Po raz kolejny nasze województwo nie będzie miało przedstawiciela w Parlamencie Europejskim. Po raz kolejny to Białystok rozdawał karty. Może nie jest to zaskoczeniem z uwagi na to, że w stolicy Podlasia mieszka blisko 300 tys. mieszkańców, a w Olsztynie trochę ponad 170 tys. Jednak Warmia i Mazury są ludniejsze niż nasz wschodni sąsiad – 1 mln 439 tys. w porównaniu do 1 mln 188 tys. (dane GUS z 31 grudnia 2015 roku).
Przyczyną niska frekwencja?
Co zatem poszło nie tak? Czy rzeczywiście mieszkańcy naszego regionu mają w głębokim poważaniu, kto będzie tu rządził? Powodów jest kilka. Po pierwsze niska frekwencja, na którą powołują się specjaliści. Ale czy ona rzeczywiście miała w tym przypadku tak istotny wpływ? Analizując dane, ten wskaźnik jako pierwszy rzuca się w oczy. Jest to prawdziwa zmora w naszym województwie. Zaledwie 37,24 proc. uprawnionych zagłosowało, co daje ostatnie miejsce w kraju. W województwie podlaskim było to 40,95 proc., co również nie jest wysokim wynikiem. Niestety, to niczego nie tłumaczy, bo jak wcześniej zauważyliśmy, w naszym regionie mieszka więcej mieszkańców, dlatego też mimo niższej frekwencji, i tak więcej osób wrzuciło karty do urn. Liczba głosów ważnych kształtuje się następująco: 395555 w porównaniu do 379905, z korzyścią dla Warmii i Mazur.
Zostańmy jeszcze przy frekwencji. Dlaczego jest taka niska? Jest to związane z kilkoma zagadnieniami. Po pierwsze, zmęczenie kampanią wyborczą. Przed wyborami rozmawiałem z kilkoma politykami, byłem na różnych konferencjach i czytałem programy. Tym, co się rzuciło w oczy, była słaba, niemerytoryczna promocja. Hasła, ale niewiele więcej. Naprawdę można było policzyć na palcach jednej ręki kandydatów, którzy próbowali uszczegółowić swój lub partyjny program.
Zmęczenie kłótniami – to drugi ważny aspekt. Okazuje się, że w przedwyborczych przekomarzaniach nie tylko uczestniczyli członkowie dwóch największych obozów, ale również i ci mniejsi wbijali szpile większym. Jakie wnioski można z tego wysunąć? Wszyscy się kłócą i oczerniają, zamiast energię wykorzystać do promocji własnej osoby. Ludzie lubią igrzyska, ale bez przesady.
Na frekwencję miał zapewne wpływ dzień, w którym odbywały się wybory. Wiele osób, które zamieszkują zwłaszcza w większych ośrodkach, jak Olsztyn czy Elbląg, ma swoje rodziny w mniejszych miejscowościach. To logiczne, że tego dnia chcieli spędzić jak najwięcej czasu ze swoimi mamami. Ponadto ładna pogoda, bez opadów, sprawiła, że część potencjalnych wyborców spędziła ten czas na wypoczynku nad jeziorami, morzem czy za granicą. Jest to całkowicie normalne, chociaż skoro uważamy, że wybory mogą cokolwiek zmienić, to warto jednak byłoby zagłosować.
Światopogląd – czy szerszy wybór jest dobrodziejstwem?
Drugi istotny powód tego, że to przedstawiciele z Podlasia otrzymali mandaty, kryje się w mentalności. Wschód jest bardziej konserwatywny światopoglądowo. Dlatego nie powinno dziwić, że głosy zostały oddane głównie na Prawo i Sprawiedliwość. Jest oczywiście jeszcze Konfederacja, ale to opcja bardziej skrajna, niszowa. Poza tym jej przedstawiciele nie mają jednego sprecyzowanego światopoglądu, co mogło również mieć wpływ na wyniki. Tymczasem mieszkańcy Warmii i Mazur mają podejście bardziej liberalne, dlatego rozdrobnili głosy na kilka list. Oczywiście, większość głosowała na Koalicję Europejską (w samym Olsztynie było to 48,66 proc. spośród wszystkich oddanych głosów). Jednakże, podobnie jak w przypadku Konfederacji, KE także składa się z kilku ugrupowań, niejednorodnych światopoglądowo. A przecież swoje listy miały także bardziej lewicowe Wiosna i Lewica Razem. Czy gdyby te komitety nie brały udziału w wyborach, więcej osób zagłosowałoby na KE? Bardzo prawdopodobne, bo lewicowy elektorat raczej nie zagłosowałby na partie prawicowe czy na ruch Kukiz'15, który z tych wszystkich ugrupowań znajduje się najbardziej w centrum.
