Wprawdzie okazały się zdecydowanie najlepsze w XXI wieku pod względem liczby medali i ich rodzaju, ale czy oznacza to olbrzymi sukces polskiego sportu, czy jedynie potwierdza jego przeciętność, a może nawet słabość. Bardziej skłony jestem do tych ostatnich ocen. Dlaczego?
Polska jest piątym pod względem demograficznym krajem w Unii Europejskiej i szóstym na Starym Kontynencie. Stosunkowe niewiele większe od nas europejskie państwa takie jak Wielka Brytania [4. miejsce, 65 medali (22-21-22)], Francja [8., 33 (10-12-11), Niemcy [9., 37 (10-11-16)], Włochy [10., 40 (10-10-20)], wyprzedzają nas zdecydowanie w klasyfikacji medalowej, a dużo mniejsza Holandia [7., 36 (10-12-14)] bije naszą olimpijska ekipę na głowę. Przed naszymi olimpijczykami w tej klasyfikacji znalazły się ponadto mniejsze od Polski kraje: Nowa Zelandia (13., 20), Kuba (14., 15), Węgry (15., 20), Korea Płd. (16., 14). Od Polski odstają nieco Hiszpanie (22. miejsce), ale ich ogólna liczba olimpijskich krążków (22) jest aż o 8 wyższa od tych polskich. Gdyby nie rewelacyjnie spisujący się w Tokio nasi lekkoatleci, medalowy dorobek Polek i Polaków byłby szokująco mizerny. Oczywiście mogłoby być dużo gorzej, ale nie mamy się co łudzić, bo z takim wynikiem jak bardzo daleko nam do pierwszej dziesiątki.
Z czego to wynika? Idąc skrótem, wynika to według mnie głównie z wlekącej się prawie od zawsze i nie do ruszenia monokultury polskiej kultury fizycznej jakim jest… futbol. Pochłania nie tylko prawie całą uzdolnioną ruchową polską młodzież, ale i zdecydowaną większość finansów kierowanych na sport. Pochłania też, do absurdu, wszystkie krajowe media.
Dla mnie największymi polskimi bohaterami tokijskich igrzysk są młociarki i młociarze. Swymi dokonaniami stali się absolutnymi dominatorami tej dyscypliny na świecie! Największą i najbardziej sympatyczną niespodzianką sprawił oczywiście Dawid Tomala, którzy przyszedł pierwszy na metę 50-kilometrowego upalnego „spaceru”. Mówiąc delikatnie, nie najlepsze wrażenie zrobili nasi siatkarze, dla których kolejny raz przeszkodą nie do pokonania okazał się mecz ćwierćfinałowy.
Nasz region był reprezentowany w Tokio przez zaledwie cztery osoby: Aleksandrę Lisowską, Konrada Bukowieckiego (oboje lekka atletyka, AZS UWM Olsztyn), Mateusza Kamińskiego (kajakarstwo, Olsztyński Klub Sportów Wodnych) i Macieja Sarnackiego (judo, Gwardia Olsztyn).
Wszyscy wrócili z Tokio bez medali.
Nie tak długo przed igrzyskami Bukowiecki osiągał w rzucie kulą bardzo dobre rezultaty, jednak ten rok był dla niego zupełnie nieudany. Nękamy seriami kontuzji przewrócił do góry nogami plan przygotowań. W olimpijskich eliminacjach miał więc niewiele do powiedzenia. Wynik 20.01 wykluczył go z dalszej gry o wysokie stawki.
Kamiński reprezentował nasz kraj w wyścigu kanadyjkowych jedynek na 1000 m. W eliminacjach był wprawdzie czwarty, ale awansował do ćwierćfinału. Tu był na mecie trzeci i niestety odpadł z rywalizacji (awansowała pierwsza para kanadyjkarzy).
Sarnacki był ostatnią polską nadzieją na olimpijski medal w judo. Startował w kategorii wagowej +100 kg i uległ w 1/16 finału z reprezentantowi Azerbejdżanu Ushangimowi Kokaurimowi.
Ostatnią reprezentantką naszego regionu, która wystąpiła w Tokio była Aleksandra Lisowska. Wzięła udział w biegu maratońskim. W bardzo w trudnych warunkach atmosferycznych (duża wilgotność i upał) uzyskała czas 2.35,33 gorszy od zwyciężczyni Kenijki Peres Jepchirchir o ponad 8 minut, plasując się w czwartej dziesiątce konkurentek.
Tak więc ostatnim reprezentantem klubu z naszego województwa, który wrócił z igrzysk olimpijskim z medalem pozostaje nadal olsztyński kajakarz Adam Seroczyński, brązowy medalista z Sydney (2000 r.).
A przecież tak niewiele brakowało, by było zupełnie inaczej. Kolejny raz na krótko przed rozpoczęciem największej sportowej imprezy na świecie, zabrakło w administracyjnych i sportowych włodarzach Warmii i Mazur przenikliwości, dobrej woli a przede wszystkim determinacji. Gdyby tego nie zabrakło to miłośnicy sportu z Warmii i Mazur cieszyli by się dzisiaj tak jak mieszkańcy innych regionów ze swoich medalistów. Reasumując: „uciekł nam sprzed nosa” komplet olimpijskich krążków - złoty lekkoatlety Karola Zalewskiego (sztafeta mieszana 4x400 m) oraz srebrny i brązowy kajakarki Anny Puławskiej (K-2 500 i K-4 500).
Pochodzący z Reszla Karol Zalewski początkowo grał w piłkę nożną w miejscowych Orlętach, ale przeniósł się do stolicy województwa rozpoczynając treningi biegowe w AZS UWM Olsztyn pod okiem Bronisława Ludwichowskiej, a potem Zbigniewa Ludwichowskiego. Po wielu latach, będąc u szczytu kariery, a na dwa przed rozpoczęciem tokijskich igrzysk, dość nieoczekiwanie „zamienił” olsztyński akademicki klub na… katowicki.
Natomiast Anna Puławska, która swoją przygodę z kajakarstwem zaczynała i długo trenowała w Bazie Mrągowo pod okiem trenera Andrzeja Matysiaka, w podobnych okolicznościach jak Zalewski, zamieniła swój macierzysty klub na… AZS AWF Gorzów.
Tak więc nie kto inny, a katowiczanie cieszą się, że mają „swojego” mistrza olimpijskiego, natomiast gorzowianie, że mają „swoją” podwójną medalistkę tokijskich igrzysk.
Dodam jeszcze, że tuż przed rozpoczęciem igrzysk, wychowanek węgorzewskiego klubu i długoletni zawodnik OKSW Olsztyn kanadyjkarz Tomasz Barniak, znalazł się niespodziewanie w… AZS AWF Poznań i w Tokio reprezentował nasz kraj w C-2 1000, zajmując niezłe 7. miejsce.
Przypominam. Już za trzy lata igrzyska olimpijskie w Paryżu, oby…
Lech Janka
Komentarze (4)
Dodaj swój komentarz