Data dodania: 2006-05-08 00:00
Na ul. Witosa mieli Alternatywy 4
Choć kierownik administracyjny spółdzielni Redykajny to nie Stanisław Anioł, wszechwładny dozorca z legendarnego filmu Stanisława Barei Alternatywy 4, to jednak w weekend los mieszkańców ul. Witosa był tylko w jego rękach. W innych olsztyńskich spółdzielniach mieszkańcy nie są tak uzależnieni od jednej osoby. Gdyby mają awarię - mogą im też pomóc specjalne służby.
Ciepła woda przestała lecieć z kranów bloku przy ul. Witosa 1 w piątek. - Mycie się w zimnej wodzie nie należy do przyjemności. Brudne naczynia też ciężko domyć w lodowatej wodzie. Musieliśmy specjalnie grzać wodę w czajniku - mówi jedna z mieszkanek budynku przy ul. Witosa 1. - A to przecież dodatkowe koszty.
Woda w budynku ogrzewana jest nie przez miejską ciepłownię, ale przez piec stojący w piwnicy. Pech chciał, że piec zepsuł się po godzinach pracy Spółdzielni Mieszkaniowej Redykajny, do której należy budynek. W takiej sytuacji mieszkańcy powinni skontaktować się z Piotrem Lubomirskim, kierownikiem administracyjnym. Jest też mieszkańcem bloku przy ul. Witosa.
Niestety, w miniony weekend drzwi jego mieszkania były zamknięte. Na tablicy ogłoszeń w klatkach schodowych jest wprawdzie numer telefonu do niego, ale mieszkańcy, który powiedzieli nam o zdarzeniu, od piątku nie mogli się do niego dodzwonić.
Co gorsza, nie mogli też wezwać pogotowia ciepłowniczego, które naprawia awarie w mieście, gdy nie może jej usunąć administrator budynku. Niestety, by ekipa pogotowia mogła dotrzeć do budynku Redykajn, musi wcześniej dostać zgłoszenie od administratora. A ten był od piątku nieosiągalny. Kółko się zamknęło.
Ciepła woda w kranach zaczęła lecieć ponownie dopiero w niedzielę późnym wieczorem. Przez cały weekend na klatkach w bloku nie pojawiła się żadna informacja o awarii czy jej naprawie.
Wczoraj zadzwoniliśmy do kierownika Lubomirskiego. Nie chciał z nami rozmawiać. Tłumaczył, że informacji o awarii może udzielić jedynie kierownik działu technicznego, ale... jest na urlopie. Nie odpowiedział na pytania, co było przyczyną awarii, dlaczego mieszkańcom nie udało się z nim skontaktować i dlaczego przez cały weekend nikt się nie zajął usterką. - Ludzie czuli się zostawieni sami sobie - tłumaczyłam.
- Lokatorzy mają na tablicy wszelkie instrukcje, i wiedzą, co robić w takich sytuacjach. A "Gazeta" jest wścibska - odparł tylko kierownik.
O kłopoty mieszkańców przy ul. Witosa spytałam Łucję Stasiewicz, prezes SM Redykajny. Wtedy poprosiła kierownika administracyjnego o wyjaśnienie na piśmie. Okazało się, że przyczyną braku ciepłej wody była awaria pieca grzewczego. Kierownik przyznał prezes, że o awarii wiedział i zapewnił, że "podjął natychmiastowe działania". Mimo to przez weekend ciepłej wody nie było. - Przykro mi, że mieszkańcy mieli problemy. Przeprosimy ich za te utrudnienia. - zapewniła Stasiewicz.
- Ale czy nie powinno być tak, że jeśli administrator jest nieosiągalny, to mieszkańcy wiedzą, do kogo mogą dzwonić w zastępstwie? - spytałam.
- Nie ma takiej potrzeby. Jeśli mieszkańcy wykręcą podany numer, telefony są przekierowywane na telefon komórkowy pana Lubomirskiego. On z tą komórką niemal śpi - odparła prezes.
Jak w podobnych sytuacjach radzą sobie inne spółdzielnie? Np. Domator ma podpisaną umowę z Przedsiębiorstwem Gospodarki Miejskiej. W razie jakiejkolwiek awarii wystarczy jeden telefon do PGM, nawet od mieszkańca. PGM ma ekipę techniczną, która w każdej chwili, o każdej porze dnia i nocy może przyjechać na wezwanie i usunąć usterkę.
Szefowa Redykajn tłumaczy, że takie rozwiązanie byłoby zbyt kosztowne dla jej spółdzielni.
Komentarze (1)
Dodaj swój komentarz