Muszę przyznać, że zawsze zastanawiałem się dlaczego ludzie inwestują duże, podkreślam, duże pieniądze w bitcoina i jemu podobne. Eksperci, zaczynając od analityków a na maklerach kończąc, od lat powtarzają, że jest to inwestycja bardziej ryzykowna od akcji. W przypadku akcji, wprawny inwestor wychwyci, kiedy najlepiej je kupić, a kiedy sprzedać. Owszem, spekulacje się zdarzają, ale więcej zależy od kondycji emitenta i sytuacji na rynkach.
W przypadku bitcoina i innych kryptowalut, sytuacja jest odwrotna. W dzisiejszych czasach wirtualne pieniądze może wytworzyć każdy, bo wystarczy do tego mocny komputer (nawet monitor nie jest potrzebny) i dostęp do prądu. Jest to na tyle opłacalne, że tym procederem zaczęły interesować się zorganizowane grupy przestępcze. Hakerzy mogą wykorzystywać do kopania kryptowalut nawet komputery zwykłych Kowalskich. Skoro więc każdy może zacząć kopać i w dalszej perspektywie zarabiać na bitcoinie, to nie sposób tego rynku regulować. Jest on bardzo niestabilny i ryzykowny. I dlatego też rządzą tutaj spekulanci.
Bitcoin jak i jemu podobne, m.in. ethereum czy litecoin są nazywane kryptowalutami, ale przez dużą niepewność z nimi związaną, funkcji walut na dłuższą metę nie będą w stanie spełnić. Bo jak można płacić za nawet najbardziej podstawowe towary czymś, co ma tak chwiejny kurs.
Przypomnę tylko, że w piątek ok. godz. 13 1 bitcoin (BTC) miał wartość 44 tys. 301 zł. Natomiast dwa dni wcześniej kosztował ponad 49 tys. zł. I jak tu płacić za chleb czy jajka, skoro dzień później wydane kryptowaluty mogą być warte o wiele więcej. Jednym słowem to raj dla hazardzistów, takich jak Jesse Livermore.
W tych kilku akapitach chciałem przybliżyć zasadę, na jakiej opiera się funkcjonowanie kryptowalut, ale dosyć już tego giełdowego ględzenia. Przejdźmy do analizy samego Bitmarketu. Był jedną z najstarszych giełd kryptowalut w Polsce. Jednak jego struktura jest tak zakręcona jak ruski termos. W 2014 roku platformę do handlu kryptowalutami założył Michał Pleban, twórca Aftermarket.pl – giełdy domen internetowych. W kwietniu 2015 roku sprzedał Bitmarket spółce Kvadratco Services Limited z siedzibą w Londynie, która była reprezentowana przez Marcina Aszkiełowicza i Tobiasza Niemiro. Ta spółka stała się operatorem giełdy, czyli podmiotem odpowiedzialnym za portfele i rachunki klientów. Z kolei sama platforma należała do spółki Bitmarket Limited Global zarejestrowanej na Seszelach. To jeszcze nie wszystko, gdyż właścicielem domeny została jeszcze inna spółka – Gyptrade OU z Tallinna.
W ten bigos wmieszała się spółka IQ Partners, która odkupiła domenę Bitmarket i miała też przejąć depozyty klientów. Do tego jednak finalnie nie doszło, gdyż giełdę trafił szlag.
Co ciekawe, miało na niej konta 60 tys. osób, z czego ok. 5 tys. było aktywnych w ostatnim czasie. Zakładam, że granie na giełdzie wymaga wprawy, dlatego nazwę tych ludzi, którzy władowali w nią grubą kasę, inwestorami. Stracili co najmniej 2,3 tys. bitcoinów (według prokuratury), co odpowiada kwocie większej niż 100 mln zł. I tak się zastanawiam, czy byłbym skłonny zagrać na kryptowalutach na platformie zarządzanej z Anglii, Estonii i... Seszeli. Czyżby inwestorzy nie wiedzieli, że giełda była związana z firmą z raju podatkowego? Czyżby sami chcieli „pomóc” przestępcom w wytransferowaniu własnej gotówki, a na pewno ułatwili im to?
Z pewnością wielu z nich teraz jest w szoku i się im nie dziwię. Sam bym płakał, gdybym stracił pieniądze, być może dorobek życia, a po drugie na własne życzenie dał się oszukać. Chciwość zbytnia worki drze. Tym bardziej, że nawet w niedalekiej przeszłości mieliśmy wiele przykładów na to, jak obietnica łatwych pieniędzy potrafi zaślepić, z czego później chętnie korzystają oszuści.
Cezary Kapłon
Komentarze (2)
Dodaj swój komentarz