- Czy musimy się bać wojny z Rosją.
- Dyskusja na ten temat jest prowadzona na, bez mała, całym świecie - mówi Tadeusz Iwiński. Tak nieoczekiwane mogą być pomysły Władimira Putina. Ewentualna zaś wojna mogłaby, niestety, nabrać cech konfliktu światowego. Na szczęście jednak, mało prawdopodobne jest rozpoczęcie takowego. To nie jest sytuacja, jak na początku lat sześćdziesiątych, gdy Rosjanie rozmieścili na Kubie swoje rakiety. Wtedy było najbliżej do wybuchu wielkiej wojny. Chruszczow w końcu ustąpił i rakiety z Kuby wycofał.
- Granica polsko – rosyjska, praktycznie w całości, pokrywa się z granicą zewnętrzną województwa Warmińsko Mazurskiego. Jesteśmy jakby na pierwszej linii frontu.
- Nie przesadzał bym, z tym katastrofizmem. Trzeba spróbować wykorzystać pozytywy, wynikające z tego sąsiedztwa. Dwadzieścia lat temu wydawało się to wielkim plusem. Gdy na przełomie wieków, jeszcze w okresie rządów Jerzego Buzka, trwały dyskusje o nowym podziale terytorialnym Polski, istnienie dużego regionu Warmińsko – Mazurskiego, ze stolicą w Olsztynie, było niezagrożone. Długo natomiast rozważano przynależność subregionu EGO (Ełk – Olecko – Gołdap). Byli premierzy, Włodzimierz Cimoszewicz i Józef Oleksy, byli za jego przyłączeniem do województwa podlaskiego. Ja uważałem, że powinny te rejony zostać włączone do Warmii i Mazur. Podstawowym powodem była, wedle mnie, potrzeba ustanowienia na granicy z Rosją, jednego województwa. Tak by można było wszelkie kontakty z Obwodem Kaliningradzkim, koordynować za pośrednictwem, jednej, wojewódzkiej, administracji. By całe 210 kilometrów, granicy polsko – rosyjskiej, znajdowało się w gestii jednej jednostki administracyjnej Polski. Wcześniejsze doświadczenia, gdy na te stosunki wpływ miało trzech wojewodów (elbląski, olsztyński i suwalski), wykazywały częste zamieszania, wokół kontaktów przygranicznych. Ostatecznie wygrała koncepcja, za którą się opowiadałem. Tylko bardzo drobny odcinek tej granicy, na Mierzei Wiślanej, to zewnętrzna granica województwa Pomorskiego. To już jednak, na kontakty regionalne z Kaliningradem, żadnego wpływu nie ma. Jeśli więc teraz pan pyta o ewentualność wojny z Rosją, to muszę powiedzieć, że mieszkańcy Warmii i Mazur mają szczególny tytuł do takich zapytań. Bo tylko tu jest granica Polski z Rosją.
- Region Warmii i Mazur to jednak nie tylko symbol zagrożenia ze strony Rosji. Tu funkcjonuje umowa o Małym Ruchu Granicznym.
- Miałem osobisty udział w pracach nad przygotowaniem tej umowy, jako wiceprzewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych. M.in. pracowaliśmy nad formułą MRG wraz z Grzegorzem Schetyną (obecnym szefem dyplomacji), który był wtedy przewodniczącym komisji. Rozmawialiśmy o tym także z przedstawicielami rosyjskiej Dumy Państwowej oraz z parlamentarzystami niemieckimi. Bo bez aprobaty Niemiec pewnie nie udałoby się uzyskać znacznego rozszerzenia granic terytorialnych Małego Ruchu Granicznego, poza zasady wypracowane, dla takiego przypadku, we władzach unijnych. Normalnie bowiem strefa MRG to klasycznie 30, a wyjątkowo 50 kilometrów, z każdej strony granicy. A takie rozwiązanie wykluczałoby z rozważań choćby miasto Kaliningrad.