Z drugiej strony, jeszcze przed wyborami można było zakładać, że mandaty rozdzielą między sobą właśnie kandydaci z PiS oraz KE. Wybory byłyby zdecydowanie bardziej nieprzewidywalne, gdyby nie to, że w Polsce panuje duopol partyjny. Część wyborców nie wierzy, że mniejsze partie mogłyby coś zmienić, dlatego głosuje na mniejsze zło, aby tylko – w ich mniemaniu – to większe, nie uzyskało przewagi. Niestety, wydaje się tylko, że ten problem będzie się pogłębiał, bo historia pokazuje, że wyskoki takich ugrupowań jak Ruch Palikota czy Kukiz'15 mogą być jednorazowe.
Magiczna moc jedynek
Ostatnia sprawa – kandydaci. Nie ma wątpliwości, że najsilniej były obsadzone pozycje w komitetach Prawa i Sprawiedliwości oraz Koalicji Europejskiej. Ci pierwsi wystawili prof. Karola Karskiego, Krzysztofa Jurgiela, Iwonę Arent czy Tadeusza Cymańskiego. Z tej listy tylko posłanka Iwona Arent jest z naszego regionu. Koalicja Europejska na liście miała Tomasza Frankowskiego, Urszulę Pasławską i Jacka Protasa. Poza byłym piłkarzem pozostała dwójka reprezentuje nasz region. I to oni w Olsztynie walczyli o pierwsze miejsce (posłanka otrzymała ponad 13 tys. głosów przy ponad 9 tys. oddanych na posła). Na tej walce o głosy skorzystał Frankowski, którego poparła zdecydowana większość zwolenników KE na Podlasiu.
Wiemy nie od dziś, że magia „jedynki” robi swoje. A skoro jesteśmy w tym temacie, to też po części pokazuje, że największe partie lekce sobie ważą nasz region i wolą wystawić kogoś z Podlasia. Tak na dobrą sprawę tylko trzy komitety na pierwszym miejscu umieściły kandydata z województwa warmińsko-mazurskiego. Monika Falej z Olsztyna reprezentowała Wiosnę (w naszym mieście uzyskała 5130 głosów, natomiast druga Katarzyna Dzik – 281), Bartosz Grucela z Olsztyna był jedynką Lewicy Razem (647 głosów w porównaniu do 145 Katarzyny Rosińskiej), a także Andrzej Maciejewski z Giedajt, który przewodził liście Kukiz'15 (zdobył 1508 głosów, natomiast druga Wanda Jankowska otrzymała 197). Spadochroniarz Winnicki także ugrał świetny wynik w mieście (2236 głosów), mimo że jest ze Zgorzelca. Co może nieco dziwić, Karol Karski (Białystok) bezdyskusyjnie osiągnął najlepszy wynik z kandydatów PiS (niemal 12 tys. głosów – druga Iwona Arent otrzymała poparcie od zaledwie 3405 mieszkańców Olsztyna).
Czy zatem za pięć lat, coś może się zmienić? Nie chciałbym być złym prorokiem, ale sądzę, że dopóki frekwencja się nie poprawi, a największe ugrupowania nie będą zainteresowane umieszczeniem zdecydowanego lidera z Warmii i Mazur na jedynce, dopóty będą wygrywać kandydaci z Białegostoku, którzy dużo lepiej znają problemy mieszkańców Podlasia niż naszego województwa. Zatem w pierwszej kolejności czyich interesów będą bronić? Na to pytanie proszę odpowiedzieć sobie samemu.
Komentarze (19)
Dodaj swój komentarz