Marek Dyjak debiutował na scenie w latach 90., biorąc udział w festiwalach i przeglądach wokalnych. W 1995 roku zajął drugie miejsce z utworem "Piękny instalator" na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie oraz zwyciężył na Festiwalu Artystycznego Młodzieży Akademickiej w Świnoujściu. Od 1997 wydał dwanaście albumów studyjnych.
Równocześnie z działalnością muzyczną realizuje się jako aktor, zagrał w kilku etiudach teatralnych oraz filmach i serialach telewizyjnych.
Dyjak w ostatnim czasie wykonuje głównie poezję śpiewaną i utwory utrzymane w stylu jazzowym. Sam określa się siebie jako wykonawcę "polskiego fado" i nazywa się "facetem śpiewającym o miłości". W swej twórczości często interpretuje teksty innych autorów, takich jak np. Mirosław Czyżykiewicz, Jan Kondrak, Robert Kasprzycki czy Jacek Musiatowicz.
Ze względu na ciężki, szeroki i chropowaty głos jest często porównywany do Toma Waitsa, amerykańskiego wokalisty i kompozytora.
W czwartek (13 kwietnia) artysta odwiedził stolicę Warmii i Mazur z programem "Nowy Dyjak". Zaprezentował w nim piosenki pogodne, przywołujące również dobre strony życia człowieczego. Jego występ był nieco kontrastujący z dotychczasowym dorobkiem wokalisty.
Podczas koncertu artyście towarzyszyli muzycy: Mateusz Kołakowski - pianista regularnie koncertujący w Stanach Zjednoczonych, laurat wielu nagród, a także Lech Szczerba - krakowski muzyk jazzowy, grający na saksofonie oraz klarnecie; legenda polskiej sceny muzycznej, od lat grający z największymi artystami, takimi jak Grzegorz Turnau, Marek Grechuta czy Andrzej Zaucha.
Po występie w Kuźni Społecznej pojawiły się jednak głosy w social mediach mówiące o tym, iż refleksyjny koncert przerósł część publiczności.
(...) Repertuar Dyjaka to utwory trudne, ciężkie, przytłaczające czasami. Artysta zapowiada utwór o drodze do Sobiboru. Zupełnie nie przeszkadza to paniom z pierwszych rzędów piszczeć niczym nastolatki przed Beatlesami.
- napisał pod postem o koncercie na profilu Miejskiego Ośrodka Kultury, Daniel Świeciak.
I dodał:
Kołysanka dla Olgi. Utwór instrumentalny, Artysta schodzi ze sceny. Muzycy zostają, grają. Dla SOP (skrót: słynna olsztyńska publiczność - dop. autor) to jednak niezawodny znak, że zaczęła się przerwa. Można skoczyć do baru po piwko, albo małą, szybką przekąskę. Zaczyna się przesuwanie krzeseł, przepychanie pomiędzy tymi co rozumieją po co tu przyszli. Żeby nie było zbyt pesymistycznie, tych drugich jest całkiem sporo.
Wraca Artysta, wraca publika. Znowu krzesła, przesuwanie. Niektórzy przepychający się w rozmiarze Moby Dicka, a sala niezbyt dużą przecież. Koncert trwa, ale to że ktoś śpiewa nie przeszkadza paniom z tyłu sali rozmawiać, chichotać i popijać kolejne prosecco, czy primitivo. Zdecydowanie primitivo. Bardziej z tyłu, z sali barowej dobiegają dźwięki przesuwanych stołów. Nic to Baśka, nic to....
I tak zbliżamy się do końca koncertu. Czy aby na pewno koniec? Ależ skąd! Crème de la crème! Pokoncertowy, tradycyjny wyścig do szatni o Złoty Numerek właśnie się rozpoczyna. Bis, jaki ...uwa bis? Szatnia! Szatnia! Szatnia!!! Kto pierwszy!!! Uraaaaaa, uraaaaaa....
"Dostało się" się także samej sali koncertowej, która dla wybranych "była zbyt ciasna i duszna".
To nie miejsce na takie koncerty. Klimat i refleksja uciekły. To miał być mój wieczór ISTOTNY. Prawie był.
Dyjak niezwykły, szczery.
- przyznała Hanna Wilczyńska-Godlewska.
I dodała:
Panie wydające gardłowe dźwięki w pierwszym rzędzie, panie zasiadające przy akustykach wtórującej i biesiadujących z browarkiem i na deser Pancia w środku sali o bujnych czerwonych lokach po spożyciu stanowczo zbyt wielu piw. To było tak smutne i deprymujące, że aż niewiarygodne. Dlaczego te osoby, które zdecydowanie pomyliły imprezy, nie zostały wyproszone? Gdzie była firma ochroniarska, która swoją rolę zakończyła na sprawdzaniu biletów? Jak można pozwolić na takie zachowania?
Komentarze (14)
Dodaj swój komentarz