W wyniku tych negocjacji, dla mieszkańców polskich regionów przygranicznych otwarty jest cały obwód Kaliningradzki, a Rosjanom - mieszkańcom enklawy, pozwolono wyjeżdżać, bez wizy, aż do półwyspu Hel oraz do Olsztyna i wielu innych miejscowości. W strefie Małego Ruchu Granicznego znalazło się 13 powiatów Warmii i Mazur oraz 7 powiatów z Pomorza. Ten wzmożony ruch przygraniczny jest bardzo ważny dla naszych powiatów. Rosjanie bowiem napędzają obroty sklepów, pomagając w tworzeniu nowych miejsc pracy. A przecież takie Braniewo czy Bartoszyce mają bezrobocie na poziomie około 30%. Wielu też mieszkańców tych, polskich, przygranicznych, powiatów zajmuje się drobnym handlem granicznym. To tak zwane „mrówki”, przewożące do Polski duże ilości taniego, rosyjskiego, paliwa. Dzięki kontaktom handlowym, ludzie po obydwu stronach granicy mogą się też lepiej poznać. To może pomagać w likwidacji stereotypowych wyobrażeń o Rosjanach czy Polakach.
- Wzajemne poznanie nie oznacza likwidacji ryzyka wojny…
- Takie decyzje zapadają nie na poziomie regionu czy powiatu. Rosja oczywiście naruszyła prawo międzynarodowe anektując Krym oraz brutalnie gwałcąc integralność terytorialną Ukrainy. Nie ma więc pewności, czy w Moskwie ktoś nie wpadnie na pomysł „korekty” także i w innych regionach. Nie wolno jednak zaprzestać starań o pokojowe, dyplomatyczne, polityczne, rozwiązanie konfliktu Rosji z Ukrainą. To pozwoliłoby także uspokoić sytuację na naszym pograniczu. Trzeba więc (mówię tu o całej Europie) popierać zasady porozumień mińskich. Nie na miejscu była więc np. początkowa wypowiedź ministra Tomasza Siemoniaka, że Polska nie popiera misji francusko – niemieckiej Merkel i Hollande’a. Ludziom na wschodzie Ukrainy jest absolutnie wszystko jedno, kto ich zabija: wojska rosyjskie czy też ukraińskie. Obecnie jednak jestem, odnośnie rozwoju sytuacji we wschodniej Ukrainie, ostrożnym optymistą. Mimo różnorakich problemów, wydaje się, że zasady porozumienia Mińsk II, osiągniętego przy znaczącym udziale dyplomacji Szwajcarii, będą wprowadzone w życie. A władze polskie muszą się obecnie bardzo same ograniczać, by nie zadrażniać sytuacji, jakimiś mało zręcznymi enuncjacjami. Takimi choćby, jak kuriozalne „odkrycie” magistra historii, ministra spraw zagranicznych, Grzegorza Schetyny, iż to Ukraińcy wyzwoli obóz Auschwitz/Oświęcim. Stosując analogiczne kryteria trzeba by mówić, iż to Białorusini wyzwolili Warszawę oraz Berlin.
Miarą bowiem sukcesu, w stosunkach międzynarodowych, jest jakość ich relacji z sąsiadami. To zawsze jest najtrudniejsze. Polska, w okresie transformacji zmieniła wszystkich sąsiadów. Zniknęły bowiem NRD, Czechosłowacja i ZSRR. Zamiast trzech dotychczasowych naszych sąsiadów mamy siedmiu nowych. Wszystko trzeba było budować od nowa. Z Niemcami udało nam się ustanowić nie tylko pokojowe stosunki, ale wręcz nastąpił cud pojednania, a nawet wybaczenia. Obecnie to nasz najważniejszy partner handlowy i polityczny w Europie. Zdecydowanie gorzej jest w stosunkach z Rosją. Moskwa uczyniła z nas wroga historycznego. Wszak na Placu Czerwonym stoi, jako symbol, pomnik Minima i Pożarskiego - bohaterów siedemnastowiecznej wojny z Polakami, którzy zajmowali wówczas Kreml. Obecnie nadal działa polsko – rosyjska grupa do spraw trudnych. Jej szefem, ze strony polskiej, jest prof. Adam Rotfeld, a rosyjskiej – akademik Torkunow. Ważnym owocem prac tej Grupy było np. wydanie wielu pozycji książkowych (zwłaszcza dzieła „Białe plamy, czarne plamy”), w których specjaliści z obu krajów przestawili swoje punkty widzenia na każdy z trudnych problemów.
Daleko też do pojednania w relacjach polsko – ukraińskich, choć Polska była pierwszym państwem, które uznało w 1991 r. niepodległość Ukrainy, a od tego czasu wspierało proces jej europeizacji. Przeszkodą są tu względy historyczne m.in. śmierć około 100 tys. Polaków na Wołyniu i w Galicji Wschodniej oraz nasilanie się tendencji nacjonalistycznych nad Dnieprem.
- Upolitycznianie historii to nie tylko polska domena. Rosjanie nie chcą uznać nawet rezultatów wspólnych, polsko – rosyjskich badań historycznych. Przecież w kwestii jeńców bolszewickich w Polsce powstała wielka praca, wydana w Moskwie, po rosyjsku. Jednoznacznie jest tam wykazane, że o żadnych mordach na Rosjanach mówić nie można. A los polskich jeńców w niewoli bolszewickiej 1919 – 1920 (co również ta komisja wykazała), był o wiele gorszy. Tyle, że politycy z Moskwy ciągle jakby nie chcieli tych rezultatów pracy historyków widzieć, wygłaszając antypolskie slogany.
- Bo Rosjanie też próbują grać kartą historyczną, wykorzystując propagandowo, różne epizody wojenne do przedstawienia swoich racji. Ta propaganda bywa nierzadko prostacka i ahistoryczna, ale dość skuteczna. Przykład podany przez pana jest wręcz sztandarowy.
- W Polsce mówi się, że dla pojednania, trzeba historyczne spory przedyskutować do samego dna, do rdzenia… może to nawet boleć, ale jest korzystne, dla wzajemnego poznania, wybaczenia… Rosjanie woleliby raczej odwrotny model: o rzeczach przykrych nie mówmy, patrzmy w przyszłość. To takie klajstrowanie rzeczywistości.
- Dogłębne rozważanie historii stoi często w niezgodzie z mitem założycielskim Rosji. Stąd ich opory przed analitycznymi, demaskatorskimi rozmowami. Inna rzecz, iż w naszej historii są też mocno zakorzenione elementy rusofobii. Rosjanie również nie są wolni od jakichś uprzedzeń w stosunku do Polaków. Trzeba o tym wszystkim mówić. Choć dobrze by było pokazywać także elementy wspólne naszej historii.
- Te dyskusje są spowodowane tym, że to właśnie Rosjanie upolityczniają obchody zakończenia II wojny światowej. Ponadto jak można świętować zakończenie wojny z obecnym agresorem.
- Pięknie z tego wybrnęła kanclerz Niemiec, która będzie w Moskwie, ale dzień po głównych uroczystościach z 9 maja – tylko po to, by złożyć wieńce na grobach poległych żołnierzy radzieckich. A my obecnie nie mamy znaczących kanałów służących do porozumiewania się z Rosją. To nie jest normalna sytuacja. Przywoływana wyżej, Angela Merkel, np. w ubiegłym roku, 35 razy rozmawiała z Putinem telefonicznie i wiele razy osobiście. Spotykają się też z Putinem inni przywódcy – Francji, Włoch, USA i szeregu państw naszego regionu. Spotkanie nie musi przecież oznaczać wspólnego poglądu na sprawy świata. Można się różnić pięknie – jak mawiał Norwid. Obecnie natomiast w Moskwie zwycięża teza, że ich kraj jest otaczany przez kolejne bazy NATO, stąd poczucie oblężonej twierdzy i wysokie poparcie dla Putina. Do tego trzeba dodać kuriozalną tezę (w którą niestety uwierzyli Rosjanie), że na Majdanie zwyciężył faszyzm. Z pewnością do władzy na Dnieprem doszły siły nacjonalistyczne, których skrajne odłamy zgłaszają nawet okresowo roszczenia terytorialne do Przemyśla i okolicznych rejonów. Trzeba przy tym zaakcentować, iż obecna Ukraina jest w dużym stopniu demokracją oligarchiczną ze słabo rozwiniętym kapitalizmem, zbliżonym do modelu latynoamerykańskiego.
- Czego więc chce Rosja.
- Dominacji na terenie byłego ZSRR. Bez wychodzenia jednak poza ten obszar.
- Do ZSRR należały też Litwa, Łotwa i Estonia.
- Te kraje, na Kremlu, uważa się już za „stracone”. W byłej przestrzeni poradzieckiej jest jednak wiele konfliktów zamrożonych, jak choćby Abchazja, Naddniestrze, Górski Karabach czy Południowa Osetia. To efekt prowadzonej przez Rosję gry politycznej. W Moskwie także zapadają decyzje o coraz większych zbrojeniach armii rosyjskiej. Powinniśmy jednak pamiętać, że w USA wydatki zbrojeniowe to ok. 600 miliardów USD rocznie, w Chinach 140 mld, zaś w Rosji jest to „tylko” 70 miliardów rocznie. A więc możliwości militarne Moskwy, w pewnym sensie, są dość ograniczone. Choć tylko Rosja i USA są zdolne do odpowiedzi na atak nuklearny – na tak zwane „drugie uderzenie”. Tak czy inaczej Rosja znów chciałaby mieć status mocarstwa światowego. W ten sposób Rosjanie odreagowują okres Jelcynowskiej „Smuty”. To był przecież okres bałaganu, chaosu. Rosja wtedy bardzo traciła na znaczeniu. Putin zaś, wedle typowego Rosjanina, okazał się tym, który wreszcie zrobił porządek. Ukrócił dziką prywatyzację, oligarchów zmusił do współpracy, a nieposłusznych wygnał z kraju. Chodorkowskiego, który miał jakieś ambicje polityczne, po prostu wsadził do więzienia. Należy więc rozumieć obecne złożone procesy, dziejące się w Rosji. Oczywiście to nie oznacza wybaczenia niegodziwości czynionych przez władze rosyjskie, wobec krajów sąsiednich.
W obecnej sytuacji zrozumiałe jest, że powinniśmy się skupić na wzmacnianiu siły naszej armii. Przy jednoczesnej świadomości, że Polska jako członek NATO, o szesnastoletnim już stażu, może liczyć na swoich sojuszników i na realizację artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego z 1949 r., ustanawiającego Sojusz Północnoatlantycki. Tym bardziej, że przybywa żołnierzy sojuszu w naszym kraju. Nie należy zatem straszyć wojną, co nierzadko czynią zarówno PO jak i PiS, gdyż w sumie mamy gwarancje bezpieczeństwa. Co do Ukrainy powinniśmy, jako Polska, działać na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu z Rosją. Bo nam jest potrzebny dialog z Rosją, a także z Ukrainą. Tymczasem wyraźnie wzbiera fala nacjonalizmów: rosyjskiego i ukraińskiego. Zarówno nacjonalistyczna Partia Swoboda jak i skrajnie prawicowy Prawy Sektor w ostatnich ukraińskich wyborach nie przekroczyły wprawdzie progu 5%, ale i tak są obecne w Radzie Najwyższej, dzięki sukcesowi w kilku okręgach jednomandatowych. Nacjonalistą, a nie reformatorem okazał się też były prezydent Juszczenko, wybrany w powtórzonych wyborach w grudniu 2004 r., po tzw. Pomarańczowej Rewolucji. Uznał on Stepana Banderę oficjalnie za bohatera narodowego.
Argumentem za wstrzemięźliwością w ocenach i czynach jest choćby ostrożne postępowanie prezydenta Obamy. Bo Rosja jest mu potrzebna m.in. do walki z radykalnymi islamistami, do dialogu z Iranem oraz opanowania chaosu w ogarniętych wojną domową Syrii i Afganistanie.
- Mówi pan o rozwiązaniu politycznym kryzysu ukraińskiego. W Moskwie też są bardzo chętni do rozwiązania politycznego. Z ich punktu widzenia powinno to oznaczać wytyczenie nowych stref wpływów, gdzie Ukraina miałaby się znaleźć pod wpływami Moskwy. Zachód jednak nie jest zwolennikiem nowych stref wpływów. Co więc w zamian. Jak ma wyglądać to, mityczne, rozwiązanie polityczne.
- Jasno trzeba uznać, że Rosjanie dokonali agresji na Ukrainę. Jestem jednak przeciwny przyrównywaniu Putina do Hitlera, a umów z Mińska, do tych, które podpisano, w roku 1938, w Monachium. We wszystkich bowiem obecnych negocjacjach uczestniczyła także strona ukraińska. Oczywiście rozmowy dotyczyły konfliktu wokół Donbasu. Pozostaje więc otwarte pytanie: co dalej z Krymem. Powinniśmy stać na gruncie prawa międzynarodowego – zajęcie Krymu to była aneksja. Oczywiście w Moskwie zaraz się odzywają głosy pytające: a jak było w Kosowie, które było częścią składową Serbii.
