Cokolwiek komentując chciałoby się tylko nadmienić, że co byśmy nie powiedzieli to i tak zawsze skończymy na… braku pieniędzy. Zresztą kwestia kłopotów z ochroną zdrowia dotyczy praktycznie wszystkich krajów. Bo nigdzie nie wynaleziono systemu doskonałego i na dodatek samofinansującego się. Dotyczy to nawet najbogatszych krajów. Władze niewyobrażalnie (jak na nasze standardy) bogatej Szwajcarii zrezygnowały (z oszczędności!!) z kształcenia własnych kadr lekarskich. Bo taniej jest ściągnąć lekarzy z krajów sąsiednich. To jakby stało w sprzeczności z głosami naszych komentatorów twierdzących, że wystarczy zwiększyć liczbę przyjęć na studia medyczne i problem realnego braku lekarzy sam się rozwiąże. Bo oni po uzyskaniu wykształcenia w Olsztynie czy jakiejś Bydgoszczy, a nawet Gdańsku mogą po prostu wyemigrować. Jakimś rozwiązaniem pewnie było wprowadzenie płatnych studiów medycznych. Wtedy jednak ktoś może zapytać dlaczego płatne mają być tylko studia medyczne. Na dodatek konstytucja gwarantuje nam prawo do bezpłatnej nauki.
Jak więc doprowadzić by sam rynek wymuszał na lekarzach większą elastyczność i chęć pracy nawet w porach dla nich niewygodnych? Znawcy tematu twierdzą, że problemem u nas jest bardzo trudna ścieżka do zawodu lekarskiego. Medycy bez kwalifikacji, rezydenci, zarabiają grosze. Ale by zostać specjalistą to już trzeba przejść drogę bez mała cierniową. Tym sposobem tworzy się luka pokoleniowa. Mamy wielu specjalistów w wieku około 50 – 60 lat, ale mało jest młodych, którzy już posiedli specjalizację medyczną. Teoretycznie jest to wszystko dla dobra pacjenta. W praktyce jednak obraca się to przeciw nam, „konsumentom usług medycznych”.
Ktoś może zakrzyknąć, że murarzy zastępują pracownicy z Ukrainy to może i lekarzy stamtąd ściągać. No i tu zaczyna się kolejny problem. Lekarz spoza krajów unijnych musi przejść wiele różnorakich testów, nostryfikacji, sprawdzianów językowych. I to jest powód, że mamy bardzo mało medyków z Kijowa czy Mińska. Czy więc nie mamy szans na lepszą opiekę zdrowotną? A może jednak ułatwić dostęp do zawodów medycznych. Uprościć zasady nostryfikacji dyplomów przybyszom ze wschodu, uprościć ścieżkę specjalizacyjną dla absolwentów krajowych uczelni, dać stypendia wybranym studentom medycyny z Ukrainy czy Białorusi, którzy chcieliby się przenieść na nasze uczelnie w trakcie studiów…
Tylko co wtedy powiedziałoby na to lobby lekarskie… przecież to by było wpuszczenie świeżej krwi do całego systemu. To by była konkurencja dla obecnie pracujących. Pewnie dałoby się to „przeskoczyć” gdyby lekarze mogli zarabiać więcej na podstawowym etacie, a nie tylko wtedy gdy „wyciągają” po 300 (i więcej!) godzin pracy w miesiącu. No tak, ale do takich zmian znów brak pieniędzy. Bo jak do tej pory wszystkie tak zwane reformy służby zdrowia (niezależnie od podejmujących ją ekip rządzących) polegały na zmianach naskórkowych bez dodania do systemu pieniędzy. Czyli typowe przeciąganie, wiecznie za krótkiej, kołdry.
Krzysztof Szczepanik
Czytaj także: Lekarze nie chcą przychodzić na nocne dyżury. Dlaczego?
Komentarze (19)
Dodaj swój komentarz