Dziś jest: 27.01.2025
Imieniny: Anieli, Jerzego
Data dodania: 2025-01-25 19:40

Redakcja

Minęła 80. rocznica "Marszu Śmierci" więźniów KL Stutthof [RELACJA WIĘŹNIA]

Minęła 80. rocznica
Rysunek ilustracyjny do tekstu
Fot. Muzeum Stutthof w Sztutowie (Niemiecki, nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady 1939-1945)

25 stycznia 1945 roku rozpoczął się jeden z najtragiczniejszych rozdziałów historii obozu koncentracyjnego Stutthof - tzw. „Marsz Śmierci". Tego dnia, wczesnym rankiem, teren obozu opuściły pierwsze kolumny więźniów. Łącznie około 33 000 osób w tym 11 500 z obozu centralnego i blisko 22 000 z podobozów - zostało zmuszonych do morderczej wędrówki w kierunku Lęborka. Wycieńczenie, głód, choroby, siarczysty mróz i brutalność strażników doprowadziły do śmierci blisko 17 000 z nich.

reklama

W 80. rocznicę tych wydarzeń mieszkańcy Żuław i Ziemi Kaszubskiej uczcili pamięć ofiar "Marszu Śmierci". W gminach leżących na jego trasie odbyły się uroczystości, których punktem kulminacyjnym była msza święta w intencji zmarłych więźniów KL Stutthof odprawiona w Katedrze Oliwskiej w Gdańsku.

KL Stutthof- symbol cierpienia i zagłady

Obóz koncentracyjny Stutthof, założony przez Niemców 2 września 1939 roku, był najdłużej działającym obozem na terenach dzisiejszej Polski. Przez niemal sześć lat funkcjonowania uwięziono w nim około 110 000 osób, z których blisko 65 000 straciło życie. Przyczyny śmierci były różnorodne: wycieńczenie spowodowane niewolniczą pracą, głód, epidemie, a także masowe mordy dokonywane przez SS.

Gdy w 1945 r. do Pomorza zbliżał się front więźniowie z niepokojem patrzyli na rozbłyski pojawiające się na horyzoncie. Załoga SS w pośpiechu niszczyła dokumenty i wywoziła wartościowe przedmioty, a atmosfera w obozie stawała się coraz bardziej napięta. Więźniowie interpretowali to dwojako - część obawiała się masowych egzekucji, inni zaś liczyli na wyzwolenie i szybkie zakończenie gehenny. Nie wiedzieli jednak, że już od jesieni 1944 r. obowiązywał plan ewakuacji obozu w razie zagrożenia ofensywą rosyjską.

Marsz Śmierci - tragiczna ewakuacja

W dniach 25 i 26 stycznia 1945 roku wyruszyło z obozu centralnego oraz podobozów łącznie około 33 000 więźniów w tym 11500 z centralnego obozu. Komendantura przewidywała, że trasa do szkoły SS w Lęborku, wynosząca około 140 kilometrów, zostanie pokonana w ciągu siedmiu dni. Dynamiczna sytuacja wojenna szybko zweryfikowała te założenia - główne drogi zajęte zostały przez uciekającą ludność niemiecką lub wojsko. Więźniowie, odziani w skąpe pasiaki, musieli zmagać się z trudnymi warunkami pogodowymi - głębokim śniegiem i mrozem sięgającym -20°C. Racje żywnościowe, złożone z niewielkiej ilości chleba i margaryny, starczały zaledwie na kilka godzin. Większość więźniów umierała z głodu, zimna i wycieńczenia. Ci, którzy o dostawali od kolumny, byli bezlitośnie mordowani przez eskortujących SS-manów.

Duński więzień Martin Nielsen tak opisywał warunki marszu: - "Prędzej, dołączyć do czoła" - słyszeliśmy stale po bokach i z tyłu kolumny, z tym że rozkazy były podkreślane kopniakami lub uderzeniami kolb w plecy. Wreszcie w jakieś wsi umieszczono nas w nieszczelnej stodole, w której mocno wiało. (...) Walczyliśmy rozpaczliwie o miejsca na słomie w zupełnej ciemności, aby tylko nie zostać na klepisku. Następnego ranka znaleźliśmy na klepisku 9 zwłok. To byli ci co przegrali walkę.