- Tam USA, ani też Albania, nie przyłączały nowych terytoriów. To była tylko reakcja na czystki etniczne, jakich w Kosowie dopuszczali się Serbowie … Takowych czystek nie było na Krymie. Rosjanie pogwałcili też układ budapesztański z roku 1994 – o gwarancjach dla granic Ukrainy. A przecież sami ten traktat podpisywali.
- Rzeczywiście Moskwa stosuje metodę faktów dokonanych. Dotyczy to tak Krymu jak i Donbasu. Oczywiście można próbować powstrzymywać Rosjan poprzez budowę muru na granicy rosyjsko – ukraińskiej, co zaproponował niedawno prezydent Poroszenko. Jak pokazuje jednak historia (np. Niemiec, Meksyku czy Izraela), żadne mury nie okazują się skuteczne, na dłużą metę. Trzeba stać na stanowisku, że suwerenność ukraińska rozciąga się na cały jej obszar, zatwierdzony mocą wcześniejszych międzynarodowych układów. Czy jest to realistyczne, to już zupełnie inna sprawa. Dzisiaj jednak przede wszystkim chodzi o zakończenie konfliktu zbrojnego na Ukrainie, a nie o integralność terytorialną tego kraju. Ta jest w pewnym sensie wtórna. Bo wszystkiego na raz się nie rozwiąże. Choć premier Jaceniuk, czy były przewodniczący parlamentu, Turczynow, a obecnie Sekretarz Rady Bezpieczeństwa, uważają, że można także spróbować wygrać wojnę. O wiele bardziej pokojowo nastawiony jest prezydent, Petro Poroszenko.
Ukraina teraz boryka się z wielkimi problemami gospodarczymi. Bo zapaść ekonomiczna jest tam straszna. Zachodzi nawet obawa, że może dojść do nowego Majdanu, który obecną ekipę z Kijowa zmiecie - z powodów stricte społeczno-ekonomicznych. Rosjanie zaś, jak się zdaje, osiągnęli swój główny cel: zablokowali ukraińskie aspiracje wejścia do Unii Europejskiej, nie mówiąc już o NATO. Teraz trzeba założyć, że ten konflikt niestety będzie trwał długie lata. Miejmy nadzieję, że już bez zaangażowania militarnego, obydwu stron. Wszelkie poczynania Zachodu (także polskich dyplomatów) powinny polegać na działaniach na rzecz do przestrzegania prawa międzynarodowego. Jako SLD uważamy przy tym, że broni Ukrainie dostarczać nie należy. To tylko zaognia sytuację. Choć formalnie nie byłoby to sprzeczne z tym prawem.
- A więc Rosja może dostarczać broń i żołnierzy na wschód Ukrainy, a my mamy się temu przyglądać biernie?
- Jestem za rozgraniczaniem (wzorem Amerykanów) dostaw na broń śmiercionośną i nieśmiercionośną. Uważam, że nie jest niczym złym potencjalne sprzedawanie, bądź nawet bezpłatne przekazywanie, przez Polskę na Ukrainę, hełmów, masek, materiałów opatrunkowych, kamizelek kuloodpornych. Jestem jednak przeciwny szkoleniu ukraińskiej armii na Ukrainie. Niech żołnierze przyjadą do Polski i tu byliby szkoleni na naszych poligonach. Zresztą generalnie Polacy, według badań opinii publicznej, wcale nie opowiadają się jednoznacznie za militarnym wsparciem Ukrainy i niekoniecznie podzielają czarnobiałe podejście do całego konfliktu prezentowane zarówno przez PO jak i PiS. Trzeba się w takie głosy wsłuchiwać.
- Dobrze by było także wsłuchać się w propagandę rosyjską. A tam ciągle trwają próby poróżnienia Europy z Ameryką. Przybiera to często wygląd nośnego hasła, „Europa od Władywostoku po Lizbonę”. Mam wrażenie, że bardzo wielu Polaków widziałoby tę Europę zupełnie inaczej: od Warszawy przez Lizbonę do Waszyngtonu i Los Angeles, a może nawet do Tokio i Seulu.
