Pan Mariusz skontaktował się z redakcją portalu, chcąc opowiedzieć o swojej sytuacji. Po pożarze pawilonu trafił do szpitala wojskowego w Warszawie, gdzie przeszedł operację przeszczepu skóry. Po powrocie do domu rozpoczął się długi proces rehabilitacji. Mężczyzna liczył na pomoc Miejskiego Ośrodku Pomocy Społecznej. Jak sam jednak twierdzi - został zlekceważony.
- Olewają tę sytuację po prostu - mówi poszkodowany w pożarze. - Dali opiekunkę z Czerwonego Krzyża. Nie powiem, ona ma 4 godziny, przyjdzie, nakremuje, sprawdzi czy nie ma odleżyn. Ale to za mało.
Pomocą dla pana Mariusza okazała się pochodząca ze Szczecina pani Daria. Poznali się w mediach społecznościowych kilka lat temu. Po wypadku stracili na kilka miesięcy kontakt. Po ponownym odżyciu relacji postanowili się związać - obecnie są zaręczeni. We wszystkich momentach, gdy opiekunka nie może pomóc, robi to właśnie pani Daria. A pomocy potrzeba w bardzo wielu kwestiach.
- Ja nawet nie wstanę, muszę do wiaderka się załatwiać, do butelki. A jak się nakryję kocem i ta butelka się wyleje, to co, mam do 11 leżeć w tych szczochach? - pyta poszkodowany. Dodał, że gdy powiedział dyrektorce MOPSu, że ta "traktuje go jak psa", obraziła się. - Bo oni dla osób niepełnosprawnych pomagają, oni się bardzo martwią, a ich na prawdę nie ma.
Pan Mariusz doznał obrażeń na 60% powierzchni ciała. W warszawskim szpitalu przeszedł wielokrotnie operację przeszczepu skóry. Powrót do zdrowia to jednak wiele miesięcy ciężkiej pracy.
- Lekarz powiedział, że nie wstanę tak szybko. To będzie długie leczenie - mówił. - Nie wiadomo czy lewa noga w ogóle pozwoli chodzić, bo palce są spalone. Nie mogę się schylić, bo plecy są całe po przeszczepach. To wszystko ciągnie, nie mogę długo siedzieć. Jestem cały skrojony.
Mężczyzna dodaje, że według lekarzy i rehabilitantów najlepiej byłoby, gdyby mógł chodzić, bo "wszystko by się szybciej goiło". Obecnie jednak nie jest w stanie sam usiąść na wózek, czy też samemu go pchać. Dużą pomocą okazuje się pani Daria. Poszkodowany w pożarze nie chce jednak "przemęczać" kobiety.
- Nie mogę też cały dzień prosić, żeby dziewczyna mnie pchała, bo jej kręgosłup wysiądzie.
Para ma także problemy finansowe. Tracąc źródło dochodu w postaci warzywniaka pan Mariusz musiał przejść na rentę, której lwią część pochłaniają opłaty.
- Pieniądze mi uciekają, bo trzeba kupować maści, rękawiczki... samych opłat mam 1600 złotych - przekazywał mężczyzna. - Prawie całą rentę daję na opłaty. Jak pan zobaczy, co Daria dostała z MOPSu, to są śmieszne pieniądze. Jak powiedziałem, że przyjedzie kamera, to przyszła pani socjalna i powiedziała, że dołoży parę groszy. Nawet z Banku Żywności nie dali butelki oleju czy jednej konserwy, bo przekraczam próg.
W sumie para miesięcznie ma na wszystkie wydatki (łącznie z opłatami) ok. 2,4 tysiące złotych. W czasach rosnących cen rzeczywista kwota, jaką mogą wydać na jedzenie i podstawowe produkty maleje z miesiąca na miesiąc. Sytuacji nie poprawia także to, że pani Daria otrzymuje niewielki zasiłek. Nieznająca Olsztyna kobieta (pochodzi ze Szczecina) nie może pójść do pracy, gdyż pan Mariusz wymaga praktycznie całodobowej opieki.
Kolejnym punktem, który nie pomaga w powrocie do sprawności, jest... zbyt małe mieszkanie.
- Tu nawet nie ma gdzie materacy rozłożyć. Jest za małe mieszkanie i muszę się w tej klitce męczyć - powiedział pan Mariusz, mówiąc o ćwiczeniach, jakie wykonywać kazał mu rehabilitant. - Jak jeszcze chodziłem, to pytałem, czemu mieszkanie na piętrze. Mówili, że jest winda. Tylko ta winda się zacina. Czekam, kiedy ja się w tej windzie zatnę.
Zapytany czego i od kogo oczekiwałby, pan Mariusz stwierdził, że większego zaangażowania władz miasta w takie sprawy.
- Chciałbym, żeby nasz pan prezydent (Grzymowicz - red.) się wreszcie zainteresował. Chyba 4 razy dzwoniłem, ale mnie olewał. Zadzwonił tylko do pani dyrektor MOPSu, a ona stwierdziła, że ma dobrych ludzi, wyuczonych, po szkole.
Dodał także, że ludzie pomogą, ale nie można liczyć tylko na nich. "Ktoś powinien pomagać" ze strony władz miasta.
Komentarze (15)
Dodaj swój komentarz