy poziom życia jest wstąpienie do wojska.
- Rosyjska armia w historii przez wiele lat bazowała na darmowym żołnierzu. Przyzwyczaili się, że ten materiał nic nie kosztuje, że można nim szafować - tłumaczył Radziwinowicz. - Jest bardzo drogi, a oni go kładą tysiącami.
Rosyjski rekrut z powołań w koszarach otrzymuje 2,5 tys. rubli (ok 108 zł). Ci, którzy idą na wojnę dostają o wiele więcej, tyle samo ile amerykańscy żołnierze - ok. 2,5 tys. dolarów (blisko 230 tys. rubli, czy 10 tys. zł). Dodatkowym wydatkiem dla Rosji są odszkodowania, które otrzymują rosyjskie rodziny za śmierć żołnierzy.
- W rodzinach, w których mężczyźni zostali powołani do wojska, jest takie niewyrażone pragnienie, żeby zginęli - wyjaśnia Baryła. - Wysokość odszkodowania, czyli 5 mln rubli (ok. 219,5 tys. zł) i wypłacana dzieciom renta gwarantuje lepszą przyszłość niż to, co byli w stanie zapewnić pijani mężowie, ojcowie, bracia.
Trudne relacje ze stałymi partnerami
Jednym z pierwszych celów wizyty Putina, po zaprzysiężeniu na 5. kadencję jako głowa państwa, stały się Chiny. Jednocześnie minister spraw zagranicznych, Siergiej Ławrow odbył podróż do Indii. Wizyty w największych krajach sojuszu BRICS (do którego należy także Rosja) nie mają jednak świadczyć o wielkiej przyjaźni, lecz o desperacji władz kraju Putina.
- Nie ma forsy, [Rosja] ma wielką stratę 300 mld dolarów - mówił Radziwinowicz. - Gazprom pracuje dla Chin, ale nie przynosi to zysków. Putin jedzie tam prosić, żeby mu sfinansowali budowę rurociągów, a oni mówią "my ich nie potrzebujemy".
Podobnie ma się sytuacja z Indiami, które skupują rosyjską ropę. Problem polega na tym, że płacą za nią w rupiach - walucie, której nie można wywieźć z kraju i którą można jedynie zainwestować w Indiach. Są to kolejne miliardy, które stracili Rosjanie.
Nerwowo na Kremlu
Według ekspertów, Rosjanie liczyli na bardzo szybkie załamanie potencjału demograficznego Ukrainy, co pozwoli na szybką wygraną. Tak się jednak nie stało i Ukraińcy, pomimo słabnących morale, nadal się bronią. Po jakimś czasie marazmu budzi się także Europa, z której coraz częściej płyną głosy wprawiające Kreml w złość.
- Macron bardzo ich irytuje. Bawi się z nimi. Premier Finlandii też mówi w wywiadzie, że sprawa rozstrzygnie się na placu boju w Ukrainie - tłumaczył Radziwinowicz. - Oni się nie na to umawiali. Widzę w rosyjskiej propagandzie zaniepokojenie.
Rosja przez długi czas obawiała się ukraińskiej ofensywy. Z powodu bardzo niezdecydowanych działań zachodu i przedłużenia dat przyznania pomocy militarnej walczącemu o wolność krajowi, sytuacja ustabilizowała się ze wskazaniem na Rosjan. Teraz jednak na Ukrainę trafia coraz więcej broni. Agresorów dodatkowo niepokoi to, że obecna ofensywa na Charków mogła zostać spowodowana przez Ukraińców.
- Jeżeli Rosjanie faktycznie pójdą na Charków, zdobędą go tracąc pół armii. Tam jest mnóstwo zakładów przemysłowych, budowanych na wypadek wojny atomowej - mówił były korespondent Wyborczej. - Rosjanie wchodzą w być może pułapkę.
Ukraińskie "Westerplatte"
Eksperci na chwilę zatrzymali się przy Ukrainie, opisując sytuację na froncie. Po ponad dwóch latach od początku wojny wyraźnie widać zmęczenie wojną. Nie tylko ono stanowi dla broniącej się armii problem.
- Ukraińcy nie nauczyli się posługiwania tą bronią. Mieli kłopot żeby nie ulegać tej manii, którą wynieśli z armii rosyjskiej - atak frontalny, nie liczenie się ze stratami - tłumaczył Tadeusz Baryła. - Teraz to zmęczenie wojną plus demografia dają fatalny rezultat, z którym Ukraina będzie musiała sobie radzić do końca konfliktu.
Wacław Radziwinowicz dodał, że ciężko zachować wysokie morale, gdy nie widać rezultatów walk. Stwierdził, że nastroje może podnieść dostarczenie sprzętu z zachodu.
- Jeżeli Ukraińcy rzeczywiście poczują, że maja te dalekosiężne rakiety, strzelają i niszczą Rosjan w dużych ilościach, to może się wszystko zmienić.
Zmieni to także sytuację liczności ukraińskich wojsk. Ciężko jest rekrutować do armii tracącej ludzi i nie odnoszącej większych zwycięstw. Były korespondent Wyborczej w Moskwie dodał, że Ukraińcy pokazali się jako "dzielny naród".
