Wyjście z komunizmu było związane z posiadaniem wielkiej, ponad 300 tysięcznej armii. Była ona rozlokowana w równie wielkiej ilości garnizonów. Potem ilość tych garnizonów spadała, równolegle do zmniejszającej się personalnie armii. Zmiany spotykały się z protestami w wielu miastach, tracących status garnizonu. Podnoszono z reguły argument, że armia to prestiż i miejsca pracy. Tymczasem wojsko jest po to by nas bronić, w razie jakichś zakusów zewnętrznych agresorów, a nie po to by tworzyć miejsca pracy. A że obecnie takiego zagrożenia obawiamy się ze strony wschodniej to i nie dziwota, że często spoglądamy z niepokojem na tamtejszych sąsiadów. Czy bezpieczeństwo zapewni nam armia rozmieszczona relatywnie blisko wschodniej granicy? To już jest bardziej pytanie do dowódców, generałów. Ja jako „cywilny” obywatel czuję się jakby bezpieczniej, gdy w moim mieście znajdują się też żołnierze. Czy jednak rzeczywiście jest to pogląd słuszny?
Wszystko zależy od koncepcji obronnej – doktryny wojennej. W roku 1939 jednym z zarzutów wobec polskich decydentów wojskowych było to, że armia została zbyt rozciągnięta, broniąc za wszelką cenę granic, miast cofać się na z góry upatrzone pozycje, by potem skutecznie kontratakować. No tak, ale w takim przypadku trzeba by było (w roku 1939) oddać bez walki Śląsk, Wielkopolskę czy Pomorze. Nie wiem czy, przechodząc do czasów obecnych, mieszkańcy Olsztyna, Braniewa, Elbląga byliby szczęśliwi, gdyby się dowiedzieli, że decydenci ustawiają potencjalną linię frontu na Wiśle, bo tam łatwiej byłoby się bronić. Bo to by oznaczało oddanie całej wschodniej części Rzeczypospolitej pod czasową(?) okupację.
Konkludując trzeba więc wyrazić nadzieję, że dowódcy naszego wojska, czyniąc z Olsztyna miasto garnizonowe, jednocześnie chcą wdrażać doktrynę wojenną, z której wynika, iż nasze miasto musi być garnizonem. Dla prestiżu wystarczą defilady. A dla miejsc pracy? To zostawmy rozwijającej się gospodarce!
Komentarze (1)
Dodaj swój komentarz