Mało co w ostatnich dniach wzbudza tyle emocji co podwyższanie uposażeń parlamentarzystów przez… samych parlamentarzystów. Bo to tak jakbym ja powiedział swojemu wydawcy: od teraz zarabiam 40% więcej i tobie do tego tyle, że masz… mi płacić. Przy okazji podwyżki obejmują także samorządowców.
Sytuacja sama w sobie jest bulwersująca. Zmagamy się jako kraj z epidemią. Ludzie są zwalniani z pracy, a wielu także doświadcza zmniejszenia uposażeń. Tymczasem parlamentarzyści podnoszą swoje uposażenia o jakieś 40%. I są w tej kwestii prawie jednomyślni. Bo tylko klub Konfederacji zagłosował jednoznacznie przeciw. A większość parlamentarzystów z naszego regionu (niezależnie od opcji) głosowała za podwyżkami. Szkoda, że już po głosowaniu posłowie opozycyjni jak jeden mąż unikali komentowania swojego sposobu głosowania. Bo chyba nam, wyborcom, jakieś wyjaśnienie się należy!
Oczywiście projekt ustawy jeszcze będzie skierowany do Senatu. Czy więc ustawa wejdzie w życie to się …zobaczy. Już jednak teraz nasuwa się wiele spostrzeżeń. Pierwsze, to jakby usprawiedliwienie parlamentarzystów. Bo przecież całkiem niedawno na polecenie Jarosława Kaczyńskiego, rozeźlonego krytyką przez opozycję, gigantycznych premii jakie przyznawali sobie rządzący („Nam się te pieniądze po prostu należały”), prezes nakazał obniżenie uposażeń parlamentarnych i samorządowych. Już wtedy było wiadomo, że sytuacja ta dotyka przede wszystkim opozycję bo przecież rząd …się sam wyżywi. Są spółki skarbu państwa, jest mnóstwo innych posad, gdzie można było sobie odbić obniżkę uposażeń. Czyli obecna podwyżka to tylko (z pewnym „naddatkiem”) wyrównanie wcześniejszych strat. Argumentem za podwyżką mogłoby być również to, że politycy nie dostawali podwyżek praktycznie od kilkunastu lat. Ponadto od wielu już lat ciągle były powtarzane argumenty, że pierwsza dama nie może przecież funkcjonować na statusie…”bezrobotnej”.
Tylko czy nowi wybrańcy wybrali właściwy moment do tego rodzaju ruchów. Bo przecież Covid, dramatyczny spadek PKB… Na dodatek można odnieść wrażenie, że opozycja znów dała się wmanewrować w absolutnie nie finezyjny krok prezesa. Wystarczyło przecież nie angażować się w tę kolejną inicjatywę PiS i oddźwięk byłby zupełnie inny… Pomijam tu już fakt, że jeśli mogę się zgodzić nawet ze znacznymi podwyżkami uposażeń parlamentarnych (oczywiście w innym momencie!), to co najmniej jest mało smaczne jeśli dana kadencja przyznaje takie podwyżki sobie. Czy nie lepiej wprowadzić zwyczaj (bo pewnie w ustawę trudno byłoby to ująć), że parlament podwyżki sankcjonuje, ale zawsze dotyczą one tylko następnej kadencji.
Odrębnym punktem ustawy jest kwestia dotacji dla partii politycznych. Jeśli można tu być przeciwnikiem jakichkolwiek dotacji to należałoby w to miejsce dać inną szansę na utrzymanie aparatów partyjnych. Przypominam, że bez partii nie ma demokracji. A bez oficjalnych pieniędzy pozostaje korupcja. Może więc słusznym pomysłem Konfederacji jest ustanowienie jakichś obowiązkowych odpisów podatkowych na rzecz wybranej przez płatnika partii?
Jak jeden mąż wyłamali się z głosowania nad podwyżkami uposażeń posłowie Konfederacji, Razem, Kukiz 15. Ich intencje można jednak sprawdzić bardzo prosto. Jeśli się z tymi podwyżkami nie zgadzają to niech potencjalne, dodatkowe pieniądze, równie gremialnie zaczną regularnie przekazywać na cele społeczne. A ponieważ wątpię, że tak się stanie to zwycięzcą tego zamieszania wokół finansów polityków jest… Szymon Hołownia. Bo on swoich parlamentarzystów nie ma i w związku z tym nikt z jego zwolenników nie musiał stawać przed alternatywą: głosować za czy przeciw!
Krzysztof Szczepanik
Komentarze (3)
Dodaj swój komentarz