Jak Warmiacy przygotowywali się do Świąt Wielkanocnych?
- W zasadzie świętowano przez cały Wielki Tydzień. Przygotowania rozpoczynały się nawet dwa tygodnie wcześniej, bo myło się okna, bieliło się kuchnię i dochodziło do tego świniobicie. W Wielkim Tygodniu nie piło się alkoholu, nawet piwa.
Wielki Czwartek był dniem pieczenia ciast, zapachy dolatywały z każdej kuchni. Piekło się ciasta drożdżowe, makowce, ciasta kruche i biszkoptowe oraz serniki – jedno cisto drożdżowe było już na czwartek, inne czekały na święta. W niektórych rodzinach podawano coś zielonego, najczęściej na stole były szpinak albo szczypiorek, bo zaczynała się Wielkanoc, a to zielone święta. W tygodniu jadło się kaszankę albo podroby – coś na szybko. Ludzie także przyrządzali ryby. Na obiad można było zjeść np. zupę rybną i ciepłą kaszankę podsmażaną z cebulą i ziemniaki.
Do tego dochodził zwyczaj mycia nóg, podobnie jak to miało miejsce w kościołach. Po kolacji mama uroczyście myła nogi dzieciom, a jedno z nich rodzicom. Dużo ludzi chodziło do kościołów.
W Wielki Czwartek koniecznie przesadzało się kwiaty doniczkowe, robiło nowe sadzonki, siało się pierwsze nowalijki w ogrodzie. Zapewniało to dobry wzrost roślinom. Ogólnie był to radosny i już uroczysty dzień, podkreślano celebrowanie kolacji w rodzinie.
Czy rzeczywiście w Wielki Piątek unikano pracy?
- Tak, w Wielki Piątek nie można było wykonywać żadnej ciężkiej pracy, zwłaszcza w polu. Nie było mowy o tym, żeby wyjechać do miasta po zakupy, więc konie też odpoczywały. Gospodarz krzątał się po podwórku, czyścił sprzęty, sprawdzał stan zasiewów. To był spokojny, cichy i refleksyjny dzień. Surowo poszczono cały dzień, raczej o chlebie i mleku, na obiad był najczęściej tzw. „ślepy” śledź, czyli ugotowane ziemniaki z polewką: woda zagotowana wcześniej z cebulą, przyprawami i octem. Czas mijał na drobnych rzeczach, ścierało się kurze z obrazów, odkurzało się krzyże. Szło się do kościoła na adorację czy nabożeństwo. Tego dnia należało zachować milczenie.
W Wielką Sobotę było takie ostatnie sprzątanie. Podwórko musiało być wygrabione i zamiecione. Gospodynie piekły mięsa na święta, smażyły modrą kapustę, gotowały rosół. Na obiad świąteczny podawano pieczone mięsa, wieprzowinę, gęsinę, czasami zająca, jeżeli ktoś upolował. Domownicy jednak musieli jeszcze pościć.
Czy Warmiacy chodzili do kościoła ze święconką?
- Nie było święconki. Nie święciło się potraw w kościołach. Ten zwyczaj został przejęty dopiero po wojnie. Jajka oczywiście były jako potrawa, na stole stały w dużych kopiastych talerzach (miały kolory brązowe i zielonkawe – gotowano je bowiem w wywarze z łupin cebuli i młodym życie). Niekiedy gotowane jajka służyły też do innych rzeczy, np. rzucały się nimi dzieci czy młodzież. Krążyły opowieści, że im więcej jajek się zbiło, tym miało się więcej rozumku (śmiech). To akurat usłyszałam od znajomej. Mama szanowała każde jedzenie i my się nie rzucałyśmy jajkami. Tradycji innego ozdabiania jajek też nie było.
A czy śmigus-dyngus był?
- Nie, dyngusa nie było, a przynajmniej nie w poniedziałek. Zdarzało się młodym oblewać dziewczyny przy studniach, ale zdaje mi się, że to już we wtorek świąteczny.
- Zatem, jakie były zwyczaje?
W pokoju na stole stały koszyki z jajkami, były cukrowe baranki i zajączki (jako symbole tych świąt) czy gliniane figurki baranka wielkanocnego, który miał chorągiewkę białą z czerwonym krzyżem. Stawiano bukiety wiosennych kwiatów. Domy dekorowano zielonymi gałązkami brzózek. Pełniły one jeszcze jedną funkcję. W drugi dzień świąt smagano nimi innych. Młodzież od rana smagała dziewczyny jałowcem. A dzieci smagały po nogach brzózkami całą rodzinę. Chodziło się do sąsiadów czy krewnych i ich także smagano. Za to dzieci dostawały drobne prezenty, m.in. pieniądze czy słodycze. Przy tym trzeba było recytować specjalne powiedzonko, np. „chodzę ja tu po dyngusie, leży placek na obrusie, ojciec kraje, matka daje, proszę o malowane jaja”.
No i na zajączka, czyli w pierwszy dzień świąt, też były upominki. Dzieci Wielkanoc bardzo lubiły. Od zajączka dostawały jajeczka kolorowe – marcepanowe czy z płatków owsianych, cukierki i inne łakocie, np. ciasteczka, cukrowe baranki. Od chrzestnych można było liczyć na pieniążki czy drobne prezenty, np. kredki, książeczki.
Zdarzało się, że starsze dziecko przebierało się w ubranie zająca, aby gdzieś tam kicać w ogrodzie, aby rozdzielać prezenty w gniazda z trawy czy do koszyków. Najczęściej dzieci wychodziły na spacer z ojcem, a gdy wracały, szukały „a gdzie ten zając położył mam prezenty”? Na podwórzu albo w ogrodzie mama pochowała kolorowe jajeczka i inne przekąski. To była frajda, taka niespodzianka (a czasami też i rózga w koszyku obok prezenciku).
- Czyli święta spędzano nie tylko w gronie rodzinnym, ale odwiedzano też innych mieszkańców?
Drugi dzień świąt był bardzo społeczny, ludzie odwiedzali się nawzajem. Od samego rana było wielkie wędrowanie i też oczywiście jedzenie. Można było podawać piwo i wino. Na stołach królowały ryby w różnych postaciach, w occie, galarecie, smażone, solone. Głównie szczupaki, albo inne ryby jeziorne. Oczywiście także przeróżne kiełbasy. A moi wujkowie jedli np. na wielkanocne śniadanie ryż polany masłem i cukrem a do tego jajka na miękko. Śmieszne zestawienie, ale podobno prastary zwyczaj. Mazurzy też podobnie jadali.
Czy obecnie Warmiacy praktykują podobne zwyczaje?
- Obecnie doszła święconka i śmigus-dyngus, a zajączek pozostał. I smaganie też jest, tyle tylko, że już do sąsiadów się nie chodzi. Ludzie albo nie znają tego zwyczaju, albo się krępują.
Komentarze (6)
Dodaj swój komentarz