- To jest ogromne Westerplatte, które trwa już ponad 2 lata - tłumaczył. - Wiele zależy także od nas. Potrzebują naszego wsparcia w walce z Rosją.
Ukraina nie wygra, ale Rosja może przegrać
Choć sytuacja na froncie może ulec poprawieniu na rzecz Ukrainy, wojsku broniącego się kraju nie uda się wygrać tej wojny. Nie oznacza to jednak automatycznej wygranej Rosji - w tej wojnie może nie być zwycięzców.
- Jeżeli zostanie niezależna Ukraina ze stolicą w Kijowie i Rosja będzie musiała to uznać, to poniesie klęskę - mówił Radziwinowicz. - Trzeba Rosję zmusić do zawarcia pokoju z Ukrainą, nawet z granicą na Dnieprze. Byłoby to fatalne, ale to będzie koniec putinowskiej Rosji.
Tadeusz Baryła dodał, że z jakiegoś powodu - być może pod wpływem Rosji - bardzo często odnosimy wojnę za naszymi granicami do drugiej wojny światowej, zwłaszcza jeżeli chodzi o nabytki terytorialne czy sposób wychodzenia z wojny.
- Nigdy cele, z którymi przystępuje się do wojny nie są określone w traktacie pokojowym czy innym rozwiązaniu, które kończy wojnę - wyjaśniał ekspert Instytutu Północnego. - Rosja jest świadoma że nie osiągnie zamierzonych celów, nie zdobędzie Kijowa czy Odessy. Mam nadzieję, że i Charkowa nie zdobędzie.
Według Baryły to właśnie zdobycie "rdzennych ziem" stało się celem wojny - tej, która miała na celu walkę z "faszyzującą elitą Ukrainy".
Przesmyk suwalski jak korytarz gdański
Odnoszenie się do historii, a zwłaszcza II wojny światowej, to specjalność rosyjskiego aparatu władzy. Najlepiej widać to na przykładzie samego Putina, który w wywiadzie prowadzonym przez kontrowersyjnego, prawicowego dziennikarza z Ameryki, Tuckera Carlsona, przedstawił zasadność walk na Ukrainie cofając się do początków Rusi Kijowskiej.
Nie zabrakło jednak wątków polskich. Prezydent Federacji Rosyjskiej stwierdził, że II wojna światowa została wywołana przez niechęć Polaków do oddania ziem, mających połączyć Trzecią Rzeszę z Prusami Wschodnimi - tzw. "korytarza gdańskiego".
- Mamy sytuację podobną. Sprawić, że sytuacja w obwodzie królewieckim stanie się nie do wytrzymania i koniecznie trzeba poprowadzić korytarz z Białorusi - mówił Radziwinowicz. - Jak Putin mówi w taki sposób o pomysłach Hitlera, to ma na myśli korytarz królewiecki. Nie będzie to jutro, ale jest to z całą pewnością następny krok.
Baryła dodał, że narracja o przesmyku suwalskim, przez który miałby zostać poprowadzony korytarz, została wywołana po stronie obwodu królewieckiego. Sam gubernator Królewca, Anton Alichanow, miał być potencjalnym kandydatem na ministra przemysłu i handlu.
- Prawdopodobnie zostanie jednak wiceministrem. Póki co nie był przesłuchiwany - mówił ekspert z Instytutu Północnego.
Społeczeństwo zła i przemocy
Według Radziwinowicza w Rosji pod wpływem wojny doszło do wielkich przemian społecznych. Szczególnie bolesne, zwłaszcza dla osoby, która wśród Rosjan spędziła niemal 2 dekady życia, jest społeczne "przyzwolenie na przemoc"
- Jest to społeczeństwo triumfującego zła i przemocy. To widać w tym jak ludzie mówią, jak popularne jest donoszenie na każdego, kto się wyłamie - tłumaczył. - Widać to w cerkwii, która modli się o zwycięstwo, której patriarcha błogosławi na zabijanie. Tego się nie zmyje, jestem przerażony, bo to zupełnie inne społeczeństwo.
Zmiana władzy w Stanach
Na sytuację wojny w Ukrainie wpłynąć mogą wyniki wyborów prezydenckich, które odbędą się w listopadzie bieżącego roku. Po raz kolejny w szranki staną były prezydent Donald Trump z ramienia partii Republikańskiej, oraz urzędujący gospodarz Białego Domu Joe Biden z partii Demokratycznej.
To właśnie tego pierwszego i jego polityki, widzianej często jako prorosyjskiej, obawiają się przywódcy państw europejskich. Według Radziwinowicza, nie powinniśmy się tak obawiać.
- Nikt nie pozrywał tylu porozumień z krajami Związku Radzieckiego co Trump, to przy nim rozstrzelali na pustyni Wagnerowców, to Trump kazał strzelać w czasie wojny w Syrii w lotnisko, na którym stały rosyjskie samoloty - tłumaczył ekspert. - To on forsował gaz amerykański na rynek rosyjski. Putin nic z Trumpem nie załatwił.
Donald Trump jest "nieprzewidywalny" - z tego też powodu Rosjanie woleliby drugiej kadencji Bidena, który mimo stanowczych reakcji wobec agresora na Ukrainę jest o wiele bardziej przewidywalny.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz