''To nie moja sprawa, ja nic nie widziałam'' - takie słowa padają najczęściej z ust sąsiadów katowanego dziecka. Oczywiście, najłatwiej udawać, że się nie słyszy i nie widzi. Polskie społeczeństwo opanowało tę sztukę do perfekcji!
Codzienny płacz za ścianą, siniaki na ciele i ciągłe krzyki przechodzą niezauważone – nie widzimy, nie słyszymy, więc nie reagujemy. Wtedy, gdy potrzebna jest interwencja, nagle wszystkich dopada zbiorowa głuchota i ślepota - czyżbyśmy byli społeczeństwem inwalidów? Jeśli tak, to wcale nie jesteśmy niepełnosprawni ruchowo czy umysłowo, a... uczuciowo.
Mało kto ma tyle odwagi, by zareagować na krzywdę innego człowieka. Nawet tego, który sam nie potrafi się obronić. Na przemoc wobec dzieci nie reagują zarówno sąsiedzi, jak i rodzina czy nauczyciele. Z badań, przeprowadzonych przez Fundację ''Dzieci Niczyje'', wynika, że ponad połowa pedagogów nie interweniuje w przypadku kontaktu z bitym dzieckiem. Mało tego, nawet gdy ktoś już zauważy problem to często kończy się jedynie na oburzeniu, a nie na konkretnej reakcji. Bo co zrobić w takiej sytuacji? Niestety najczęściej wychodzimy z założenia, że choć w domu dzieje się źle, to ważne by dziecko było z ojcem i matką. Nieważne, że ci piją, biją, a może jeszcze molestują, ważne natomiast, by maluchy miały rodziców. Przynajmniej na papierze, bo przecież niektórych opiekunów trudno określić tym słowem. Są jednak dzieci, które mają szansę zaznać więcej miłości poza domem, niż w nim.
Sytuacja nie jest łatwa, jednak pamiętajmy, że pozostawienie sprawy w czterech ścianach mieszkania sąsiadów to nie rozwiązanie. Przypadków bicia, maltretowania czy porzucania dzieci jest niestety wiele. Gdy dojdzie do tragedii, będzie już za późno na reakcję.
Natalia Kaźmierczak
Komentarze (15)
Dodaj swój komentarz