Już od roku broni naród ukraiński swojej niepodległości. Wspiera go w tym wiele krajów świata, które pamiętają straszny błąd układu monachijskiego z 1938 roku, kiedy Anglia i Francja wyraziły zgodę na aneksję przez hitlerowskie Niemcy czeskich Sudetów, łudząc się, że zaspokoją w ten sposób apetyt na podboje niemieckiego dyktatora. W efekcie już chwilę potem mieliśmy hekatombę II wojny światowej.
Ukraina korzysta więc ze wsparcia dyplomatycznego oraz wojskowego ze strony wielu państw, które nie tylko przyjmują uchodźców oraz wysyłają broń i amunicję dla walczącego o niepodległość narodu, ale także nakładają sankcje na agresora.
Szereg restrykcji ekonomicznych oraz politycznych wciąż nie zniechęca jednak rosyjskiego prezydenta, Władimira Putina, do kontynuowania ataków na ukraińskie miasta, gdzie rosyjskie pociski niszczą infrastrukturę cywilną: elektrownie, wodociągi, szpitale, zabijając przy okazji tysiące niewinnych cywilów. Agresor wciąż liczy na to, że złamie ducha narodu broniącego swojej niedawno uzyskanej niepodległości.
Pomimo tych sankcji, dotkliwych dla rosyjskiej gospodarki oraz uciążliwych w codziennym życiu mieszkańców Rosji, oni wciąż popierają swojego prezydenta. Jak wyjaśnia doświadczony dziennikarz, nasz rozmówca, mieszkańcy tego wielkiego kraju są od pokoleń wychowywani w duchu uniżonego uwielbienia dla władzy zwierzchniej, a jego przywódca - kiedyś car, teraz prezydent - jest wciąż pierwszym po Bogu. Dla wielkości Rosji jej obywatele są gotowi na wiele poświęceń.
Zapraszamy do obejrzenia wywiadu. Czekamy też na komentarze.
***
Rosja – stan umysłu?
- Bardzo nie lubię takich sformułowań - zaczął Radziwinowicz. - Sam także często słyszałem, że Polak to nie narodowość, ale diagnoza. Nie szedłbym tropem "psychicznym" - każdy naród ma swoją specyfikę, historię, często bardzo trudną, i ani Rosjan, ani Ukraińców, Białorusinów, czy nas to nie ominęło.
Były korespondent Gazety Wyborczej w Moskwie mówi o spokojnym, bardziej przedmiotowym podejściu do Rosjan. Wspomina, że w trakcie kilkunastu lat nie spotkały go z ich strony żadne przykrości z powodu narodowości. Były jednak momenty ciężkie – takie jak spotkania z administracją, które Radziwinowicz określa jako "ciężkie i nieprzyjemne". - Ci ludzie są na to skazani codziennie - dodał.
- Mieszkałem w Moskwie, miałem tam swoje środowisko. Ludzi na wysokim poziomie, inteligentnych, z poczuciem humoru i ta moja Moskwa była bardzo fajna - opowiadał dziennikarz. - Muszę powiedzieć, że dzisiaj już jej nie ma.
Rosjanie, których wspomina Radziwinowicz, dzisiaj są zepchnięci na margines, wyemigrowali albo zostali zabici. Wśród nich wymienił czołowe postaci antyputinowskiej opozycji.
- Anna Politkowska czy Borys Niemcow - to byli moi bliscy znajomy. Nawalny siedzi - to też był człowiek goszczący w moim domu - mówił. - Bardzo żałuję, że tamtej Moskwy już nie ma. Gdybym dzisiaj tam się znalazł, nie miałbym ani dokąd pójść, bo te instytucje które były moimi domami – jak stowarzyszenie "Memoriał" - nie istnieją.
Wojna
Konflikt rosyjsko-ukraiński rozpoczął się o wiele wcześniej niż w lutym 2022 roku. Radziwinowicz jako początek wskazuje nie Moskwę, lecz Kijów, gdzie w 2004 roku rozpoczęła się Pomarańczowa Rewolucja. Według eksperta Moskwa miała mniej wiedzy i wyczucia tego, co się działo. W stolicy Ukrainy już wtedy miały powstawać ruchy antyukraińskie, którymi dowodzili pułkownicy FSB. Gdy rozpoczął się drugi "Majdan" w 2013, byli już generałami z dużymi możliwościami.
