Był olimpijski rok 1960 i były to moje pierwsze studenckie wakacje. W sierpniu spędzałem wolny czas w rodzinnym domu w Zielonej Górze. Krótko przed igrzyskami olimpijskimi w Rzymie, podczas mistrzostw Polski miał się odbyć ostatni sprawdzian naszych lekkoatletów zakwalifikowanych do startu w stolicy Włoch. Lata 50-te i 60-te to był złoty okres polskiej królowej sportu. Nasi zawodnicy i zawodniczki stanowili światową czołówkę, więc apetyty na olimpijskie sukcesy były wśród polskich kibiców olbrzymie. Miejscem takiego przedolimpijskiego sprawdzianu miały być mistrzostwa kraju w Szczecinie. Ale ten rok 1960, był wielkim świętem na Warmii i Mazurach, bo był jubileuszowym (550 lat) rokiem zwycięstwa pod Grunwaldem. Któryś z ważnych działacza PZPR-owskich zaproponował, aby bieg maratoński mistrzostw Polski rozpoczął się w Grunwaldzie, a zakończył w Olsztynie.
5 lipca Olsztyński Związek Lekkiej Atletyki został telefonicznie poinformowany, że równo za miesiąc mistrzostwa Polski zostaną przeprowadzone na… Stadionie Leśnym, no i zostały. Postanowiłem, że… z moim biernym udziałem. Groszem nie śmierdziałem więc na transport wybrałem… autostop. Nie będę tu opisywał jak dokładnie przebiegała ta moja podróż, która rozpoczęła się wczesnym porankiem, dzień przed rozpoczęciem olsztyńskich mistrzostw. Zatrzymam się jedynie na jej ostatnim etapie. Do Brodnicy dojechałem kilkoma samochodami nie bez problemu. Była godzina 17, kiedy udałem się na wylotową szosę w kierunku Olsztyna. Z daleka widziałem tłum autostopowiczów okupujących przydrożny rów i jego okolice. - Stoimy tu już pięć godzin i nic, więc chyba do Olsztyna na czas nie dojedziemy - poinformował mnie z nutą pesymizmu w głosie jeden z oczekujących.
Kierowcy, widząc ten nasz niemały tłumek, ani myśleli o zatrzymaniu się Mijały godziny, a ja z każda upływającą minutą traciłem nadzieję na dotarcie w terminie do celu. Była już północ, gdy niespodziewanie zatrzymał się przy nas duży ciężarowy Star. Był pusty, więc wszyscy się do niego zmieścili, choć nie bez trudu. Jechaliśmy do Olszyna ściśnięci jak szprotki. Kiedy ciężarówka stanęła, była już trzecia w nocy. Kierowca oznajmił, że za płotem w Kortowie znajdziemy w akademikach miejsca na nocleg. Okazało się, że rzeczywiście były, ale tylko na… korytarzach. Potwornie zmęczony położyłem się na chodniku i przekimałem do rana.
Gdy dotarłem na stadion, był już wypełnione widzami po brzegi. Z największym trudem przedostałem się na miejsca stojące. W tym samym momencie spiker ogłosił, że za chwilę, rozpocznie się konkurs trójskoku. Wszystkie oczy skierowały się w stronę skoczni. W momencie zapowiedzi skoku Józefa Szmidta, zaległa cisza jak makiem zasiał. On znajdował się w wyśmienitej formie, więc spodziewano się dobrego rezultatu. Zmagania w trójskoku przyćmiły inne rozgrywane w tym dniu lekkoatletyczne specjalności. Szmidt stał krótką chwilę na końcu rozbiegu, po czym ruszył w kierunku skoczni. Po trzecim skoku znalazł się na piasku, szybko się z niego podniósł, a sędziowie skupili się wokół śladu. Stadion… zamruczał. – Ale skoczył, pewnie pobił rekord Europy – powiedział do mnie stojący obok mężczyzna. Sędziowie mierzyli kilka razy odległość, i w końcu spiker poinformował, że Józef Szmidt skoczył na odległość 17,035 metra, bijąc poprzedni rekord świata należący do Wiktora Saniejewa z ZSRR, aż o 33 cm! Stadion Leśny oszalał z radości, a braw i wiwatów nie było końca.
Wracając z zawodów do centrum miasta, zatłoczonym do ostatnich granic miejskim autobusem, usłyszałem rozmowę dwóch współpasażerów. - Panie, on by tego rekordu na innym niż ten nasz olsztyński stadion, nie ustanowił. A wie pan dlaczego? Dlatego, że ten rozbieg na Leśnym leży na torfie, więc przy skokach jego nogi odbijały się jak od sprężynowego materaca - tłumaczył olsztynianin swemu rozmówcy.
Wtedy, gdy stałem tam na Leśnym, nie spodziewałem się zupełnie tego, że po czternastu latach moje życiowe drogi zaprowadzą mnie do Olsztyna. Kilka dni temu, dokładnie 60 lat później, stanąłem w tym samym miejscu byłego już niestety stadionu. Oczyma wyobraźni zobaczyłem na rozbiegu młodego mężczyznę w białej koszulce i w czerwonych spodenkach, podskakującego z radości po ustanowieniu na wspaniale odrestaurowanym Stadionie Leśnym, nowego fenomenalnego rekordu świata w trójskoku. Teraz wynosił on już 19,03 i był o 74 cm lepszy od dotychczasowego 18.29 m należącego do Brytyjczyka Jonathana Edwardsa. Oczyma wyobraźni…
Lech Janka
Komentarze (5)
Dodaj swój komentarz