Po czerwcowym, policyjnym nalocie na sklep z dopalaczami przy ul. Jagiellońskiej w Olsztynie, wydawało się, że problem raz na zawsze zostanie rozwiązany. Szybko jednak okazało się, że mimo zatrzymania sprzedawcy tego sklepu 20-letniego Kamila L. , sklep ponownie rozpoczął swoją działalność.
Na nic zdały się również starania prokuratury, która wnioskowała o tymczasowy areszt dla 20-latka. Sąd rejonowy nie zgodził się na 3-miesięczny areszt dla chłopaka. Mimo, że ostatecznie sąd okręgowy uchylił postanowienie sądu rejonowego, a ten ponownie rozpatrując sprawę nakazał aresztowanie chłopaka – podejrzany nie trafił za kraty. Ukrywa się bowiem przed wymiarem sprawiedliwości.
Tymczasem sklep na Zatorzu wciąż funkcjonował, aż do minionej środy, kiedy to ponownie policjanci i pracownicy sanepidu pojawili się w lokalu. Podczas akcji policjanci zatrzymali 20-letniego mężczyznę i jego o dwa lata starszego kolegę. Podczas przeszukania policjanci zabezpieczyli blisko 600 sztuk dopalaczy oraz pieniądze. Niebezpieczne dla zdrowia substancje trafią do laboratorium. Podejrzani trafili do policyjnego aresztu. Dzisiaj są przesłuchiwani w prokuraturze. Za wprowadzenie do obrotu szkodliwych dla zdrowia substancji grożą im kary do 8 lat pozbawienia wolności.
W Polsce wciąż brakuje skutecznego zapisu prawnego, który zakazywałby sprzedaży dopalaczy. Kiedy jakaś substancja ze składu dopalaczy trafia na listę zakazanych - dopalaczowi ''przedsiębiorcy'' tworzą kolejne hybrydy tych substancji, których na tej liście nie znajdziemy. Działa więc zasada co nie jest zabronione jest dozwolone.
Komentarze (2)
Dodaj swój komentarz