- Krwawym tłumieniem Majdanu kierowano z Moskwy - widzieli, że jest to już bardziej poważne, że bardziej zaangażowany jest Zachód, nie było się już z kim ugadywać – dodał.
Choć konflikt mógł rozpocząć się w 2004, początkiem wojny - według Radziwinowicza - była wiosna 2014 roku.
- Do Doniecka i Ługańska przybyli "awanturnicy", na czele z Igorem Girkinem, który przyznaje, gdyby nie oni, tej wojny by tam nie było - tłumaczy były korespondent Gazety Wyborczej w Moskwie. - Ucichło to po porozumieniach mińskich, ale ta wojna się cały czas tliła. Jak było trzeba, Rosjanie ją podsycali, jak trzeba, przygaszali. Myślmy to zlekceważyli, a trzeba było tego pilnować - że to idzie w stronę strasznego konfliktu.
Podobną sytuację wykreowali w 1938 roku Niemcy Sudeccy, którzy poprosili wtedy III Rzeszę o przyłączenie ich ziem do Niemiec. Jest jednak pewna różnica. Radziwinowicz zaznacza, że w obwodach donieckim i Ługańskim nie mieszkali Rosjanie.
- To byli ludzie o mentalności radzieckiej, w większości z ukraińskimi korzeniami. Im było wszystko jedno – byle by panował spokój. Pamiętam moje rozmowy z ludźmi z Doniecka - "nikt tutaj nie chce wojny".
Mieszkańcom okupowanych przez separatystów terenów dano wybór - walczyć przeciwko Ukraińcom, tak jak mówił Girkin, albo niech będzie, jak było. Gość naszej redakcji zaznaczył, że w ciągu lat od rozpoczęcia konfliktu miejscowa ludność uwierzyła, że jedyną osłonę stanowi dla niej Rosja i rosyjska armia.
Krym
Dla Radziwinowicza bezkrwawa aneksja Krymu z 2014 roku nie była zadziwiająca. Stwierdził, że rządzący do 2014 roku Ukrainą ludzie „zmarnowali Krym”: - Tam nawet Ukrainą nie pachniało. Zdecydowana większość mieszkających tam to ludzie z rosyjskimi sercami.
Krym został włączony do radzieckiej Ukrainy w 1954. Dla Chruszczowa było to jasne, że skoro ma on połączenie lądowe z Ukrainą, to powinien należeć do nich. Sam Chruszczow był z pochodzenia Ukraińcem. Przez 60 lat Krym był częścią Ukrainy – znacznie dłużej, niż tak naprawdę był rosyjski.
Największą ofiarą tej wojny - a także wieków przynależności do Rosji - są Tatarzy Krymscy.
- Za bolszewików, wspierających różne narodowości, dane zostały ogromne prawa Tatarom krymskim. Lenin był bardzo antyrosyjski - mówił Radziwinowicz. - Krym przestał być tak naprawdę tatarski, gdy Stalin wysiedlił ich w 1944 roku. Tę ziemię później sztucznie obsadzano ludnością z Rosji. Nie rozumieli wody, suchego stepu i bardzo źle gospodarowali.
Po uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę, w Krym najbardziej inwestowała Turcja, do której Tatarom Krymskim jest najbliżej - i z powodów religijnych, i ze względów etnicznych.
- Ich tam mieszkało 10-15%, ale ich waga polityczna była o wiele wyższa. W czasach pokoju oni równoważyli wpływy rosyjskie - mówił o Tatarach ekspert. - Teraz są strasznie prześladowani, ich przywódcy zostali wygnani albo siedzą – wśród nich są także moi dobrzy znajomi. Rosjanie chcą eksterminować ten naród – teraz, kiedy jest pobór do armii, to biorą wszystkich, którzy się nadają.
Putin
- Putin myśli kategoriami XIX-wiecznymi. Dla niego, dla Rosji, terytorium jest fetyszem – wyjaśnił nasz gość zapytany o prezydenta Rosji. - Zawsze twierdzą, że nigdy nikogo nie podbijali i to ogromne terytorium było przyłączane wyłącznie w wyniku wojen obronnych. Rzeczywiście służy ono obronie tego kraju. Bo gdyby Rosja miała tylko swoją część europejską, to by nie tylko podczas w II wojny światowej, ale nawet już za Napoleona przepadli. I stąd bierze się wiara, że powiększanie terytorium pozwoli im przetrwać.
