Na pikietę pod urzędem wojewódzkim w Olsztynie organizowaną przez Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych przybyło kilkadziesiąt osób. W tym samym czasie pracownicy tzw. "budżetówki" protestowali także między innymi w Warszawie, Łodzi, Opolu i Wrocławiu. Domagali się podwyżki płac, które - ich zdaniem - są zamrożone i od wielu lat nie wzrosły.
Protestujący nie zgadzają się z propozycją rządu na podwyżki na poziomie 7,8 proc. W obliczu galopującej inflacji domagają się przynajmniej wzrostu wypłat od początku 2023 roku o przynajmniej 20 proc.
W poniedziałek lokalni związkowcy planują złożyć na ręce wojewody Artura Chojeckiego petycję z żądaniami i nie ukrywają kolejnych, jeszcze większych, protestów.
Podczas zgromadzenia głos zabrała m.in. Monika Falej z Nowej Lewicy, która nawiązała do wydarzeń, które miały miejsce 39 lat temu w Łodzi, kiedy to łodzianki wyszły ze swoimi dziećmi na ulice w proteście głodowym.
- Idąc ulicą Piotrkowską żądały polepszenia swojej sytuacji. Miały dość ciężkiej pracy, miały dość głodowych pensji, miały dość dźwigania na swoich barkach odpowiedzialności za kraj i swoją rodzinę - mówiła Falej. - Sytuacja po 39 latach się powtarza. To właśnie one (kobiety - dop. autor) dźwigają różne kryzysy: po pandemię, inflację, po nieudolność rządu PiS-u.
W weekend pikiety odbyły się także w Warszawie, Wrocławiu, Łodzi i Opolu.
Komentarze (33)
Dodaj swój komentarz