Wydarzenia te relacjonował także Balys Sruoga, litewski poeta: - Wreszcie o dziesiątej wieczorem po ciężkim 40-kilometrowym marszu przez zaśnieżone drogi i pola doszliśmy do miasteczka Pruszcz, gdzie mieliśmy pozostać na nocleg. (...) W czasie sprawdzania obecnych niektórzy więźniowie padali wprost na ziemię nie mając już sił. Padłem jako jeden z pierwszych. Okazało się, że ubyło nam w ciągu dnia szesnaście osób. Po drodze wystrzelali ich esesmani.

Słowa uznania i wdzięczności należą się bohaterskiej ludności kaszubskiej, która niekiedy z narażeniem życia podejmowała się pomocy maszerującym więźniom, przekazując im żywność lub ukrywając w razie udanej ucieczki. Kolumny więźniów nie dotarły do szkoły w Lęborku, w której urządzono szpital polowy. Ulokowano ich zatem w byłych obozach Niemieckiej Służby Pracy - prowizorycznych barakach, wykorzystując jeszcze do budowy umocnień. Pozostałą część więźniów (ok. 4 400 osób) z obozu głównego KL Stutthof ewakuowano pod koniec kwietnia 1945 r. drogą morską. Z Mikoszewa na Hel, następnie pięcioma barkami w kierunku zachodnim. Więźniowie pozbawieni wody i pożywienia przez trzy dni ginęli z głodu, zimna i chorób, a w ostatnich dniach także w wyniku masowych mordów. „Rejs Śmierci" przeżyła zaledwie połowa z nich.

Pamięć o Ofiarach Marszu Śmierci

W trakcie tragicznych wydarzeń z początku 1945 r. zginęło ok. 20 000 spośród 37 000 więźniów. Dla tych, którzy przeżyli, zbawieniem była pomoc, jaką otrzymali od mieszkańców Kaszub, wśród których pamięć o ofiarach pozostaje wciąż żywa. Rocznica "Marszu Śmierci" to nie tylko czas wspomnień, ale również refleksji nad skutkami nienawiści, nietolerancji i wojny. Pamięć o ofiarach jest naszym wspólnym obowiązkiem, aby podobne tragedie nigdy więcej się nie powtórzyły.

Poniżej prezentujemy przemówienie, które podczas uroczystości związanych z 80. rocznicą "Marszu Śmierci" więźniów KL Stutthof wygłosił dr Jacek Wałdoch

Szanowni Państwo,

stoimy dziś na historycznej ziemi, która była świadkiem jednego z najtragiczniejszych epizodów drugiej wojny światowej - Marszu Śmierci więźniów KL Stutthof. To właśnie 25 stycznia 1945 roku, wczesnym rankiem, rozpoczął się dramat tysięcy ludzi. Blisko 33 000 więźniów - mężczyzn, kobiet i dzieci - wyruszyło w morderczą wędrówkę, która dla wielu z nich okazała się ostatnią. Największą grupę więźniów stanowili Polacy z Pomorza i Powstańcy Warszawscy. Z ogólnej liczby około 17 000 nie dożyło końca tej tragicznej drogi.

Z centralnego obozu było 11500 więźniów przechodzących na szlaku śmierci wiodący przez Pruszcz Gdański.

Dziś, w 80. rocznicę tych wydarzeń, wspominamy tych, którzy zginęli, oraz tych, którzy przeżyli, ale przez całe życie nosili w sercach piętno tych straszliwych dni. Składamy hołd ich odwadze, cierpieniu i niezłomności. Pamięć o nich to nasz wspólny obowiązek.

Obóz koncentracyjny Stutthof, założony 2 września 1939 roku, stał się symbolem cierpienia i zagłady. Przez niemal sześć lat funkcjonowania więziono tam około 110 000 osób, z których blisko 65 000 poniosło śmierć. Więźniowie byli ofiarami niewolniczej pracy, głodu, epidemii i bestialskich mordów. Ich jedynym wybawieniem z tego piekła była szybka śmierć lub udana ucieczka

Kiedy w styczniu 1945 roku zbliżający się front Armii Czerwonej zagroził niemieckim planom, załoga obozu podjęła decyzję o ewakuacji. Więźniowie, odziani w skąpe pasiaki, musieli pokonać trasę liczącą około 140 kilometrów, w mrozie sięgającym -20°C, często bez butów, żywności czy ciepłej odzieży.