- Wspomniane hasło nie zostało ukute na Kremlu, lecz przez Francuzów i OBWE. Rosyjskie wpływy w Europie, to może i jest ich idee fixe. Na dzisiaj Moskwa jednak chciałaby, o czym już wcześniej była mowa, utrzymać swoją dominację na terytorium poradzieckim. A tu Ukraina wydaje się najważniejsza. Przykładem działań rosyjskich jest choćby ich polityka na południowym Kaukazie, np. wobec Armenii i Azerbejdżanu. Rosja ciągle balansuje pomiędzy tymi dwoma państwami, zręcznie wykorzystując zamrożony, od dwóch dekad, konflikt o Górski Karabach, choć formalnie jest sojusznikiem Armenii, de facto okupującej 20% terytorium Azerbejdżanu. To takie typowe granie na dwie strony, tylko po to, by być na tym obszarze głównym rozgrywającym.
- Czy my jako Europa powinniśmy się godzić na takie XIX – wieczne pojmowanie polityki, jak to próbują czynić Rosjanie. Czy zadowala nas budowanie stref wpływów, wbrew życzeniom danego narodu. Postępowanie Europy często przybiera postać chowania głowy w piasek, z nadzieją, że sytuacja sama się wyjaśni.
- Ja tej rosyjskiej filozofii stref wpływów nie podzielam. Choć chyba lepiej mieć nadzieję, na zmiany wewnętrzne w samej Rosji, niźli wywoływać wojnę. A może też Ukraina, przy naszej pomocy, tak się wzmocni gospodarczo, że stanie się jakąś siłą przyciągania dla Rosji, a przede wszystkim dla Rosjan. Ale to nie jest realna perspektywa, na najbliższe lata.
- Co więc dalej robić z sankcjami. Bo to obecnie jedyna broń Zachodu przeciwko Rosji.
- Sankcje odgrywają rolę długofalową. W żadnym innym przypadku historycznym, nie była to broń o szybkim działaniu. Trzeba więc sankcje utrzymać dłużej, by miały one sens faktyczny, a nie tylko propagandowy. Oczywiście będzie je bardzo trudno zaostrzyć, zważając na opór takich krajów jak Cypr, Grecja, Węgry, Włochy. Ale chyba jest wielkie prawdopodobieństwo, że na długie lata zostanie utrzymany, bardzo dolegliwy dla Rosjan, zakaz jakichkolwiek stosunków ekonomicznych z samym Krymem. Również dolegliwe są zakazy podróżowania, do Europy i USA, dla wielu rosyjskich działaczy biznesowych i politycznych. Obciążeniem dla budżetu rosyjskiego może też być, faktyczne oddanie przez władze kijowskie, na utrzymanie Moskwie, okupowanych terenów Donbasu. Podobnie sporą stratą wizerunkową dla Rosji może być decyzja władz Unii (jeśli taka nastąpi) znaczących ułatwień wizowych dla Ukraińców, przy sporych utrudnieniach wizowych dla Rosjan. Nota bene, już w tej chwili Polska wydaje tyle wiz dla Ukraińców ile pozostałe państwa Unii Europejskiej razem wzięte. Z drugiej jednak strony w Finlandii wydaje się więcej wiz dla Rosjan niźli czyni to cała pozostała część Unii.
- No więc wracamy do punktu wyjścia i do twierdzeń wielu polityków, którzy z lubością powtarzają tezę: kryzys ukraiński trzeba rozwiązać politycznie. Ale ciż politycy jakoś nie potrafią wytłumaczyć, co oni rozumieją przez to polityczne rozwiązanie.
- Gdybym wiedział jak to zrobić, to pewnie już dawno dostałbym pokojową nagrodę Nobla. Wiem natomiast, że napięcia, wokół stosunków z Rosją mają bardzo praktyczny wymiar, w odniesieniu do naszego regionu. Jak na razie nikt oczywiście nie mówi o likwidacji Małego Ruchu Granicznego, ale już chociażby trudno sobie wyobrazić rozszerzanie tej strefy o kolejne powiaty, o co zabiegało co najmniej kilka samorządów – Szczytno, Ostróda, Pisz, Ełk, Suwałki.
- Polityka „makro” zawsze gdzieś się łączy z polityką „mikro”. Dziękuję za rozmowę.
Krzysztof Szczepanik
Komentarze (4)
Dodaj swój komentarz