Wysłużoną brykę pana Mirka ocenił zaprzyjaźniony mechanik i nie było już nad czym się zastanawiać. Dał szybko ogłoszenie w mediach społecznościowych i mocno się zdziwił, kiedy już godzinę później zaczął odbierać pierwsze telefony zainteresowanych kontrahentów. Jeden z nich nie chciał czekać ani chwili, tylko już, zaraz brać niemal w ciemno. Przyjechał też od razu, mało tego, bezbłędnie od razu trafił pod wskazany adres - kiedy nawet policja pilnująca czy covidowcy nie włóczą się bez potrzeby po świecie, miała z tym problem.
— Już to powinno było mnie wtedy zastanowić – bije się w piersi pan Mirek. — To był znak, że nie byle jaki cwaniak odwiedził moje skromne progi. Dalej było już tylko tak samo. Sprytny nabywca samochodu zorientowawszy się, że nie ma przed sobą handlarza, tylko zwykłego kierowcę, poczuł, że czas rozwinąć skrzydła.
I ani się pan Mirek obejrzał, kiedy przytłoczony potokiem wymowy swojego gościa, opuścił mu cenę o blisko połowę i jeszcze zgodził się na opóźnienie terminu zapłaty za komplet zimowych kół na „po Nowym Roku“, bo teraz przecież Wigilia za pasem i nasz kupiec musi jakieś prezenty pod choinkę dla swoich dzieci.
— Co mi wtedy na mózg padło?! — zżyma się nasz bohater. I wspomina jeszcze jedno stare porzekadło o miękkim sercu i twardej innej części ciała. Kiedy w początkach nowego roku podjął próbę wyegzekwowania należności, jego kontrahent rozwinął prawdziwy kunszt negocjacyjny.
— Płakał mi w słuchawkę rzewnymi łzami, że ta bryka okazała się kompletnym niewypałem i musiał oddać ją ze stratą na złom - wspomina pan Mirek. — I chyba bym nawet w to uwierzył, gdyby nie fakt, że podał w czasie rozmowy inną kwotę, niż ta, którą płacą na złomowisku za oddany tam pojazd. Sprawdziłem wtedy w portalu gov.pl, że wcale nie zezłomował samochodu, tylko odebrał z urzędu swojej gminy komplet nowych dokumentów i jeździ sobie nim w najlepsze.
Pan Mirek spróbował jeszcze zainteresować policję tym ewidentnym oszustwem, ale znajomy policjant odradził mu próbowanie dochodzenia tych paru stówek niezapłaconych przez szczęśliwego nabywcę jego pojazdu: — My go oczywiście znajdziemy i postawimy przed sądem, ty oczywiście wygrasz i nawet Skarb Państwa zwróci Ci, jako stronie wygranej, koszty opłaty sądowej. A forsy od tego człowieka i tak nigdy nie zobaczysz. Dla takich oszustów przecież wystawienie kogoś do wiatru to prawdziwy punkt honoru.
Pan Wojtek także padł ofiarą naciągaczy.
Aby zrozumieć lepiej sytuację, cofnijmy się do kwietnia. Wojtek chce się przebranżowić, bo czuje się wypalony w obecnej pracy.
– Niskie zarobki, codziennie ten sam schemat działania, brak możliwości awansu i zmęczenie to główne powody chęci zmiany pracy – wyjaśnił.
Chce zostać programistą, jak kilku jego kolegów. Uczy się z książek i filmików z YouTube’a. Ale to za mało. Czuje, że potrzebuje nauczyciela, który pomoże mu przejść z poziomu początkującego na średnio zaawansowany: – W tym czasie na Facebooku wyświetlały mi się posty sponsorowane jednej z zagranicznych akademii zajmujących się szkoleniami. W bogatej ofercie znalazłem kursy programistyczne. W ogłoszeniu napisali, że pierwsze 4 tygodnie nauki są za darmo. Agresywny marketing zrobił swoje i zarejestrowałem się pod koniec kwietnia.
W głowie Wojtka czerwona lampa nie zapaliła się nawet, gdy podczas rejestracji wpisał dane swojej karty debetowej. Rozentuzjazmowany obietnicą zdobycia ogromu wiedzy, wpadł w sidła zastawione na naiwniaków.
Zapisał się na kurs, ale… w tym samym czasie w pracy doszły nowe obowiązki, więc przełknął ślinę i zaplanował naukę na weekend.
Jednak po kilku dniach zadzwonił telefon. Wyświetlił się irlandzki numer. Odebrał.
– Dzwonił pracownik tej akademii. Hindus. Powiedziałem, że nie jestem zainteresowany ofertą. A on mówił dalej. Zapytał, czy zrozumiałem. Odpowiedziałem, że tak, mimo to nie jestem zainteresowany. Na tym rozmowa się skończyła.
Tego dnia Wojtek zdziwił się mocno, gdy wieczorem zobaczył stan swojego rachunku bankowego. Ubyło mu 520 zł.
Dopiero wtedy zainteresował się bardziej działalnością akademii – większość klientów zgodnie twierdziła, że to oszustwo. Powody były bardzo podobne: ściąganie pieniędzy z karty w ramach tzw. członkostwa, problemy z usunięciem konta czy naliczanie bardzo wysokich opłat za rozmowę telefoniczną.
– Porozmawiałem z ludźmi z całego świata, którzy, podobnie jak ja, zostali naciągnięci. Na Facebooku dołączyłem do grupy, w której są opisane metody działania, jakie należy podjąć, gdy wpadnie się w ich ręce. I tak już na drugi dzień zastrzegłem kartę w banku. Napisałem do tej „akademii” 2 maile – w jednym domagałem się anulowania subskrypcji i usunięcia konta, w drugim zwrotu środków. Napisałem także skargę do Komisji Europejskiej – zrelacjonował Wojtek.
Po kilkunastu dniach wymiany maili, Wojtek w końcu uzyskał odpowiedź, że zwrócą mu środki: – Początkowo nie chcieli, ale napisałem, że według prawa Unii Europejskiej każdy klient ma możliwość zwrotu usługi on-line w ciągu 14 dni bez podania przyczyn. Pieniędzy jeszcze niestety nie otrzymałem, a minęło kolejne kilka dni.
Jednak w wiadomości zwrotnej pracownicy akademii zastrzegli, że zwrot może potrwać nawet kilkanaście dni.
Wojtek dostał nauczkę i zapewnia, że już więcej nie skorzysta w ciemno z ofert firm szkoleniowych, o których nic nie wie: – Zostałem wystrychnięty na dudka, bo uwierzyłem, że ten kurs odmieni moje życie. Wiem, że w tym przypadku winny jestem wyłącznie ja sam, ale chcę uczulić ludzi, żeby nie popełniali podobnych błędów. Na szczęście jest o to łatwo, gdyż w Internecie można znaleźć szereg opinii na temat wielu podobnie działających firm.
Łukasz Czarnecki-Pacyński, Cezary Kapłon
Komentarze (9)
Dodaj swój komentarz