Wspomnienia tych, którzy przeżyli, malują przerażający obraz tej drogi. Duński więzień Martin Nielsen pisał: „Prędzej, dołączyć do czoła" - słyszeliśmy stale po bokach i z tyłu kolumny, z tym że rozkazy były podkreślane kopniakami lub uderzeniami kolb w plecy. (...) Następnego ranka znaleźliśmy na klepisku dziewięć zwłok. To byli ci, którzy przegrali walkę."

Te słowa oddają grozę i beznadziejność tamtych dni.

W tej ciemnej karcie historii iskrą nadziei była postawa ludności Kaszub. Z narażeniem życia mieszkańcy pomagali więźniom - przekazywali im żywność, a czasem ukrywali uciekinierów. Ich odwaga pokazuje, że nawet w obliczu największego zła człowieczeństwo może przetrwać.

Dzisiejsza uroczystość jest nie tylko okazją do wspomnienia ofiar Marszu Śmierci. Jest także momentem refleksji nad skutkami nienawiści, nietolerancji i wojny. Historia KL Stutthof przypomina nam, dokąd prowadzą ideologie oparte na pogardzie dla życia ludzkiego.

Naszym obowiązkiem - jako ludzi, jako społeczeństwa - jest pielęgnowanie pamięci o tych, którzy zginęli, i przekazywanie tej pamięci kolejnym pokoleniom. Niech stanie się ona ostrzeżeniem, aby podobne tragedie nigdy więcej się nie powtórzyły.

Szanowni Państwo,

W imieniu nas wszystkich składam hołd ofiarom Marszu Śmierci i wszystkim, którzy cierpieli w KL Stutthof. Niech ich męczeństwo będzie dla nas inspiracją do budowania świata opartego na wartościach solidarności, pokoju i szacunku dla drugiego człowieka.

Cześć ich pamięci!

Poniżej prezentujemy pełny zapis relacji więźnia nr 69582 Ignacego Piwowarskiego z Iławy.

W dniu 25 stycznia 1945 roku obudzono nas już rano o godzinie 4. Apel obozowy, na którym odczytano rozkaz Komendanta Hoppe o ewakuacji drogą lądową obozu KL STUTTHOFF do obozu zastępczego w Lęborku.

Dowiadujemy się, że będziemy pokonywać drogę kolumnami. Od kolegi znającego niemiecki Kaszeby Chinca spod Chojnic dowiadujemy się o trasie przemarszu i jego długości.

Otrzymujemy prowiant na dwa dni drogi ½ kg chleba oraz pół kostki margaryny 125g. Jak się później okazało przez trzy dni nie otrzymaliśmy do jedzenia nic poza prowiantem. Wcześniej robiliśmy zapasy wiedząc o ewakuacji obozu. Suszyliśmy chleb i gromadziliśmy cukier z paczek otrzymywanych z domu.

Front Sowiecki zbliżył się poprzedniego dnia na odległość 40 km od obozu KL STUTTHOFF. Słychać było kanonadę dział i błyski ognia i po tym ocenialiśmy odległość frontu. Trwały walki o Elbląg i Malbork.

Na dworze mróz -20 st. C i wiatr od morza. Śnieg do polowy kolan.

Pierwsza kolumna wyruszyła na drogę w kierunku Mikoszewa około godz. 9.00 rano. Haos i bezwład jak też duża ilość egzekucji na więźniach spowodowało opóźnienie w wymarszu więźniów z obozu.

Nie chcąc zostać w obozie w obawie przed rozstrzelaniem przy jego likwidacji przez esesmanów chorzy, wycieńczeni więźniowie wyruszali na drogę. Silna wola przetrwania po kilku kilometrach została zweryfikowana strzałem w głowę. Ludzie padali z wycieńczenia i natychmiast zostawali dobijani. Po tych trupach musieliśmy iść dalej. Kto opóźniał marsz był rozstrzeliwany na miejscu.

Na trasę tego dnia wyszło 7 kolumn. Dwie następne opuściły obóz następnego dnia tj. 26 stycznia 1945 o godz. 3.00. W dniu wymarszu na apelu porannym 25 stycznia 1945 roku w Obozie KL STUTTHOF było 23984 więźniów.

Łącznie na  trasę marszu śmierci wyszło około 11500 więźniów z 28 narodowości z czego większość stanowili Polacy. Trasa marszu wiodła od obozu  KL STUTTHOF przez Mikoszewo (przeprawa przez Wisłę), Świbno, Cedry Małe, Cedry Wielkie, PRUSZCZ GDAŃSKI wzdłuż torów kolejowych i drogą do Straszyna przez Juszkowo i dalej drogami do Kolbud, Łapina, Niestępowa, Żukowa, Pomieczyna, Luzina, Strzebielina marszu w kierunku na północ do 9 podobozów.

Okazało się, że docelowy marsz do Lęborka ca 20 km jest niemożliwy. Szkoła Podoficerska SS, gdzie mieli przejąć więźniowie przyjęła uchodźców Niemieckich uciekających przed Rosjanami.  W szkole tej urządzono też szpital wojskowy dla Werhmachtu. Więźniów wszystkich chciano rozstrzelać jednakże znaleziono rozwiązanie poprzez rozlokowanie koło Lęborka w 9 miejscowych letnich obozach pracy.

Były to miejscowości: Gęśl, Krępa Kaszubska, Nawcz, Włócz, Rybno, Gniewino, Toliszek, Tawęcino.

Codziennie więźniowie pokonywali około 20 km trasy idąc w 20 stopniowym mrozie po kolana w śniegu .Potwornie dokuczał głód choroby i zimno.  Drogi główne zajęte były przez cofające się wojska, uciekających przed Rosjanami  Niemców.. Stąd często kolumny szły polami i  torami kolejowymi. Na trasie leżały ciała zastrzelonych współwięźniów, którzy nie mogli już iść lub próbowali ucieczek.  Spaliśmy w oborach, stodołach, kościołach.

O ile w pierwszych dniach ewakuacji, kiedy przechodziliśmy przez tereny zamieszkałe przez ludność Niemiecką patrzono na nas wrogo to z chwilą wejścia na tereny pierwszej wsi Kaszubskiej należących do przedwojennej Polski znalazły się: gotowane ziemniaki , warzywa oraz chleb, które ludność Kaszubska podawała więźniom. Instynkt samozachowawczy ograniczał jednak nadmiar jedzenia przed skrętem kiszek.

To pozwoliło wielu przetrwać. Były momenty wykupywania przez rodziny swoich znajomych a także udzielaniem schronienia uciekinierom .Niemcy odbijali sobie na więźniach w terenach leśnych poza wioskami to upokorzenie.

Podobozy, do których trafiliśmy, to baraki zbite z desek na fundamentach ceglanych przystosowane do letniej egzystencji. Pojemność takiego baraku była dla 100-200 a było 2000 osób.

Nie było światła, wody. Otrzymywaliśmy ½ litra wodnistej nieosolonej zupy raz dziennie i kawałek chleba na tydzień. Ludzie się nie myli i nie zmieniali odzieży. Komendant podobozu jeździł po wioskach i kupował chore zwierzęta, zamarznięte ziemniaki, buraki i z tego gotowano  nam posiłki.

Co lepsze kęsy jadła obsługa obozu. Dochodziło do tego, że wypatroszone wnętrzności z konia na surowo było jedzone przez więźniów ku uciesze Niemców.

Dwukrotnie próbowałem bezskutecznej ucieczki z podobozu w Rybnie przez płot bezskutecznie.

Kiedy po około dwóch tygodniach pobytu w obozie Rybno wyprowadzono niewielką kolumnę więźniów, w której byłem ja nadarzyła się okazja ucieczki.

Idąc około 2 godzin marszu z Rybna w kierunku Piaśnicy coś mną targnęło - TERAZ.

Weszliśmy w młody las gęsto porośnięty młodniak. Szybkim susem znalazłem się poza rowem. Obok było dwóch towarzyszy współwięźniów. Za chwilę terkot z karabinu maszynowego i pojedyncze strzały. Biegliśmy przed siebie ile tchu. Nie było pogoni za nami, ale nie znaczyło to, że nie będzie takiej pogoni.

