Data dodania: 2005-08-27 00:00
Ostrzeżcie żeglarzy!
Ilu żeglarzy musi zginąć, porażonych prądem, ilu musi zostać poparzonych, by urzędnicy lepiej oznakowali trasy w Węgorzewie? Ostrzegają się przed nimi nawet Niemcy.
Tydzień temu prąd poraził śmiertelnie 25-letniego Pawła i poparzył dwoje jego bliskich, bo żagiel ich łódki dotknął linii energetycznej. - Błagam! Niech ktoś postawi znaki na każdym jeziorze, przeciągnie linię z trupią czaszką na parę metrów przed drutami. Niech już nikt nie dotknie tych cholernych przewodów. Proszę, zróbcie coś, bo za rok znowu ktoś zginie - napisali do nas zaraz po tragedii Joasia i Maciek z rodziny Pawła.
Nie ten kanał...
Białostoczanie, Paweł z żoną, siostrą i przyjacielem przyjechali do Węgorzewa w sobotę po południu. Rozlokowali się na łódce w porcie "Mamry Yacht Czarter". Choć szlak z Węgorzewa wcześniej pokonywali często, pierwszy raz mieli wypływać z tego portu.
Rejs nad jezioro Mamry zaczęli w niedzielę o godz. 6. Przepłynęli raptem sto metrów i żagiel łodzi dotknął linii średniego napięcia. Paweł porażony tysiącami woltów runął do wody.
- Wychyliłem się z łódki, by go ratować. Poczułem, jak coś skręca moje ciało, wygina mi plecy i wpadam do wody. Dotarło do mnie, że poraził nas prąd. Życie przeleciało mi przed oczami - opowiada Michał
Gdy z trudem wypłynął na powierzchnię, zobaczył w wodzie dziewczyny. Wspólnie usiłowali dociągnąć do brzegu Pawła. Na brzegu pojawił się jakiś człowiek. Michał: - Krzyczałem, by ratował Pawła, bo nie damy rady. Nie zastanawiałem się nad tym, że nikt o zdrowych zmysłach nie wszedłby do gotującej się wody.
Wreszcie wszyscy znaleźli się na brzegu. Michał i siostra Pawła byli mocno poparzeni. - To już koniec? Już nic nie będziecie robić? - krzyczała żona Pawła do lekarza, gdy zakończył bezskuteczną akcję ratunkową.
Jeden z gapiów spytał, po co tędy płynęli. Powiedzieli, że na Mamry. - Na Mamry to trzeba skręcić z portu w lewo, to nie ten kanał... - usłyszeli
Dwa znaki za mało
Pojechałem do Węgorzewa. Łodzie wychodzące z portu Mamry Yacht Czarter wypływają na rzekę Węgorapę. Jeśli skręcą w lewo, szybko dopłyną do Kanału Węgorzewskiego, który prowadzi na Mamry. Żeglarze z Białegostoku niechcący skręcili w prawo. Mogli się pomylić, bo znaku, który wskazałby im drogę, nie było.
- Gdy płynęliśmy, widziałem druty nad wodą, ale każdy wie, że nad Kanałem Węgorzewskim wiszą one na wysokości 14 metrów nad wodą i masztu kłaść tam nie trzeba - opowiada Michał.
Tyle, że oni nie byli na kanale, a na rzece. A tam kabel wisiał cztery metry niżej.
Tablica ostrzegająca przed nim stoi w miejscu, które widzą tylko żeglarze wpływający do portu Mamry Yacht Czarter. Ci, którzy od niego zaczynają rejs, nie mają pojęcia, że kilkadziesiąt metrów dalej czeka na nich niebezpieczeństwo!
Gdyby znak stał też 50 metrów dalej - przy wyjściu z portu - widzieliby go wszyscy.
Dogadać się po ludzku
Za ustawienie znaków na szlaku odpowiada Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Giżycku.
- Znak ostrzegający o kablach stoi tam, gdzie kończą się wody żeglowne. Nie można go przestawić nawet kilkadziesiąt metrów dalej, bo znaki mogą być tylko na szlaku. Reguluje to ustawa o żegludze śródlądowej. To żeglarze powinni bardziej uważać - mówi Stanisław Piwkowski, kierownik tamtejszego Inspektoratu.
- Doszło do tragedii. By zapobiec kolejnym, warto dogadać się po ludzku i postawić ostrzeżenie - nalegam.
- Ja nie mogę. Może prokuratura? - odpowiada.
Prokuratura w Giżycku bada sprawę. - Z oględzin wynika, że miejsce jest dobrze oznakowane - mówi Jan Wądowski, zastępca prokuratora rejonowego. - Co do sugestii, że znak jest widoczny tylko dla wchodzących do portu, nie będę się wypowiadał.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz