Co w tym złego? Jakie są tego wady? Tu odpowiedź nasuwa się sama: wysokie marże, a co za tym idzie wysokie ceny. Ceny o wiele wyższe niż w tych sklepach, które mają z kim konkurować, ale to nie wszystko. Ciesząc się tym swoistym monopolem placówki takie nie zawsze dbają o klienta. Nie muszą bo klient i tak przyjdzie.
Problem dotyczy zwłaszcza osiedli nowych, słabo jeszcze zagospodarowanych lub lokacji oddalonych od większych skupisk handlu. Za przykład posłużą tu okolice zachodniego końca al. Obrońców Tobruku.
Jest to tak zwana "martwa strefa". Nowym przedsiębiorstwom rzadko się tam powodzi, nawet jeśli początki są obiecujące. W przeszłości funkcjonowało kilka firm (choćby bar typu fast-food), które szybko zakończyły działalność. Kiedyś istniały tu też trzy sklepy spożywcze. Został jeden, największy z nich. Jak stwierdza co najmniej kilka osób, ceny są w nim wysokie, obsługa często niemiła, towary zaś niekoniecznie najwyższej jakości (co tyczy się zwłaszcza owoców).
Są tacy, dla których to nie problem. Wybiorą po prostu inny sklep. Nie każdy, jednak pozwolić może sobie na podróże po tańsze zakupy. Nie każdy ma przecież samochód, prawo jazdy albo... zdrowie.
- Mam dość tego marketu! Czy nie mogą postawić tu czegoś nowego? Ceny horrendalne, na mięsnym plotkują, a przy kasie czasami jakaś łaskawie się uśmiechnie. Cytryna kosztuje 7,50 zł., podczas gdy w mieście dostanę kilogram już za 5 złotych. Owszem, można pojechać i kupić, ale czy ja muszę jeździć po zwykłą cytrynę gdzieś do miasta i dźwigać te torby? Tu wszystko drogie - skarży się Pani Dorota, mieszkanka okolicznych blogów.
Nie ma co się łudzić. Sklepy mające uprzywilejowaną pozycję, jak ten opisany powyżej, nie staną się nagle rajem dla konsumenta, dopóki nie będą musiały nic zmieniać. Wyłącznie konkurencja może złamać ich lokalny monopol.
Kamil Wierzbicki
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz