Od czego zaczęła się Twoja fascynacja podróżami po krajach dawnego ZSRR?
- Chciałem sam pojechać za granicę, uważałem to za wyczyn. Słabo znałem język angielski i przerażała mnie myśl, że nie poradzę sobie na Zachodzie. Stwierdziłem, więc, że pojadę do Ukrainy, bo byłem przekonany, że język rosyjski, który miałem jeszcze w podstawówce, będzie pomocny.
Pojechałem w 2007 roku, poznałem fantastycznych ludzi i pokochałem wschodni klimat. Po powrocie zrodziła się naturalna chęć zobaczenia pozostałych republik byłego ZSRR. Do tej pory odwiedziłem ich 14 i trzy państwa nieuznawane, które powstały na terenie byłego imperium. W tym tygodniu jadę do Estonii. To ostatnia z republik, w której nie byłem.
A ile razy byłeś w Rosji?
- W Mordorze (fantastyczny region z tolkienowskiego uniwersum, gdzie rządził Sauron, władca ciemności – przyp. red), jak ostatnio nazywam ten kraj, byłem trzy razy. Zwiedziłem obwód kaliningradzki, a także północny Kaukaz – Czeczenię, Dagestan i Osetię Północną. Trzecia wyprawa trwała niemal trzy miesiące. Przejechałem cały Mordor – od Moskwy do Magadanu.
Podróżując, zdążyłeś poznać ludzi. Wśród znajomych masz Rosjan. Rozmawiacie o wojnie w Ukrainie?
- Utrzymuję głębsze relacje z pewnym Rosjaninem, z którym rozmawiam o tym, co się tam teraz dzieje, chociaż im dłużej trwa wojna, tym kontakt ten jest bardziej lakoniczny. Sasza, nazwijmy go tak, bo chce skrywać swoją tożsamość, jest przytłoczony całą tą sytuacją. Jest jednym z niewielu znanych mi Rosjan, którzy sprzeciwiają się polityce Putina.
Z pozostałymi znajomymi z Rosji trudno się teraz skomunikować. Piszę do nich przez Facebooka, czy WhatsAppa, ale oni nie chcą tam rozmawiać. Odsyłają mnie do Telegrama, bo uważają, że jest bezpieczny i nikt nie wyśledzi ich krytycznego stosunku do Rosji.
Ostatnio coraz trudniej jest mi myśleć pozytywnie o Rosjanach. Ludzie zawsze oddzielali mieszkańców tego kraju od władzy, mówiąc, że Kreml to jedno, a człowiek mieszkający w Jakucji czy Władywostoku to drugie. Chyba tak nie jest. Najnowsze badania niezależnego Centrum Lewady pokazują, że 80 proc. ludzi w Rosji popiera to, co się dzieje w Ukrainie. Nie jestem do końca przekonany, czy za ten rezultat odpowiada jedynie propaganda.
Jak wygląda wojna z perspektywy Twojego kolegi?
- To wykształcony człowiek, zna języki, potrafi korzystać z różnych źródeł informacji, więc trudno go zaczadzić propagandą. Jest mu przede wszystkim wstyd za swój kraj. Gdy wojna się zaczęła i Rosjanie odczuli pierwsze skutki sankcji – zamknięte McDonaldy, brak cukru, wycofywanie się z rynku zachodnich koncernów – to bardzo było mu wstyd za to, co robią jego rodacy, że rzucają się w sklepach na ten cukier, stoją w kilometrowych kolejkach w oczekiwaniu na burgera, wykupują ostatnie meble z Ikei, zamiast spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie: co się tak naprawdę stało? Dlaczego ich ulubiony sklep będzie zamknięty i czy czasem rząd czegoś przed nami nie ukrywa?
Oczywiście Kreml ma swoją narrację, którą karmi Rosjan od wieku. System polityczny zmienił się na początku lat 90. XX wieku, ale nie zmieniła się propagandowa wizja świata, którą Rosja raczy swoich obywateli. Sasza, na szczęście, nie dał się omamić.
Czy to nie jest tak, że część z tych ludzi boi się władzy i nie chce się wychylać?
- W 2019 roku, pięć lat po zajęciu Krymu, gdy przejechałem całą Rosję, spotkałem wielu ludzi o polskich korzeniach, potomków zesłańców i przesiedleńców. Mówili, że dobrze się stało, że Putin zajął Krym. Akceptowali imperialną politykę podlaną totalitaryzmem, mimo że mieli przykłady w rodzinie, do czego to prowadzi. Ich członków rodziny zsyłano do łagrów, mordowano, wynaradawiano. Wielu dorobiło się piętnującego określenia „wróg narodu”. Teraz ich potomkowie kultywują polskość, obchodzą nasze święta narodowe, ale wydają się całkowicie zrusyfikowani. Przesiąkli myśleniem o wielkiej Rosji, przytakują jej. Nie wiem zatem, czy to postawa zrodzona z lęku, konformizm, czy może rzeczywiście wiara w propagandowy przekaz.
Po wybuchu wojny parę razy wrzuciłem na Facebooka antywojenne relacje. Ludzie, o których mówię, śledzili mój ostatni pobyt w Ukrainie, kiedy pojechałem tam z darami Banku Żywności w Olsztynie. Lajkowali te relacje, a ja zastanawiałem się, czy to efekt tego, że zmienili swój osąd i widzą świat inaczej? Wierzę, że tym lajkiem wyrazili niechęć do tego, co robi władza kraju, w którym żyją. Pytanie tylko, czy to będzie trwała zmiana w ich myśleniu. Może zaczną o tym mówić głośno wokół siebie?
Opowiedz więcej o Rosjanach. Jak są wychowywani?
- Są wychowywani w kulcie siły, w kulcie zwycięskiej wielkiej wojny ojczyźnianej, jak nazywają starcie z Hitlerem. Chłopcy od małego są przygotowywani do tego, że będą służyć w armii i w innych resortach siłowych. Wystarczy spojrzeć, jaką silną pozycję mają tam służby bezpieczeństwa. Prezydent to były KGB-ista.
W całej Rosji, w każdym mieście, są pomniki sławiące bohaterów wojny ojczyźnianej, czy wojny w Afganistanie. W każdym parku stoi pomnik: czołg lub działo samobieżne.
Byłem w miejscowości Znamienka (Chakasja, rejon bogradzki), licznie zamieszkanej przez potomków polskich przesiedleńców. Poszedłem tam na plac zabaw. Oprócz drabinek i huśtawek zobaczyłem zabawkę na grubej sprężynie, do której można wsiąść. To był czołg z czerwoną gwiazdą.
Gdy odwiedziłem Czytę (Kraj Zabajkalski), moją uwagę zwrócił Dom Oficera i pobliski park. W środku dnia, w centrum, ze szczekaczek pobrzmiewały marsze wojskowe, a w parku natrafiłem na ekspozycję militarną. Czołgi, działa, wozy opancerzone. I wokół masa rodziców z pociechami. Tuż obok można było przebrać dzieciaka w mundur żołnierza czy tielniaszkę, czyli koszulkę wojsk powietrzno-desantowych i zrobić parolatkowi fotografię. To nie jest normalne.
W Rosji mieszkają nie tylko Rosjanie, ale wiele innych ludów – Czeczeni, Tatarzy, Baszkirzy, Czuwasze, Jakuci itp. Oni wszyscy są dyskryminowani przez Rosjan. Jaki stosunek do Rosji mają te ludy?
- Wszyscy próbują żyć w ramach wielkiej Rosji, walcząc o swoje prawa, próbując poszerzyć w ramach jej struktur swoją autonomię. Udaje się nielicznym, na przykład Tatarom z Tatarstanu. Jakuci czy Sacha, jak sami się nazywają, mają poczucie krzywdy. Ich region, leżący na dalekiej północy, słynie z dóbr naturalnych. W jakuckiej ziemi jest chyba cała tablica Mendelejewa, ale Jakuci uważają, że Kreml ich nie zauważa, że drenuje ich ziemię, nie dając nic w zamian. Jakuck, stolica regionu, leży nad Leną. To potężna rzeka, miejscami mająca kilkanaście kilometrów szerokości. Do miasta można dostać się tylko dzięki przeprawie promowej lub zimą jeżdżąc po lodzie. Mieszkańcy od lat walczą o wybudowanie mostu, z żalem i kąśliwie komentując, że ich most został wybudowany, ale w innym miejscu – połączył Krym z Rosją.