Archaiczne myślenie Putina ma się także objawiać w tym, że nie zostały określone cele toczącej się wojny.
- Początkowo Rosja rzekomo broniła wolności Donbasu, w tej chwili ma już chodzić o istnienie samej Rosji. W czasie swojego orędzia na rocznicę wybuchu wojny Putin przyznał, że celem są zdobycze terytorialne. W dzisiejszej epoce jest to kompletnym idiotyzmem - nie walczy się o terytorium, tylko o zupełni inne rzeczy - technologię, miękką siłę, wpływy.
Radziwinowicz przypomniał, że Putin nie rozpoczął swojej kariery w wielkiej polityce jako żądny zniszczenia innych narodów dyktator. Z początku był „prozachodnim, liberalnym, wolnorynkowym politykiem”. Największy wpływ na zmianę jego nastawienia miały nastroje społeczne w Rosji:
- Społeczeństwo było o wiele bardziej radykalne, niż on i on za tym społeczeństwem podążał. To jest zaleta obecnego rosyjskiego przywódcy – ma on świetne ucho do tego, czego chce naród. To jest realizacja kompleksów narodu, a nie tylko elity. Naród rosyjski chce zwycięstwa.
Według Wacława Radziwinowicza rosyjskiej propagandzie udało się „rozpalić” nienawiść mieszkańców tego kraju do „kolektywnego Zachodu”. Podobnie było w Niemczech po I wojnie światowej, kiedy mieszkańcy tego wielkiego kraju do ostatnich chwil wierzyli w zwycięstwo, byli gotowi ponosić ofiary na jego rzecz i nagle musieli stawić czoła nieoczekiwanej wcześniej kapitulacji. - Oni chcieli rewanżu, chcieli się odegrać. Hitler im nie spadł z nieba, on mówił ich głosem, wyrażał ich marzenia, ich chęć zemsty. Tak samo Putin wyraża teraz nadzieje mieszkańców Rosji - skomentował Radziwinowicz.
Co oferuje Rosja?
Rok temu podczas spotkania w Olsztynie Radziwinowicz zauważył, że Rosja może oferować swoim mieszkańcom tylko przeszłość. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy sytuacja pogorszyła się – do przeszłości dołączyła jeszcze śmierć.
- Putin niedawno spotkał się z niby-rodzinami zmarłych na froncie. Powiedział jednej z kobiet, że los jej syna nie był taki zły – mógł się rozpić, umrzeć od narkotyków, albo umrzeć w wypadku, a tutaj zginął „za coś”. Przywódca ma więc do zaoferowania swoim chłopcom wódę, heroinę, śmierć w samochodzie bez ABSu, poduszek bezpieczeństwa i wszystkiego innego co się wiąże z cywilizacją, albo śmierć na froncie.
Ekspert stwierdził także, że Rosja zachowuje się jak „terrorysta-samobójca”. Potwierdzają to słowa Putina: „na co nam świat bez Rosji” oraz wpisy w mediach społecznościowych Dimitrija Miedwiediewa, grożącego, że razem z Rosją „przegra cały świat”. Przyczyną tych wpisów może być… alkohol.
- Zaręczam, że on lubi, ale nie umie pić - powiedział o Miedwiediewie Radziwinowicz. - Te swoje enuncjacje wrzuca do sieci w stanie wskazującym. Ale on to także robi, bo walczy o prezydenturę. Dalej ma nadzieję, że zostanie prezydentem.
Stan rosyjskiej armii
Według byłego korespondenta „Wyborczej” w Moskwie rosyjska kadra dowódcza jest „bardzo zacofana”. Za wzór cały czas, mimo prób reform, stawiana jest Armia Czerwona – dla której człowiek był nikim.
- Jadący na front zdają sobie sprawę z tego, że ich życie nie ma wymiernej wartości dla dowódców – podkreślił Radziwinowicz. - Specyfiką ustroju rosyjskiego w ciągu całej historii jest to, że człowiek jest tam tanim materiałem. Zwiedzałem pozostałości po starych łagrach i oglądałem prymitywne, nieporęczne narzędzia pracy tam używane. Już samo poruszanie takiej taczki było dużym wysiłkiem, a co dopiero wożenie przy jej pomocy materiałów budowlanych. To była okropna forma udręczenia tamtejszych więźniów.
Jak zauważył nasz gość, w czasach radzieckich o żołnierzy dbał sierżant. Stopień ten został jednak we współczesnej armii rosyjskiej zlikwidowany. Radziwinowicz zaznaczył, że nawet, jeżeli zostałby on w armii, Rosjanie są zbyt niegospodarni, by podjąć się roli „gospodarza w jednostce i na froncie”.
- Żeby było śmieszniej – to widać w filmach – sierżantem w armii rosyjskiej był zawsze Ukrainiec. Na północy, gdzie wydobywa się ropę, brygadzistami byli zazwyczaj Ukraińcy.
Co jakiś czas z ust rosyjskich oficjeli pada groźba użycia broni jądrowej. Według W. Radziwino-wicza takie działanie nie miałoby sensu – wojna prowadzona jest przez zbyt małe jednostki, by broń tego typu była skuteczna. Na wystrzelenie „atomówek” nie zgodzą się także Chiny i Indie, które są Rosji potrzebne. Jednocześnie nie wolno jednak lekceważyć przeciwnika.
- Robimy straszny błąd, mówiąc, że Ukraińcy zaraz wygrają a Rosjanie są do niczego. Ten przeciwnik ma swoją tradycję, swoją siłę, przywykł do wojowania. Mają ogromne zaplecze ludzkie – mogą zmobilizować 5 milionów ludzi. Dużo osób idzie do wojska, bo zarabiają tam dobre pieniądze. Mają także wielki przemysł, który mogą przestawić w tryb 24/7 – wsparcie dla frontu. Żeby to zrównoważyć, to my musimy być teraz zapleczem ukraińskiej armii.
Na przeciągu wieków Rosja toczyła wiele wojen, podczas których różne nacje miały szanse wykazać się swoim bohaterstwem. Tak samo jest z Ukrainą, która - według Radziwinowicza - posiada „niezwykłą wolę walki”.
- Ukraina to jedno wielkie Westerplatte, które walczy nie tydzień, ale ponad rok. I nie jest to żadna „doborowa armia”, tylko tworzą ją zwykli ludzie. To jest bezprecedensowe w historii.
Dziennikarz wspomniał także, że Ukraina, uważana wcześniej za kraj skorumpowany, rozlatujący się i rządzony „byle jak” potrafił zorganizować się tak znakomicie. To także jedna z cech odróżniających Ukraińców od Rosjan.
- Minął rok, trwają bombardowania. Poczta działa, kolej działa. Rosjanie biją po elektrowniach a Ukraińcy mają w tej chwili nadwyżki energii. Pokazali się jako świetnie reagujący organizm gospodarczy. Jakby się w takiej sytuacji znaleźli Rosjanie, to wszystko by się tam rozłożyło. Jakby im bili po elektrowniach, to by tego kraju już nie było.
Szereg restrykcji ekonomicznych oraz politycznych wciąż nie zniechęca jednak rosyjskiego prezydenta, Władimira Putina, do kontynuowania ataków na ukraińskie miasta, gdzie rosyjskie pociski niszczą infrastrukturę cywilną: elektrownie, wodociągi, szpitale, zabijając przy okazji tysiące niewinnych cywilów. Agresor wciąż liczy na to, że złamie ducha narodu broniącego swojej niedawno uzyskanej niepodległości.
Pomimo tych sankcji, dotkliwych dla rosyjskiej gospodarki oraz uciążliwych w codziennym życiu mieszkańców Rosji, oni wciąż popierają swojego prezydenta. Jak wyjaśnia doświadczony dziennikarz, nasz rozmówca, mieszkańcy tego wielkiego kraju są od pokoleń wychowywani w duchu uniżonego uwielbienia dla władzy zwierzchniej, a jego przywódca - kiedyś car, teraz prezydent - jest wciąż pierwszym po Bogu. Dla wielkości Rosji jej obywatele są gotowi na wiele poświęceń.
Zapraszamy do obejrzenia wywiadu. Czekamy też na komentarze.
Komentarze (13)
Dodaj swój komentarz