Obecnie jej firma to, jako się wyżej rzekło, jedna z największych w Olsztynie agencji ubezpieczeniowych.
Dawno temu, bo jeszcze w latach osiemdziesiątych, a może i wcześniej mała Bożena marzyła o tym by zostać listonoszem.
- Mój tata był przez całe swoje życie zawodowe listonoszem, w Plutach nieopodal Braniewa. Gdzie się wychowałam Wszyscy go znali, może dlatego, już będąc na emeryturze, on ani mama z Plut ruszyć się nie chcą do tej pory.
Córka Bożena po zakończeniu podstawówki zamarzyła jednak sobie naukę w Elblągu.
- Nie chciałam iść do szkoły średniej w Braniewie czy też tym bardziej w pobliskim Pieniężnie. Bo chciała czegoś więcej . Mnie zamarzył się wielki, „wojewódzki” (bo Elbląg wtedy to była stolica województwa) świat. Wybrałam Zespół Szkół Ekonomicznych. Kierunek- finanse i rachunkowość. Bo już wtedy nie myślałam o pracy na poczcie. Bardzo mi się podobała bankowa praca mojego chrzestnego. Też chciałam pracować przy liczeniu pieniędzy jak on.
Po ukończeniu szkoły 19 – letnia Bożena znów chciała zmieniać swoje życie. Stąd nieoczekiwana decyzja, że teraz się przeprowadzi do Olsztyna. Miałam 19 lat i nagle zapragnęłam ni stąd ni zowąd przeniesienia do Olsztyna.
- Chciałam studiować na gdańskiej AWF bo byłam jednym z filarów szkolnej drużyny „siatkówki”. Rodziców nie było jednak za bardzo stać na utrzymanie mnie na studiach. A więc ruszyłam w innym kierunku. W Olsztynie nigdy wcześniej nie byłam. Wyjazd tu, to było kolejne moje wyzwanie.
1 sierpnia 1988 roku rozpoczęła pracę w San Epid- zie przy ulicy Żołnierskiej w Olsztynie Została rejestratorką medyczną . Pracowała tam jednak tylko do grudnia tego samego roku.
- Dowiedziałam się, że jest możliwość pracy na poczcie. Nie namyślałam się ani chwili.16 grudnia 1988 podjęłam pracę na poczcie nr 3 w Olsztynie. Wreszcie miałam to co chciałam – codzienny kontakt z ludźmi, a nie tylko z papierami.
W międzyczasie pani Bożena wyszła za mąż. W roku 1991 urodziła syna. Po urlopie wychowawczym na pocztę już nie wróciła. Bo otrzymała propozycję pracy w agencji reklamowej. To był początek kapitalizmu w Polsce. Nowy zawód, „sprzedawca powierzchni reklamowych” bardzo pani Bożenie imponował.
- Na początku nawet mi się to podobało. Ja jednak wolałam kontakt z konkretnymi ludźmi, a nie z przedstawicielami firm. Dlatego też z radością przyjęłam możliwość uczestnictwa w kursie na agenta ubezpieczeniowego. I tak zaczęła się moja, trwająca do dzisiaj, kariera w ubezpieczeniach.
To było jak wejście na głęboką wodę. Bo Bożena Zieniewicz od razu musiała się zarejestrować jako prowadząca własną działalność gospodarczą. A agenta ubezpieczeniowego traktowało się wtedy często jak członka jakiejś sekty, który namawia do czegoś złego.
– W przekonywaniu klientów do wykupienia polisy na życie (bo tylko takie miałam wtedy w ofercie) zawsze starałam się wobec klienta być szczera i kładłam w swojej argumentacji nacisk na to co sama uważałam za najważniejsze – co będzie jak pan odejdzie, a rodzina pozostałaby bez żadnego zabezpieczenia finansowego.
Nie zawsze jednak trafiały te argumenty do przekonania potencjalnych klientów.W związku z tym nie było łatwo również finansowo. Całe szczęście, że mąż pani Bożeny prowadził o wiele bezpieczniejszy interes – zajmował się montażem domofonów. Przyszedł jednak rok 1998. To był początek szału ubezpieczeń na życie, związane ze zmianami przepisów emerytalnych – tak zwany drugi filar.
- Miałam wtedy już własne biuro na Starym Mieście. A nowych ubezpieczeń było tak dużo, że i mąż rzucił swoje domofony i dołączył do mnie.
Od roku 2001 można już było organizować działalność ubezpieczeniową na zasadzie multiagenta czyli reprezentowania wielu firm ubezpieczeniowych. Wtedy też do swojej oferty dołączyli ubezpieczenia majątkowe. Oferowali je swoim dotychczasowym klientom. To był krok we właściwym kierunku. Obroty wzrosły znacznie.
- Przenieśliśmy się wtedy do obecnego lokalu przy ulicy Lubelskiej. Zaczęliśmy też zatrudniać ludzi, bo trudno było już ogarnąć wszystko samemu. Powoli też rozrastaliśmy się „terytorialnie”. Na samym początku zajmowaliśmy tu jeden pokój. Teraz zaś jesteśmy już właścicielami całego budynku. Biuro naszej firmy zajmuje dwie kondygnacje. I wszystko to dzięki ciężkiej pracy na rzecz konkretnych ludzi. A prywatnie to właśnie wtedy udało nam się wybudować nasz dom, w pięknej miejscowości Słupy.
Firma pani Bożeny nie ma w swoim portfelu jakiegoś jednego dużego partnera. Najważniejszy jest tu bezpośredni kontakt z ubezpieczającym, klientem indywidualnym
- Taki model działania nie jest łatwy, ale zarazem pozwala nam przeżyć wszelkie załamania na rynku, które dotyczyły agentów, mających wąskie specjalizacje. Jednocześnie naszą podstawową metodą zdobywania klienta jest taki swoisty łańcuszek. Jeden ciągnie drugiego. Nie prowadzimy akcji marketingowych. Obce są nam akcje ulotkowe na ulicach.
Pani Bożena podkreśla, że bardzo też pomaga jej w działalności technologia. Kiedyś wszystko trzeba było wypisać i wyliczyć ręcznie. Komputer to była co najwyżej taka bardziej zaawansowana maszyna do pisania. Teraz wszystko, łącznie z wyliczeniami, przekazywaniem danych idzie przez internet. Porównywarka internetowa pozwala w krótkim czasie przedstawić klientowi oferty kilkunastu towarzystw ubezpieczeniowych.
Firma nadal się rozrasta. Pracuje tu już 21 osób. Od niedawna zaczęli tu także pracę córka z zięciem.
- To pozwoli mi zrobić krok w tył od bezpośredniego prowadzenia biura. Wtedy może ruszę na dłuższe wakacje. Bo jak na razie to musi mi wystarczyć granie w siatkówkę. To jest moje największe hobby. Ponadto nordic walking, jazda na rowerz, basen no i oczywiście kajaki .Marzę o dłuższym wyjeździe do Toskanii. Bo jak do tej pory może i kilka razy sobie gdzieś poleciałam, a to Grecja, a to Meksyk, Turcja ale to były zawsze krótkie wypady, bez możliwości zasmakowania danego kraju.
Pozostaje więc tylko pani Bożenie życzyć długaśnego wyjazdu do tej wymarzonej Toskanii i nie tylko.
Bożeny Zieniewicz wysłuchał: Krzysztof Szczepanik
Komentarze (3)
Dodaj swój komentarz