Źle w Rosji mają gastarbeiterzy, pochodzący z byłych republik Azji Środkowej – Uzbekistanu, Tadżykistanu czy Kirgistanu – których pracuje tam rzesza. Część Rosjan pogardza nimi, ale oni są zmuszeni to akceptować. Na przykład w Tadżykistanie, który uważa się za jeden z najbiedniejszych krajów świata, około 60 proc. ludzi żyje w ubóstwie. Zatem jedziesz z Chodżentu czy Duszanbe do Moskwy, wiedząc, że będzie ci ciężko. Skala zjawiska jest olbrzymia, bo kilkadziesiąt procent tadżyckiego PKB jest generowane przez przekazy pieniężne z Rosji.
Ale nie wszyscy Rosjanie nastawieni są negatywnie do innych nacji. Spotkałem w Jekaterynburgu panią Ludmiłę, której bardzo doskwierał ten problem. Często była świadkiem, gdy nieradzący sobie językowo przybysz z Azji Środkowej czy południowego Kaukazu, był besztany przez klienta. „Jak można być takim dla Ormian. Przecież oni w IV wieku przyjęli chrześcijaństwo! Mają wielowiekową kulturę. Kiedy Ormianie mieli już swój alfabet, to tutaj ludzie dopiero schodzili z drzew!” – denerwowała się Ludmiła.
Wojna się kiedyś musi skończyć. Rosjanie mają znajomych czy kuzynów w Ukrainie. Czy rany, które rozdarły powiązania rodzinne, mogą się zabliźnić w najbliższym czasie?
- Zobacz, jak wyglądają obecnie nasze relacje z Niemcami. Już w latach 80. XX wieku, 40 lat po wojnie, jeździliśmy tam do pracy. Nie wiem, jak to będzie w tym przypadku, bo tutaj w grę wchodzą te silne związki rodzinne i kulturowe. Przede wszystkim wojna musi się skończyć. Nie sądzę jednak, żeby Ukraińcy przeszli do porządku dziennego nad tym, co się stało w ciągu kilku lat, jednego czy dwóch pokoleń. Rana zostanie na długo.
Pracujesz w Banku Żywności. Byłeś z transportem w Ukrainie. Co tam widziałeś?
- Byłem jakieś 350 km w głąb kraju, gdzie jeszcze czułem się bezpiecznie. Chciałem prześledzić cały proces pomocowy, zobaczyć do kogo trafią dary przekazane przez mieszkańców Olsztyna. Wrażenie robiły zapory przeciwczołgowe, przydrożne okopy, posterunki, rzędami ustawione koktajle Mołotowa. Im dalej od naszej granicy, tym było coraz więcej wojsk obrony terytorialnej, żołnierzy zawodowych, czy zwykłych ludzi z bronią myśliwską.
Cała przestrzeń w Ukrainie została zawłaszczona przez wojnę. Na bannerach i billboardach widniały hasła: „Putin, idi na ch*j”, „NATO zamknij niebo” itp.
Czułem wszechobecny optymizm i energię, choć podejrzewam, że im dalej w głąb kraju, tym nastroje są coraz bardziej pesymistyczne. Trudno, żeby ludzie uśmiechali się w Buczy. Wydaje się jednak, że ważne jest także to, co się dzieje na tyłach frontu. A tu morale jest wysokie.
Byłem w Jarmolińcach, małej, kilkutysięcznej miejscowości. Wszyscy są tam skupieni na pomocy swoim rodakom walczącym na wschodzie. W mieście poznałem kobiety, które uciekły z Czernihowa, gdzie kilka dni spędziły w piwnicy ostrzeliwanego budynku. Gdy rozmawialiśmy, zawyły syreny alarmowe. Nie zrobiło to na nich wrażenia. Powiedziały, że tu jest spokojnie. Ważne, że nie lecą bomby.
Pojechałbyś tam jeszcze raz?
- Z chęcią. Ludzie byli fantastyczni. Mimo trudnej sytuacji podjęli mnie po królewsku, okazali troskę, dbali o mnie, przedstawiano mnie wszystkim, trafiłem na łamy lokalnej prasy.
Pojechałem do Jarmoliniec, bo chciałem coś dać tym ludziom od siebie. Dać im odczuć, że nie są sami. Na pewno tam wrócę, gdy wojna się skończy. Oby jak najszybciej.
Cezary Kapłon
Komentarze (45)
Dodaj swój komentarz