Data dodania: 2004-10-08 00:00
Niewypał w lesie na Likusach
Prawie dobę strażnicy miejscy i policjanci pilnowali pocisku w lesie na Likusach. Zamiast porządku w mieście. Czekali na saperów. - Trzeba było zabezpieczyć teren - mówi szef wydziału kryzysowego.
W ciągu dnia zazwyczaj jeździmy samochodem na interwencje. A jak nie ma wezwań, to patrolujemy miasto - mówią strażnicy miejscy, którzy pilnowali niewypału w lesie na Likusach. Czekali na przyjazd saperów.
- Wczoraj nasz patrol stał tu pół dnia. I dziś od rana siedzimy w środku lasu - dodają.
Przypomnijmy. W środę krótko przed godz. 12 leśniczy, który przejeżdżał leśną drogą od starej ul. Bałtyckiej do Redykajn, zobaczył leżący na poboczu pocisk. Od razu zgłosił to pracownikom wydziału zarządzania kryzysowego Urzędu Miasta. Ci zaś poinformowali saperów, a na miejsce wysłali strażników miejskich.
Strażnicy zabezpieczyli niewypał i czekali na saperów. Czekali, czekali...
- Pilnowali pocisk do wieczora, ale saperzy nie mogli przyjechać - wyjaśnia Kazimierz Neuman, p.o. dyrektora wydziału zarządzania kryzysowego. - Po południu dołączyli do nich dwaj nasi pracownicy. W nocy zastąpili ich policjanci.
Wczoraj o godz. 8 dyżur przy niewypale znowu przejęli strażnicy miejscy. Czas umilali sobie spacerami, rozmowami... Ciszę od czasu do czasu przerywał tylko śpiew ptaków i szum drzew.
- Ale nudy - szeptał do siebie jeden ze strażników. - Ciekawe, kiedy przyjadą saperzy.
- Podobno mają być około 10 - odpowiedział drugi. Pomylił się o godzinę.
Saperzy przyjechali przed godz. 11. Po prawie 23 godzinach. Ich interwencja trwała kilka minut. Włożyli pocisk do samochodu i odjechali.
- Podobną sytuację mieliśmy kilka tygodni temu na ul. Rataja - opowiada jeden ze strażników. - Przy niewypale zebrała się cała ekipa policjantów, strażników miejskich, pracowników wydziału zarządzanie kryzysowego. Zastanawiali się, radzili, a tu nagle przyjechali saperzy. Jeden z nich wsadził pocisk do samochodu i pojechali. A zamieszanie było, jakby nie wiadomo co się stało.
- Strażnicy miejscy i policjanci, zamiast dbać o porządek w mieście i bezpieczeństwo olsztyniaków, prawie całą dobę pilnowali pocisku w środku lasu. Zawsze tak długo czekacie na saperów? - pytamy Kazimierza Neumana.
- Nie ma reguły - odpowiada. - Czasem są godzinę po zgłoszeniu, czasem dwie, trzy doby później A teren trzeba przecież zabezpieczyć.
Michał Bartoszewicz
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz