Przypominamy materiał publikowany w portalu Olsztyn.com.pl w listopadzie 2021 roku
* * *
Żeby trafić do powstającego pod Stawigudą Parku Miniatur musieliśmy umówić się przy drodze. Na razie nie jest to bowiem jeszcze miejsce zbyt znane i bez przewodnictwa pana Henryka mielibyśmy kłopoty z dotarciem do niego. Za jakiś czas to się zapewne zmieni i tworzony przez sympatycznego pasjonata Park Miniatur stanie się stałym punktem na mapie wycieczek odwiedzających Warmię, ale teraz - dopóki trwa pandemia - trzeba na to po prostu cierpliwie poczekać.
Po dojechaniu na miejsce naszym oczom ukazuje się spora łąka ogrodzona płotem, na której stoją dzieła gospodarza - modele znanych budynków z Olsztyna, z Dywit czy ze Stawigudy. — Mając osiem lat chodziłem już z mamą do pracy w Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej — opowiada pan Henryk. — Pracował tam inżynier architekt, który miał mnóstwo książek – w tym także z historii architektury. Pozwalał mi je oglądać i tak mnie zafascynowały te różne style architektoniczne kształtujące się na przestrzeni wieków, że któregoś dnia usiadłem i narysowałem pałac będący połączeniem kilku tradycji. W umyśle dziecka nie ma przecież rzeczy niemożliwych. Kiedy znajomy mamy to zobaczył, stwierdził krótko: — Idź chłopcze na architekturę. Dotąd nikomu nie udało się połączyć w tak udany sposób trzech stylów pochodzących z różnych epok.
Życie pana Henryka potoczyło się jednak inaczej i musiał trochę poczekać, zanim znajdzie czas na realizację tej pasji odkrytej w dzieciństwie. Ukończył bowiem szkołę rolniczą w Olsztynie i rozpoczął pracę w warzywnictwie ekologicznym. Na powrót do architektury mógł pozwolić sobie dopiero na emeryturze: — Jak to mówią, człowiek na stare lata dziecinnieje — śmieje się pan Henryk — więc i ja wróciłem wtedy do tej dziecięcej fascynacji. Choć przecież na tworzenie ogromnych budowli nie mam już szans, dlatego zacząłem tworzyć miniatury sławnych obiektów.
Na niewielkiej działce w okolicach Stawigudy można znaleźć i model najpiękniejszego secesyjnego obiektu Olsztyna - Kamienicy Naujacka, i model katedry na starym mieście, i modele wielu innych zabytków z całego województwa. Przygotowując model katedry wybrał się pan Henryk z lornetką i pracowicie policzył cegły w murze blisko 800-letniego kościoła. — Musiało się to w miarę zgadzać, choć oczywiście nie ma szans, żeby na 30-krotnie zmniejszonym modelu kościoła także każdą cegiełkę odtworzyć w tej samej skali. Musiałbym zatrudnić do tego ludzi, którzy naprawdę mieliby co robić. Dlatego cegły w modelach kościołów, które wyszły spod ręki pana Henryka są nieproporcjonalnie duże. — No trudno, coś za coś — komentuje pracowity modelarz.
Ważnym zagadnieniem jest tutaj dobór materiałów, z których tworzy się modele budynków. Pan Henryk przymierzał się i do płyty OSB, i do suporexu, i w końcu drogą żmudnych prób i błędów doszedł do PCV. Ten materiał wytrzymuje już ekspozycję na różne warunki atmosferyczne, trzeba jedynie zwracać uwagę na jego twardość. Jeżeli bowiem połączy się ze sobą płyty zbyt się od siebie różniące pod względem właściwości technicznych, to każda z nich będzie zachowywała się zupełnie inaczej pod wpływem słońca, wiatru i deszczu i w efekcie dojdzie do zniekształcenia formy tak pracowicie wycyzelowanego obiektu.
Pierwsza była słynna Wysoka Brama w Olsztynie. — Nie umiałem tego jeszcze wtedy kleić i łączyłem wszystko na śruby — opowiada stawigudzki pasjonat. — Wbrew pozorom lepsze efekty daje klejenie, niż takie skręcanie na sztywno. Budowanie modeli budynków to przysłowiowa praca benedyktyńska. — Bazylikę w Gietrzwałdzie robiłem prawie siedem miesięcy — opowiada pan Henryk. — Chodzi tu o to, że kiedy używa się kleju, to deformuje on lekko płyty z PCV i dlatego muszę zawsze odczekać, aż się dobrze „ustabilizują“, zanim dokleję następne. Na przykład w przypadku modelu olsztyńskiego ratusza trzeba było ratować sytuację, bo kiedy zaczęły pracować materiały o różnym stopniu twardości, doszło niestety do odkształceń fasady budynku.
Każdy obiekt jest odwzorowany tak wiernie, jak tylko jest to możliwe. Okna kościołów mają nawet „witraże” z ozdobnej folii naklejonej na szyby. Pan Henryk stara się więc zawsze o dostęp do technicznej dokumentacji budowlanej - ma wtedy podane wszystkie wymiary z dokładnością do milimetra i pozostaje jedynie przeliczyć je w odpowiedniej skali - 1:30 lub 1:40, by uzyskać wymiary obiektu. Gorzej, kiedy takiej dokumentacji nie ma. Pan Henryk robi wtedy zdjęcie fasady budynku i znając długość jego podstawy może na tej podstawie oszacować wysokość i szerokość okien oraz rozmiary charakterystycznych, widocznych z daleka detali. W tych żmudnych obliczeniach pomaga panu Henrykowi wnuczka, nota bene absolwentka Wydziału Sztuki UWM. Zresztą wszystkie trzy przedstawicielki najmłodszego pokolenia rodziny Drajerów jakby umówiły się, że będą podążać śladami swojego dziadka. Średnia jest w technikum o profilu turystycznym a najmłodsza uczy się w liceum plastycznym - wszystkie te zawody będą jak znalazł, kiedy pan Henryk uruchomi nareszcie swój Park Miniatur.
Pasjonat ze Stawigudy z dumą prezentuje wykonane przez siebie modele zabytków, wśród których przeważa architektura sakralna: — Tu mamy kościół w Gryźlinach, kościół w Bartągu oraz kapliczkę ewangelicką, która jest na terenie Stawigudy. Wkrótce będzie gotowy model tutejszej kapliczki przydrożnej. Kościół Ewangelicki w Olsztynie wypożyczył model swojej siedziby i, jak śmieje się pan Henryk, „na razie mówią, że im nie przeszkadza“.
Model olsztyńskiego ratusza miasto Olsztyn kupiło od pana Henryka i teraz wita on gości odwiedzających siedzibę prezydenta stolicy Warmii i Mazur. Podobnie olsztyńskie Muzeum Przyrody z dumą prezentuje w holu model swojego budynku wykonany przez pana Henryka. Niestety, sprzedać taki model nie jest wcale łatwo. Ludzie wolą go wypożyczyć, po czym oddają czasem uszkodzony, nie poczuwając się nawet do tego, by powiedzieć chociaż „przepraszam“. — Najbardziej denerwowało mnie to, że wyrywali krzyże z dachów kościołów albo chorągiewki tam umieszczone, niszcząc przy okazji kawałek dachu — opowiada pan Henryk. — W jednym z modeli nie mogli wyrwać krzyży, to połamali cały dach. Albo zabrali całą wieżyczkę, żeby taki krzyżyk sobie urwać. Co za ludzie...
Dlatego pan Henryk myśli już bardzo poważnie o tym, że koniec z takim wypożyczaniem swoich pracowicie zbudowanych obiektów. — Jak będą chcieli model, to mogą go u mnie kupić i mieć na własność. I niech wtedy robią z nim, co im się tylko podoba — podsumowuje z lekką irytacją. Przedtem pozwalał wycieczkom zwiedzającym jego mini park dotykać modeli. Jednak także ta przyjemność zostanie odtąd wstrzymana, z tych samych powodów, co wyżej.
Kiedy tak rozmawiamy, pojawia się wśród nas pani Maria, małżonka pana Henryka. Niedawno otrzymali od premiera RP medal za pięćdziesięciolecie pożycia małżeńskiego. — Czasami jestem zła na niego, ale przeważnie jednak zadowolona — opowiada ze śmiechem. — Bo to przecież całe życie Henia, tak można powiedzieć. Jak pojedziemy do miasta, to zaraz pędzimy tu z powrotem, żeby tworzyć kolejne modele. Kochają zresztą życie na wsi i wcale ich do miasta nie ciągnie. — Czasem mamy tu dzika, czasem jelenia — opowiada pan Henryk. — Wchodzą tam, gdzie nie ma trawy. A nie sadzimy jej, bo najpierw trzeba przygotować teren, wytyczyć alejki i tak dalej, pod ten Park Miniatur.
Na razie pandemia zatrzymała wszystkie prace. Kiedy jednak nareszcie się zakończy, na łące pod Stawigudą zaroi się od szkolnych wycieczek. Pan Henryk wciąż przygotowuje modele kolejnych obiektów - teraz ma na warsztacie kapliczkę przydrożną z Dywit.
Komentarze (21)
Dodaj swój komentarz