Biegliśmy jak najdalej brodząc w śniegu. Wspólnie podzieliliśmy resztę jedzenia zostawionego na czarną godzinę. Suchy chleb i kostki cukru zabrudzone błotem smakowały. Po krótkim odpoczynku i orientacji przestrzennej (mech na drzewach - zmieniliśmy kierunek). Słychać było odgłosy zbliżającego się frontu, gdzie podążyliśmy. Szliśmy resztkami sił całą księżycową noc przy kilkunastostopniowym mrozie. Nad ranem byliśmy pod Wejherowem. Wyszliśmy na drogę prowadząca do rzeki. Nagle natknęliśmy się na wartowników Wermachtu stojących przy zaminowanym mostku. Niemcy poinformowali nas, że nad rzeka są Rosjanie. Jednak przepuścili nas, gdyż nasz kolega współwięzień Kaszeba Hinc znający niemiecki zagadał w tym języku do tych żołnierzy.

Doszliśmy do Wejherowa, dalej do Redy. Znaleźliśmy trochę żywności, posililiśmy się i zaraz poszliśmy spać na poddasze domu. Płonął Kościół w Redzie. Pełno uciekinierów i wojska.

Rano następnego dnia posililiśmy się i wyruszyliśmy z Redy pieszo w kierunku Kartuz idąc bocznym drogami poczuliśmy się źle. Tyfus dawał o sobie znać od dłuższego czasu, ale spotęgował się teraz. Znaleźliśmy idąc leśną drogą wóź z końmi, którymi podjechaliśmy kilka kilometrów natykając się na szpice wojsk rosyjskich.

Po przesłuchaniu nas przez Rosjan zabrano nam furmankę z koniem  i odesłano do Lazaretu- szpitalu polowego wojskowego mieszczącego się w Szkole czerwonej w Kartuzach, gdzie leczono nas. Przesłuchaniom ze strony Rosjan nie było końca. Nawet w nocy trwały przesłuchania a głownie chodziło im o przeszkolenia obronne w Cetniewie w jakich uczestniczyli młodzi Polacy. Nikt się nie przyznał do takiego szkolenia.Po kilku dniach Sowieci wywieźli nas do Somonina kilka kilometrów od Kartuz gdzie pod nadzorem sołdata ładowaliśmy pociski na wagony kolejowe. W pewnym momencie nadjeżdżał pociąg towarowy do którego wskoczyliśmy uciekając sołdatowi spod jego kontroli. Dojechaliśmy do Chojnic a stamtąd do Iławy .Na drugi dzień pobytu w domu przyszła milicja obywatelska na przesłuchanie-co robiłem w czasie wojny. Po zameldowaniu się w biurze pracy otrzymałem skierowanie do pracy na PKP.

Jako kierownik pociągu na trasie do Katowic rozpoznałem oficera niemieckiego gestapowca który mnie przesłuchiwał i katował na komisariacie Gestapo w Gdańsku Oruni zsyłając mnie do Obozu Śmierci w Stutthofie. Ten gestapowiec był w mundurze Polskiego oficera. Kiedy zameldowałem o tym swoim przełożonym zmieniono mi trasy jazdy pociągów. Dopiero po kilkudziesięciu latach dowiedziałem się, że był to agent UB rozpracowujący polskie podziemie AK na Pomorzu.za okupacji i po wyzwoleniu.

Na podstawie relacji ojca i współwięźnia pana Ładę opracowała córka, dr Halina Drozd z domu Piwowarska

Poniżej natomiast opis ewakuacji więźniów z Marszu Śmierci z lotniska w Pruszczu Gdańskim w styczniu 1945 r. Relacja więźnia nr 69582 Ignacego Piwowarskiego z Iławy.

Rano jeszcze ciemno rozlega się krzyk Niemców - "Wstawać!". Spaliśmy w namiocie na rozrzuconych mokrych plandekach około 80 osób .W większości byli to Rosjanie i Polacy. Na dworze siarczysty mróz ponad 20 stopni i śniegu po kolana. Wiał wiatr tworząc zaspy. Ulice i drogi w samym Pruszczu Gdańskim jak i jego okolicach były zatłoczone przez wojsko i furmanki. Trudno było samym Niemcom przebić się na drugą drogę. Ta przy lotnisku była zamknięta .Lotnisko w tamtym czasie było trzy razy większe od obecnego.

Mój kolega Hinc z Chojnic podsłuchał niemiecką rozmowę oficerów lotnictwa, że natychmiast należy wyprowadzić więźniów z zatłoczonego lotniska ,gdyż Niemcy oczekują transportu sprzętu wojskowego na wagonach kolejowych a także opóźnionych kolumn więźniów ze Stutthofu. Możliwy jest atak samolotów sowieckich na lotnisko. Dookoła panowała bieganina i krzyk komend los, los. Brnąc w kolumnie z lotniska po śniegu rzuciłem okiem na miejsce gdzie przed chwilą spaliśmy. Wynoszono z naszego namiotu więźniów, którzy zamarzli w nocy. Układano ich na duże sanie przy bramie wjazdowej na lotnisko .Stał  tam barak drewniany pełny więźniów. Załadunkiem martwych ciał zajmowali się osoby cywilne tych na saniach ciał na oko było kilkanaście. Wymarsz mojej kolumny nastąpił po odmarszu kilku innych kolumn. Nie dano nam nic do jedzenia, byliśmy głodni i wyczerpani. Nas skierowano po przejściu torów trasy Tczew -Gdańsk w lewo wzdłuż torów na których widać było wagony z armatami i samochodami. Z cukrowni, którą zostawiliśmy po prawej stronie zalatywał zapach migdałowo słodkiego przyjemnego smaku. Brnęliśmy drogą wzdłuż torów zostawiając po prawej stronie stary kościół, którego więżę z prawej strony było widać przez dłuższy czas. Dalej szliśmy torami i drogą przy torach. Przed obecną miejscowością Juszkowo z lewej strony jeszcze przed przystankiem kolejowym padły pierwsze strzały konwojentów naszej grupy. Spojrzałem w bok ,były tam w oddali zabudowania chyba z czerwonej cegły i widać było górkę.

Z daleka widać było inne kolumny idące polami w tym samym kierunku co my w sporej odległości od szosy wiodącej do Pruszcza. Doszliśmy do obecnej miejscowości Straszyn, gdzie doszły inne grupy więźniów przy stacji kolejowej. Padły jeszcze jedne pojedyncze strzały z pewnością dobijano kogoś z więźniów. Na drogach, które widzieliśmy było bardzo dużo sprzętu wojskowego i uciekinierów niemieckich z tobołami na furmankach. Oni na widok nas wyciągali ręce grożąc nam. Jednak byli od nas za daleko. Z bliska widzieliśmy ich przechodząc przez drogi przecinające nasz marsz. Przeklinali nas i grozili pięściami. Czuliśmy ,że to jest ich koniec. Słychać było odgłosy i huk dalekiej kanonady. To zbliżał się rosyjski front do Wisły. To nas podtrzymywało na duchu. Niemcy uciekali przed frontem ale dokąd nas pędzili nikt nie wiedział na tym etapie choć wspominano o Lęborku. Było bardzo dużo śniegu i tylko słupy telefoniczne wzdłuż torów kolejowych pokazywały kierunek marszu kolumnom więźniów. Mróz był tak siarczysty że ślina wypluta zamieniała się w lód spadając pod nogi .W oczach pokazywało się mrowienie i tylko dzięki temu ,że miałem cukier w kostkach, który natychmiast połknąłem powróciły siły do dalszej drogi. Popatrzyłem w bok na zakręcie za nami szła już inna kolumna od Pruszcza tą samą trasą .Doszliśmy do stacji kolejowej Straszyn. Dalej szliśmy cały czas torami kolejowymi i obok torów gdzie nie było nasypu aż do Żukowa gdzie Kaszubi rzucali ziemniaki, buraki, chleb, warzywa. Niemcy słabo reagowali na tą pomoc. Sam widziałem jak wykupywali swoich znajomych więźniów od Niemców na postoju noclegowym. Rozmowy niemieckie tłumaczył nam nasz współwięzień Hinc z Chojnic w tajemnicy, który wobec Niemców nigdy nie przyznawał się ,że zna ten język.

Galeria

Komentarze (2)

Dodaj swój komentarz

  • ......... 2025-01-26 10:50:23 31.0.*.*
    A dzisiaj jeździmy VW, BMW i patrzymy na Niemców jak gdyby nigdy nic.
    Odpowiedz Przenieś Oceń: 2 0

www.autoczescionline24.pl